separateurCreated with Sketch.

Roman Czejarek: Jeśli ktoś nie wierzy w Boga, powinien zadać sobie pytanie: dlaczego? [nasz wywiad]

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Duchowość jest dla mnie ważna. Wierność zaczyna się od małych rzeczy. Uważam, że jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to powinien zadać sobie pytanie: dlaczego. Warto być wobec siebie i Boga uczciwym i nie oszukiwać ani siebie, ani Jego” – mówi Roman Czejarek.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Roman Czejarek, znany dziennikarz, prezenter, autor humorystycznych opowiadań i książek o Szczecinie. Związany od lat z radiową Jedynką. Opowiada o najzabawniejszych wpadkach z programu, dlaczego ojcostwo to przygoda i jak cudem uniknął śmierci podczas dramatycznego wypadku samochodowego.

Anna Gębalska-Berekets: Pół życia jest pan związany z "Latem z Radiem". Jaki to czas?

Roman Czejarek: Mam dobre wspomnienia. Jest we mnie nostalgia oraz poczucie, że pewne rzeczy już nie wrócą. Kiedy zaczynałem życiową przygodę z radiem, nie było telefonów komórkowych, SMS-ów. Pamiętam pierwszą płytę "Lata z Radiem" (1996). Chodziłem po różnych wytwórniach i proponowałem wydanie krążka. Niektóre nie były przekonane, że album odniesie sukces. A sprzedał się w milionowych egzemplarzach. Ludzie biegali po sklepach, by go kupić!

Zdarzały się wpadki? Mógłby pan opowiedzieć najzabawniejszą?

Płyty kompaktowe pojawiły się w produkcji na początku lat 90. Zdarzali się artyści, którzy przynosili płyty ze swoimi nagraniami. Zasada była taka, że nie ma udawania – artyści śpiewają na żywo. Była moda na boysbandy. Hi Street czy Just 5 rozgrzewały fanów do czerwoności. Postanowiliśmy zaprosić jeden z zespołów. Warunek – żadnego playbacku. Dla jednego z kolegów, występy boysbandów z playbacku były karą za grzechy (śmiech). Marek, nasz realizator, postanowił wywinąć zespołowi niezły numer.

O rety!

Do dyspozycji były odtwarzacze studyjne, za pomocą których można było zmieniać tonację i tempo. Marek stwierdził, że wykorzysta sprytne urządzenie, gdy jeden z zespołów przyniesie płytę. W pewnym momencie utwór zaczął przyspieszać. Przy precyzyjnie ułożonej choreografii robi się problem. Na scenie spóźnieni wykonawcy zaczynają przyspieszać, a tempo zwalnia. Dobiegając do mikrofonu, musieli zwolnić i czekać. Po koncercie zespoły doszły do wniosku, że playbacki zawodzą.

Jakie jeszcze historie zapadły panu w pamięć?

Mistrzostwa w budowaniu zamków z piasku na czas. Oglądaliśmy jeden zamek za drugim. Podszedłem do takiego, który wyglądał jak litera "Y". Tłumaczyłem, że nie możemy uznać budowli, bo nie spełnia regulaminu. Twórcy wyjaśnili mi, że to zamek błyskawiczny, do połowy zamknięty (śmiech). W jednym z aquaparków zorganizowaliśmy zawody zjeżdżania na czas przez rurę. Co roku wygrywał ten sam chłopak. Doniosła na niego konkurencja, że stosuje niedozwolone metody.

Konkretnie?

Okazało, się, że chłopak w tej długiej i szerokiej rurze zdejmował majtki. Zakładał je tuż przed wylotem (śmiech).

Pana pasją są podróże. Był pan w najodleglejszych zakątkach świata. Które z miejsc pana najbardziej ujęło?

Najbardziej pamiętam wyjazd do Afganistanu. Podróż wiązała się z wieloma przygotowaniami, począwszy od drobiazgów, po profesjonalne przeszkolenie wojskowe. Widząc i słysząc strzały, ostrzeliwane samoloty, miałem różne przemyślenia. Zadawałem sobie pytania o sens życia, istnienia, śmierci. Wrażenie zrobiło na mnie szkolenie z pierwszej pomocy. Rozdawanie pakietów medycznych, pozbawione emocji tłumaczenie, że w przypadku urwania nogi koledze mam mu podać odpowiednią dawkę morfiny. Zdałem sobie sprawę, że żarty się skończyły. Uświadomiłem sobie także, że nawet prosta odpowiedź na pytanie „po co tam pojechałeś?” może być problemem.

