separateurCreated with Sketch.

Mikołaj Marcela: Szkoła uniemożliwia właściwą naukę [nasz wywiad]

MIKOŁAJ MARCELA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Boimy się przyznać, że szkoła nie ma sensu, bo może podważyłoby to myślenie o nas samych. Zobaczylibyśmy, że daliśmy się nabrać, straciliśmy tyle lat. Może zróbmy rachunek sumienia: ile pamiętamy ze szkoły?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Mikołaj Marcela, autor książek (m.in. Jak zapewnić swojemu dziecku najlepszy start? czy ostatniej Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa, świat), nam opowiada o tym, dlaczego w szkole dzieci tracą zdolność uczenia, jaka powinna być rola nauczyciela i co trzeba zmienić w edukacji, by miała sens.

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Szkoła jest winna całemu złu (depresja, samobójstwa), a lekiem na całe zło jej likwidacja?

Mikołaj Marcela: Może nie całemu, ale ma duży wpływ na to, jak żyjemy, jak wygląda świat. 12 lat, najważniejszych dla naszego rozwoju, spędzamy w szkolnej ławce. To wyniszcza. Są osoby, które lepiej to znoszą, ale i takie, które są określane „nieukami”. Szkoła to aparat ideologiczny państwa, który produkuje obywateli funkcjonujących w określonym społeczeństwie, systemie gospodarczym, politycznym.

Jak to? 

W szkole uczymy się, że społeczeństwo autorytarne rządzi się feudalnymi stosunkami, szczególnie w Polsce. Młody człowiek właściwie nie może oddziaływać na szkolną rzeczywistość. Potem przekłada się to na dorosłe życie. Teoretycznie funkcjonujemy w demokracji, ale jaki mamy na nią wpływ na co dzień? Udział w wyborach co cztery lata, głosowanie na budżet obywatelski. Jeśli naprawdę chcemy coś zmienić, mamy ograniczone możliwości. Podobnie w szkole. Jest samorząd klasowy, który co najwyżej zorganizuje dyskotekę. Dzieci nie mają wpływu na system oceniania czy na to, jacy nauczyciele pracują w szkole. Decydują nauczyciele, rodzice, dyrekcja.

Mikołaj Marcela: W szkole stajemy się bierni

Porównuje pan nauczyciela do ogrodnika, a dzieci do drzewek bonsai. Ogrodnik przycina, drzewo karłowacieje. Ale ogrodnicy mogą wypielęgnować piękne ogrody! 

Są i dobrzy nauczyciele. Kiedy jednak popatrzymy, jak natura radzi sobie sama, na przykład gdy zabierzemy człowieka z regionu zagrożonego pod względem bioróżnorodności, po paru latach sama się odrodzi. Wystarczy odciąć wpływ człowieka. Polecam w tym kontekście serial „Nasza planeta”. Ogrodnik dba, by było ładnie, pomoże chorym roślinom, ale one wiedzą, jak się rozwijać. Podobnie z ludźmi. Idąc do szkoły tracimy ciekawość poznawczą, entuzjazm.

W sensie?

Tracimy pewność, że umiemy sami się nauczyć. Wierzymy, że potrzebujemy nauczyciela, który przekaże wiedzę, zarządzi procesem. Stajemy się bierni. Studenci, którzy na uniwersytecie mają większą samodzielność, po dwunastu latach szkoły są przekonani, że to wykładowca wyłoży im wiedzę. Niczym ogrodnik przytnie. To niemożliwe.

Pomocnik, który wspiera

Dlaczego? 

Nie w takim systemie. Mamy bardzo liczne klasy. Nauczyciele skupiają się wyłożeniu materiału, wszystkim tak samo, a później zweryfikowaniu jego przyswojenia. Na nic innego nie ma czasu. Gdyby założyć, że uczniowie potrafią się uczyć, znajdą źródła, nauczyciel nie musiałby wykonywać tej głupiej pracy, mógłby wspomagać. Trzeba przejść od wspomnianego przez brazylijskiego pedagoga Paolo Freire modelu sage on the stage, czyli mędrca pouczającego młodych ex catedra, do roli guide on the side, pomocnika, który wspiera, gdy uczeń dochodzi do ściany z problemem.

