Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Jak pani poznała swojego męża, a brata Alicji Lenczewskiej?
Dorota Lenczewska: Patrząc teraz, z perspektywy czasu, widzę, jak bardzo Pan Jezus musiał się napracować, byśmy mogli się spotkać (uśmiech). Męża poznałam w 1991 roku. Koleżanka z nowej pracy powiedziała mi, że przy mojej nowej parafii istnieje wspólnota Odnowy w Duchu Świętym. Okazało się, że w tej wspólnocie jest też Sławek.
Rok później byliście już po ślubie. Co spodobało się pani w przyszłym mężu?
Sławek wydał mi się niezwykle interesującym człowiekiem. Zwiedził pół świata, znał dwanaście języków, miał ogromną wiedzę. Oprócz tego, że widywaliśmy się na spotkaniach Odnowy, zaczęłam też chodzić do niego na lekcje języka niemieckiego. Zakochaliśmy się w sobie i postanowiliśmy pobrać, mimo że dzieli nas dość spora różnica wieku. W 1993 roku na świat przyszła nasza córka, Olga.
Na spotkania wspólnoty przychodziła też Alicja Lenczewska. Jakie zrobiła na pani wrażenie?
Alę poznałam nieco później niż Sławka. Była osobą bardzo wrażliwą, jednak sprawiała wrażenie chłodnej i niedostępnej. Ta niedostępność to była taka „zbroja”, która – w jej odczuciu – miała chronić ją przed ewentualnymi zranieniami ze strony ludzi. Osobiście czułam przed nią duży respekt. Na początku traktowałam ją trochę jak teściową, nie za bardzo lubiłam, kiedy nas odwiedzała. Któregoś razu, gdy miała do nas przyjść, powiedziałam nawet: O czym ja będę z nią rozmawiać? Jak ta wizyta przebiegnie? (uśmiech)
Alicję i Sławomira Lenczewskich wychowywała mama. Ojciec zmarł, gdy dziewczynka miała pięć lat. Czy wczesna śmierć taty odbiła się na jej życiu?
Myślę, że tak. Ala urodziła się przed wojną, w 1934 roku. Sławek miał wtedy sześć lat. Ich ojciec zmarł kilka miesięcy przed wybuchem wojny. Mama Ali i Sławka, która z wykształcenia była nauczycielką, nie tylko opiekowała się dziećmi i chorym mężem, ale też pracowała zawodowo – w warsztacie z kłódkami, który wcześniej prowadził mąż. Nieobecność ojca zostawiła trwały ślad w życiu Ali. Nie miała wielu wspomnień związanych z tatą.
Opowiadała właściwie o jednym zdarzeniu – o tym, jak poszła z ojcem do ciastkarni i się zgubiła. Jakiś mężczyzna stamtąd wychodził, Ala zapatrzyła się na jego spodnie – jej wzrok był wtedy na wysokości kolan dorosłej osoby – myślała, że to tata i wyszła za nim. Sławek, z racji tego, że był starszy, miał tych wspomnień więcej.
Jaka Alicja Lenczewska była w przyjaźni?
Dyskretna, oddana, serdeczna. Zawsze mogłam na nią liczyć, o wszystko poprosić, a zwłaszcza o modlitwę. Bardzo kochała naszą córkę, a swoją bratanicę. Wielokrotnie korzystałam z jej rad w kwestii wychowania Olgi, która z jednej strony była dzieckiem bardzo zdolnym, a z drugiej niesłychanie energicznym, co dla mnie, jako matki, było dużym wyzwaniem.
Pamiętam też, jak kiedyś poprosiłam Alicję o rozeznanie, czy powinnam robić dalsze uprawnienia zawodowe. Nie chciałam ich robić, ponieważ wiązało się to z czasem, z pieniędzmi, a z drugiej strony bałam się, że jeśli nie będę ich miała, a kiedyś zabraknie Sławka, to sobie w życiu nie poradzę, nie znajdę pracy. Kilka dni po naszej rozmowie Ala zadzwoniła do mnie i powiedziała, żeby nie robić tych uprawnień. Że tak odczytuje wolę Pana względem mnie w tej konkretnej sytuacji. Dziś mogę powiedzieć, że do niczego by mi się one nie przydały, a straciłabym tylko więcej niż zyskała.
Jaką była siostrą?
