Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Samuel Piermarini z urodzenia jest rzymianinem, a z zamiłowania wielkim kibicem słynnego włoskiego klubu piłkarskiego AS Roma.
– Zacząłem kopać piłkę jako 5-latek. Z nosem przyklejonym do telewizora oglądałem wszystkie mistrzostwa. Moim bohaterem był Gianluigi Buffon, prawdziwa legenda włoskiej piłki, którego starałem się naśladować – opowiada Piermarini.
Wyznaje, że dla piłki zrezygnował w życiu z wielu rzeczy. – Nigdy nie nadużywałem alkoholu, nie paliłem papierosów, a w soboty wracałem z imprez wcześniej niż szkolni koledzy, bo w niedzielę zawsze graliśmy mecze – wspomina. Całym sercem angażował się w treningi młodzieżowej drużyny, gdzie jego talent dostrzegł Andrea Stramaccioni. Miał 17 lat, gdy został zaproszony do AS Roma na pierwsze treningi. Trener bardzo szybko zdecydował o powołaniu go na drugiego bramkarza w klubie.
Piermarini: szansa na piłkarską karierę
Piermarini otrzymał propozycję intratnego kontraktu. Do dziś przechowuje w biurku fax, który miał być przepustką do nowego życia. Widnieje na nim data: 23 stycznia 2010 r. Jego marzenie się realizowało, świat stawał otworem, pojawiły się pierwsze duże pieniądze, a futbolowe gwiazdy, które dotąd podziwiał, miały stać się jego kolegami.
– Właśnie wtedy jednak poczułem, że nie jestem do tego stworzony i otwierająca się przede mną szansa nie czyni mnie szczęśliwym – wspomina. Gdy, ku zaskoczeniu rodziny, przyjaciół, a przede wszystkim trenera, zrezygnował z podpisania intratnego kontraktu, nie myślał o zastaniu księdzem. To powołanie przyszło kilka miesięcy po tym, jak zrezygnował z powołania do stołecznej drużyny.
Droga Neokatechumenalna
Dążenie do rzeczy większych zostało mu zaszczepione na Drodze Neokatechumenalnej, w której uczestniczył od dziecka razem z rodzicami. – Msza i Kościół były dla mnie ważne, ale nie do przesady. Z kolegami rozmawialiśmy jednak na ważne życiowe tematy i uczyliśmy się radykalnych wyborów. Nigdy nie lubiłem robić niczego na pół gwizdka – wspomina.
W tym czasie pojawiła się też w jego życiu miłość od pierwszego wejrzenia. Dzielili wspólne wartości i mieli podobne pasje. Po roku się zaręczyli. – Niby wszystko było wspaniale, ale miałem świadomość, że nawet ta miłość nie czyni mnie szczęśliwym. W głębi serca czułem jakąś pustkę. Zastanawiałem się, dlaczego tak się dzieje – wspomina niedoszły piłkarz.
Piermarini: powołanie do kapłaństwa
Pierwszy raz o zostaniu księdzem pomyślał w czasie podróży pociągiem. – Bez wyraźnej przyczyny zacząłem sobie przypominać wspaniałych kapłanów, jakich spotkałem na mojej drodze. Konkretne twarze i konkretne sytuacje. I ku memu ogromnemu zaskoczeniu pomyślałem, że chcę być jak oni – mówi 28-letni dziś kapłan. Wyznaje, że potwierdzeniem tej drogi była kłótnia z dziewczyną i zerwanie zaręczyn z powodu zupełnej błahostki, na którą wcześniej nawet nie zwróciliby uwagi.
Niespełna półtora roku po rezygnacji z piłkarskiego kontraktu Samuel jechał z rodzicami do Dusseldorfu na spotkanie z założycielem Drogi Neokatechumenalnej. Tradycją tych spotkań jest tzw. powstanie powołaniowe. Kiko Argüello prosi, by wstali ci, którzy czują w sercu powołanie do życia kapłańskiego i zakonnego.
– Kiko nie skończył nawet wypowiadać słów zaproszenia, a ja już byłem przy ołtarzu. Czułem się szczęśliwy. Piękne jest to, że to powołanie miało miejsce na stadionie piłkarskim – mówi, śmiejąc się. Potem było seminarium Redemptoris Mater w Rzymie i przez kolejne lata obowiązkowe wakacyjne wyjazdy ewangelizacyjne.
Seminarium: misyjne wyjazdy
– Poczułem, że znalazłem tę pełnię, której mi dotąd brakowało. Rodzice mówili, że promieniuję szczęściem. Zacząłem poznawać świat i otwierać oczy na jego bardzo złożoną rzeczywistość – wspomina. Wraz z innymi seminarzystami misyjne wyjazdy zaprowadziły go do Australii, gdzie pracował wśród Aborygenów; do Ekwadoru, gdzie doświadczył ubóstwa; i do Kalkuty, gdzie chodził śladami Matki Teresy, a także do mocno zlaicyzowanej Szwecji.
– Świat prawdziwie wywrócił mi się do góry nogami, gdy w 2017 r. zostałem wysłany na misję do Brazylii. To nie były już tylko dwa wakacyjne miesiące, które szybko się kończą, ale półtora roku prawdziwej posługi, która do końca zweryfikowała moje powołanie – opowiada ks. Samuel.
Dopiero zaczynał się uczyć portugalskiego. Mieszał w domu bez łazienki i kuchni. Posiłki jadł z miejscową ludnością, która dzieliła się z nim też prysznicem. – Zostałem pozbawiony wszelkich dróg ewakuacyjnych, z których wcześniej korzystałem. Telefon do rodziców czy przyjaciół niewiele mógł pomóc. Nie było ich przy mnie. Nie było nawet ojca duchowego, który dotąd był podporą. Został tylko Jezus i ludzie, do których mnie posyłał – wspomina.
Trochę przestraszony i, jak mówi, niepewny głosił Ewangelię i był z ludźmi, a Bóg działał cuda. – Najbardziej pamiętam rodziny, które po latach ogromnych waśni przebaczały sobie nawzajem i zaczynały nowe życie – mówi.
Święcenia z rąk papieża Franciszka
Po powrocie z Brazylii przyjął diakonat i zaczął pracować w jednej z peryferyjnych parafii Wiecznego Miasta, gdzie szerzy się przestępczość i mnożą problemy społeczne, a młodzi nie widzą dla siebie nadziei na przyszłość. – Czy na obrzeżach Rzymu, czy w slumsach Brazylii – ludzie mają takie same marzenia i pragnienia. Potrzebują kogoś, kto im będzie towarzyszył, pokaże Boga i pomoże godniej żyć – mówi ks. Samuel.
Niedoszły piłkarz wciąż sięga po piłkę, tym razem jako narzędzie ewangelizacji. – Wspólna gra na boisku buduje relacje, a one prowadzą do stawiania ważkich pytań i podejmowania decyzji. Żyjemy po to, by robić coś wielkiego. Słuszne jest przypomnienie Franciszka, że młodych trzeba uczyć radykalnych wyborów, a nie tymczasowej wegetacji. Na nią szkoda życia – podkreśla.
Pytany o święcenia z rąk papieża odpowiada z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru: „Przecież to najbardziej naturalna kolej rzeczy. On jest biskupem Rzymu, a ja rzymianinem. To tak, jakbyśmy grali razem w najmocniejszej drużynie świata, którą jest Kościół!”. Jego marzeniem jest to, by ludzie odkryli, jak pięknie jest być chrześcijaninem i że to prawdziwa droga do szczęścia.