Czemu to tak istotne?

Jeśli popatrzymy na przykład na plan daltoński, okazuje się, że taka rola nauczyciela daje genialne efekty. Podobnie w modelu demokratycznym. Bycie wspierającym przyjacielem jest lepsze i dla nauczyciela. Nie musi być kontrolerem, nadzorcą, kimś „torturującym” lekturami. Mówi się, że to dla dobra dzieci, by zaliczały egzaminy, poszły na studia, rozwijały się, miały dobrą pracę, ale to je wyniszcza. To wbrew ich woli. Koniec końców lądują na terapii, by odkryć, kim naprawdę są, uporządkować życie.

Edukacja wiąże się zabawą!  

Dlaczego granica PRZED i PO pójściu do szkoły, a coraz częściej przedszkola, jest taka bolesna?

Prawdziwy proces uczenia się w dużej mierze wiąże się z odczuwaniem entuzjazmu. A ten pojawia się, kiedy podążamy za tym, co dla nas ważne. Dzieci pytają, bo chcą rozumieć. Jako homo sapiens sapiens przywiązujemy wielką wagę do sensu. Problemem szkoły jest to, że nie dba o to, co dla nas ważne. Dziecko przed szkołą podąża za zainteresowaniami, od jednej rzeczy do drugiej, skokowo. Nie dzieli świata na polski, matematykę, chemię. Wszystko się poprzeplata, bo rzeczywistość taka jest. I jest ciekawa właśnie jako pewna całość, której sens chcemy zrozumieć. Zamiast tego dziś już nawet w przedszkolu zaczyna chodzić o przygotowanie dzieci do… umiejętności akademickich.

3-6 latki chyba powinny się bawić…

My już powoli przestajemy wiedzieć, co to zabawa. A już szczególnie w edukacji. To ważny temat w mojej najnowszej książce. Bo paradoksalnie praca i edukacja są nierozerwalnie związane z zabawą, choć o tym zapominamy. Niestety w przeszłości przyjęliśmy bardzo złą definicję pracy. Według protestanckiego etosu jest ona cierpieniem, znojem. Żeby coś uznać za pracę, trzeba się przy tym namęczyć. I tak podchodzą bardzo często nauczyciele i rodzice do szkoły. „Wiem, że to nudne, męczące, ale masz to zrobić”. Gdzie tu miejsce na zabawę? Jak ma się pojawić entuzjazm i ciekawość poznawcza? 

Marcela: Nauka w szkole to iluzja

Koniec dzieciństwa.

Przy czym wcale tak nie musiałoby być. Dzieci to eksperci w zakresie uczenia się, paradoksalnie to szkoła uniemożliwia im właściwą naukę. Wszystko przez to, że od ponad dwustu lat funkcjonujemy w systemie edukacji, który – jak na ironię – nie przyswaja wiedzy dostarczanej przez naukę. Mogę zrozumieć, że tak szkodliwy system powstawał, gdy mieliśmy szczątkową wiedzę z zakresu psychologii, pedagogiki, socjologii, neuronauki. Ale te dziedziny od kilkudziesięciu lat rozwijają się błyskawicznie i dostarczają dowodów na to, że taka szkoła jak obecnie niszczy ludzi, społeczeństwa i świat. Dobrze wiemy na przykład, że lekcje zaczynające się o 8 są najzwyczajniej w świecie szkodliwe dla młodych ludzi...

Dla śpiochów.  

Nie tylko. Najnowsze badania pokazują, że skrócony czas snu może prowadzić w konsekwencji do cukrzycy, czy nawet choroby Alzheimera. A my systemowo nie pozwalamy młodym ludziom wysypiać się przez 12 lat ich życia. Można oczywiście mówić, że to lenistwo, ale dziś już wiemy, że mózg nastolatka z wielu powodów potrzebuje spać do 10. Sen to jedno, ruch to drugie. Siedzenie przez 7 godzin w ławce jest szkodliwe właściwie dla całego naszego ciała, w dodatku – co pokazują cytowane przeze mnie w książce eksperymenty – pogarsza wyniki w nauce! Jak na ironię, oburzamy się, że dzieciaki przed komputerami spędzają kilka godzin, ale wtedy przynajmniej są aktywne, coś robią, a nie siedzą biernie i słuchają w ciszy... Kolejny problem – zapamiętywanie.