Podróżuje pan z rodziną?

Pandemia zweryfikowała nasze plany. Wcześniej jeździłem. Mamy ulubione miejsca. Jednak tam, gdzie byłem, nie zawsze da się pójść czy pojechać z dziećmi. Jednym z naszym ulubionych zakątków jest Pomorze Zachodnie. To moja taka mała ojczyzna. Urodziłem się w Szczecinie.

Chciałabym powrócić do wypadku z 2020 roku. Napisał pan, że anioł leciał razem z panem. Przed podróżą był pan w Nowinach Horynieckich przy cudownym źródełku. Czuł Pan Boską Opatrzność?

Byłem w okolicach wielokrotnie, ale nigdy przy źródełku. Mogłem w późnych godzinach wieczornych podejść, zobaczyć, zanurzyć rękę. Wszystko, co wydarzyło się potem, analizowałem po tysiąc razy. Mogło skończyć się śmiercią, a w najlepszym przypadku wózkiem inwalidzkim.

Co się wydarzyło?

W okolicach Warszawy, między Górą Kalwarią a Piasecznem, jechaliśmy autem w sznurze innych samochodów. Z przeciwnej strony jechał kierowca, jak się później okazało, pijany, bez dokumentów, cudzym samochodem. Zjechał prosto na nas przy pełnej prędkości. W ostatniej chwili zamiast zwolnić – przyspieszyłem.

Uciekłem od czołowego zderzenia, które skończyłoby się dramatycznie. Samochód koziołkował, wyleciał z drogi do zbiornika z wodą. W baku był gaz, zatankowałem do pełna tuż przed wyjazdem. Pomyślałem o tym cudownym źródełku. W takich sytuacjach wielu osobom odtwarza się w pamięci film życia. Ja nic takiego nie miałem. Anioły, mój i Piotra, naszego operatora kamery, który jechał ze mną, leciały wraz z nami. Ja w to wierzę.

Jest pan szczęśliwym mężem i ojcem. Jak chronić małżeństwo przed rozpadem?

Decyduje codzienność życia. Trzeba być przyzwoitym i jeśli jest okazja to przeprosić, by mieć poczucie, że nie skrzywdziło się drugiego człowieka.

Tatą został pan dość późno. Czym dla pana jest ojcostwo?

Ze względu na pracę późno założyłem rodzinę. Dziś mogę powiedzieć niezdecydowanym: nie zwlekajcie. Ojcostwo to fajna sprawa. Jestem tatą aktywnym, który pojedzie z synami na rower i zrobi milion innych rzeczy. Uczestniczę w życiu chłopców. Ostatnio zrobiliśmy rakietę kosmiczną z prawdziwym silnikiem.

Jakie wartości chciałby pan przekazać synom?

Uniwersalne. Uczę mówienia prawdy, uczciwości. Bycia przyzwoitymi ludźmi.

Duchowość jest dla pana ważna?

Tak. Wierność zaczyna się od małych rzeczy. Uważam, że jeśli ktoś nie wierzy w Boga, to powinien zadać sobie pytanie: dlaczego. Warto być wobec siebie i Boga uczciwym. Nie oszukiwać ani siebie, ani Jego.

Jest pan autorem książek o Szczecinie. Zdradzi pan, jaki największy sekret o tym mieście udało się panu odkryć?

Opowieść o Titanicu! W filmie James Cameron wiernie odtworzył statek. Titanic miał cztery kominy. Był symbolem jakości, luksusu. Ludzie chętnie kupowali bilety na takie transatlantyki. Titanic miał jednak trzy kominy, czwarty z nich był atrapą, nie był podłączony do kotła. W Szczecinie Niemcy budowali czterokominowe statki. Pierwszy z nich powstał w 1897 r., każdy następny był większy i szybszy. Brytyjczycy czuli się upokorzeni, chcieli otrzymać prestiżową nagrodę za najszybsze przepłynięcie oceanu. Dorobili komin atrapę i kazali kapitanowi popłynąć najkrótszą z tras. Można powiedzieć, że gdyby nie Szczecin, to Titanic nie odbyłby rejsu.

Od wielu lat związany jest pan z akcją "Choinki Jedynki". Celem jest wspieranie organizacji, które pomagają niepełnosprawnym. Co udało się zrobić przez ten czas?

Dzięki pani Annie Dymnej udało się zebrać duże pieniądze. Ale nie kwoty są tu najważniejsze. Pieniądze zamieniają się w radość i szczęście konkretnych osób.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.