Zapytałam kiedyś o to Sławka. Odpowiedział krótko: „najlepszą”. Rodzeństwo miało zwyczaj wymieniania się przeczytaną, wartościową literaturą. Prawie wszystkie prezenty od Ali to były książki religijne. Zanim nas nimi obdarowała, najpierw sama je czytała, by móc potem porozmawiać na dany temat lub wymienić się wrażeniami. Przypominam sobie, że w ostatnie wspólne święta Bożego Narodzenia sprezentowała nam książki, które tematyką wkraczały właśnie w świat po śmierci. Odczytuję to jako pewnego rodzaju przygotowanie Alicji do przejścia do Domu Ojca.
Rozumiała pani jej świat przeżyć wewnętrznych?
To nie było takie proste. Pewnego razu na przykład Ala powiedziała mi, że nie umie kochać Pana Jezusa. Zaczęłam ją usilnie przekonywać, że to nieprawda. Że jest dla siebie zbyt surowa: „Co Ty mówisz, Alu? Ty nie potrafisz kochać Pana Jezusa? To kto potrafi?!”. Tłumaczyłam jej, powołując się na Pismo Święte, a konkretnie na List Janowy, że miłość względem Boga polega na spełnianiu przykazań, a to nie jest trudne. Moje słowa zasmuciły Alicję. Spuściła głowę i nic więcej już nie powiedziała. Wtedy poczułam, że jednak jej nie rozumiem. Że żyjemy w dwóch różnych światach. Ona wiedziała, że miłość Pana Jezusa to nie tylko wypełnianie Jego przykazań, ale dużo, dużo więcej.
Co rozumiała przez to „więcej”?
Ala uważała, że z Panem Bogiem trzeba mieć żywą relację, naśladować Go, rozeznawać i pełnić Jego wolę. Dla niej ważne było dążenie do świętości, ponieważ sam Bóg powiedział: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty” (Kpł 19,2).
Pani Alicja opowiadała o swoich rozmowach z Jezusem?
Nie. Ala notowała słowa, które mówił do niej Pan Jezus, następnie przepisywała je na maszynie, ale nigdy nie słyszałam od niej, ja osobiście, że Pan powiedział jej to lub tamto. Wiedziałam jednak od męża, że otrzymuje takie słowa i że są one obfite w treści. I chociaż nie dzieliła się nimi za życia, to wiedziała, że kiedyś ujrzą światło dzienne, o czym zapewnił ją Jezus.
U pani Alicji wykryto nowotwór, zmarła w 2012 roku. Jak wyglądały ostatnie chwile jej życia?
Ostatnie chwile życia Ala spędziła w hospicjum. Nie chciała obarczać mnie i Sławunia opieką nad sobą, tym bardziej, że – jak wspomniałam na początku rozmowy – Sławek był od Ali starszy. Dzień przed pójściem do hospicjum złamała nogę. Kość udowa tak bardzo była zniszczona przez nowotwór, że pękła na dwie części. Stało się to około godz. 6.00 rano, natomiast Ala zadzwoniła do mnie dopiero o 8:00, ponieważ wiedziała, że o tej godzinie wstaję. Nie dała znać wcześniej, żeby nie sprawiać kłopotu. Myślę też, że ofiarowała to ogromne cierpienie w jakiejś intencji.
Wezwałam karetkę, Alę zabrano do szpitala. Gdy lekarze zespoili jej nogę, pojechała do hospicjum. Cieszyła się, że może codziennie uczestniczyć w Eucharystii, co było dla niej bardzo ważne. Ciekawe jest to, że nie chciała, abyśmy przyjeżdżali do niej zbyt często.
Gdy rozeszła się wieść, że przebywa w hospicjum, zaczęły odwiedzać ją tłumy, z czego nie była zadowolona. Przed śmiercią powiedziałam Alicji, że była dla nas jak sumienie i drogowskaz. Oburzyła się, chcąc dać mi do zrozumienia, że marny z niej drogowskaz i że nie powinnam tak myśleć. Ja jednak tak na nią patrzyłam i nadal patrzę. Po latach znalazłam potwierdzenie mojego spostrzeżenia w jej dziennikach. Właśnie tak Pan określił jej rolę.
Odchodziła spokojna?
Tak. Otrzymaliśmy z hospicjum telefon, że Ala umiera. To był wieczór, byliśmy w domu. Natychmiast uklękliśmy do modlitwy różańcowej, którą Ala tak bardzo kochała. W jej trakcie przyszedł SMS, że odeszła do Domu Ojca. Jestem wdzięczna Panu Bogu za łaskę modlitwy w godzinie jej śmierci. Zmarła 5 stycznia, w Wigilię Objawienia Pańskiego. Ta data jest niezwykle wymowna, ponieważ Ala swoim życiem objawiała chwałę Pana.