Zakuć-zdać-zapomnieć.

Nawet tego szkoła nie umie nauczyć! Nie daje się uczniom narzędzi do efektywnej nauki na pamięć, nie bierze się pod uwagę krzywej zapominania Ebbinghausa, nie patrzy, jak działa ludzka pamięć, co wiemy o procesie tworzenia. Nauka w szkole pod tym względem to czysta iluzja...

Edukacja zdalna – ale jaka?

Mamy za sobą lockdowny, przeniesienie edukacji do sieci. A gdzie tu kontakt z rówieśnikami?

Edukacja zdalna pozwoliła uczniom uniknąć opresji szkolnej, przemocy. Pozwoliła oszukiwać system. W pewnym sensie ich chroniła, a przynajmniej tych, którzy mieli problem z odnalezieniem się w szkole. Oczywiście relacje z rówieśnikami są konieczne. I to wyszło w badaniach – jeśli uczniowie chcą wrócić do szkoły, to ze względu na kontakty. Cierpimy na szkolny syndrom sztokholmski. Przez 12 lat uczymy się, że bez szkoły będziemy głupi, jak nie zdamy egzaminów, nie znajdziemy pracy. Z drugiej strony w szkole nie bierze się pod uwagę kapitału społecznego, kulturowego, finansowego rodziców, który pozwala na dodatkowe zajęcia i lepszy start, który potem daje coraz większą przewagę nad resztą uczniów. Tworzymy iluzję, że wszyscy są równi, mają takie same zdolności. To nieprawda.

Edukacja zdalna była posadzeniem przed komputerami na całe dnie.

To nawet edukacja zdalna stała się swoim wypaczeniem, gdy próbowaliśmy ją zmieścić w ramy typowego myślenia o szkole. Stała się przeniesieniem modelu szkoły stacjonarnej do internetu i powstał z tego kolejny potwór. Razem z Zytą Czechowską, Nauczycielką Roku 2019, pisaliśmy w książce Jak nie zgubić dziecka w sieci?, jak mogłaby i powinna wyglądać edukacja zdalna, która ma sens. Natomiast ja mam jeszcze inną wizję szkoły. Gdy zapytamy dzieci, co jest dla nich najfajniejsze w szkole, powiedzą, że świetlica. Miejsce, gdzie można robić, co się chce, rozwijać zainteresowania, są koledzy, opiekun. Moje marzenie to szkoła jak świetlica. Są kursy (dobrowolne!), można korzystać z narzędzi cyfrowych, wykonywać projekty w domu. Po to jest postęp technologiczny, by korzystać z łatwiejszego dostępu do wiedzy i dzięki temu bardziej rozumieć siebie i mądrzej oddziaływać ze światem. Przestańmy myśleć o szkole jako fabryce przygotowującej do posłusznego spełniania funkcji w państwie. Bo niestety po to powstała dwieście lat temu.

W szkole brak dialogu 

Nauczyciele są bohaterami przykrych historii, dzieci mają powody, by nie lubić szkoły. Ale… czy nie jest tak, że czasem to bunt dla buntu, albo lenistwo? Jak nauczyć je obowiązkowości? Przecież w życiu też nie zawsze jest gładko. Usłyszałam, że szkoła to taka „zaprawa do życia”. 

W życiu też czekamy, aż ktoś rozwiąże nasz problem? W szkole powinniśmy się uczyć rozwiązywania problemów, móc się buntować. Czy w szkole możemy odmówić nauczycielowi? Notorycznie? Możemy zmienić nauczyciela? Nie, a przecież jako dorośli nie jesteśmy niewolnikami, zmieniamy pracę, decydujemy. Szkoła zakłada, że dzieci nie mają rozwiniętego rozumu, nie podejmą racjonalnej decyzji.

A podejmą?

Badania dowodzą, że gdy dostarczymy dzieciom (9-12 lat) informacji i poprosimy o podjęcie decyzji, będą one tak samo racjonalne jak dorosłych. Trzeba „tylko” im zaufać, towarzyszyć, a nie nadzorować. W szkole młodzi ludzie nie uczą się samoregulacji, reguluje ich nauczyciel. W tym przemocowym modelu dzieci nie uczą się odpowiedzialności. Do tego trzeba mieć autonomię, wiedzieć, jaki jest cel działania, widzieć sens w tym, co robię. Czy ktoś tłumaczy dzieciom, po co się uczą?

Żeby mieć dobre oceny.

Miałem szczęście, że rodzice nigdy nie pytali mnie o oceny, prace domowe. Wychodzili z założenia, że jestem odpowiedzialny za siebie. 12 lat szkoły było po to, bym nauczył się planować czas, zastanowił, co chcę robić, czym się interesuję. To wymaga zaufania, wsparcia, przede wszystkim dialogu, czego w szkole nie ma. Nauczyciel wykłada, kropka. Nie można powiedzieć „nie”. Oczekujemy od dzieci, że będą zachowywać się jak ludzie, a w szkole nie traktujemy ich jak ludzi.

Pandemia szansą na zmiany?

Powód posłania dzieci do szkoły bywa prozaiczny – rodzic nie chce tego robić, ale musi, bo przecież idzie do pracy… Postęp technologiczny miał nam skrócić godziny pracy, a jest wręcz przeciwnie.

A dlaczego? Bo chodziliśmy do szkoły, wyparliśmy się tego, co dla nas ważne. W dorosłym życiu rekompensujemy to sobie konsumpcjonizmem. Pracujemy więcej, by coraz więcej zarabiać. Coraz więcej zarabiamy, by więcej kupować. W teorii się rozwijamy, a tak naprawdę zatracamy, kim jesteśmy. Szkoła nas alienuje i to jeden z ważniejszych problemów w naszym dorosłym życiu, o czym piszę w mojej najnowszej książce.

Pandemia może być szansą na zmiany?

Jeśli rodzice przejdą na zdalną pracę, może dzieci przejdą na edukację domową. To może być efekt kuli śnieżnej, która doprowadzi do głębokiej zmiany. Z drugiej strony w czasie pandemii wszyscy – w tym rodzice i nauczyciele – jeszcze bardziej przenieśliśmy się do internetu, a tam dużo dobrego w ostatnim czasie robili ludzie, którym zależy na zmianach. Dużo rozmawialiśmy na Facebooku i innych mediach społecznościowych o modelu demokratycznym szkoły i tym, jak wygląda on w polskich realiach (np. w cudownej warszawskiej szkole prowadzonej przez Fundację Bullerbyn czy wspaniałej Wolnej Szkole Dzikiej w Tychach), o ruchu Budzących się szkół, szkołach autorskich (Galileo, Navigo i wielu innych),  Montessori czy waldorfskich.

Mikołaj Marcela: Ile pamiętamy ze szkoły?

Bo obecny model edukacji jest absorbujący też dla nich. Poświęcają masę czasu, by zrobić z dzieckiem zadania, przygotować dzieci na zajęcia. Na to jest miejsce w szkole, nie w domu! W domu powinny wypoczywać i zajmować się tym, co je naprawdę interesuje, a nie odrabiać przez wiele godzin lekcje... Dzieci robią to, co dorośli. My więcej pracujemy, one więcej się uczą. Mają mniej czasu na zabawę, indywidualny rozwój, podążanie za swoimi potrzebami. Odejście od tego byłoby korzystne dla przytłoczonych rodziców. Zresztą, co znamienne, część z nich stara się tłumaczyć dzieciom coś, czego sami nie rozumieją, bo albo to zapomnieli, albo nigdy tak naprawdę się tego nie nauczyli...

Dlaczego tak więc unikamy tej krytycznej oceny szkoły?

Boimy się przyznać, że szkoła nie ma sensu, bo może podważyłoby to myślenie o nas samych. Zobaczylibyśmy, że daliśmy się nabrać, straciliśmy tyle lat. Może zróbmy rachunek sumienia: ile pamiętamy ze szkoły, jaka była, czy przygotowała do życia? Czy wiedzieliśmy jak się zachować, rozmawiać z ludźmi, budować relacje? Gdy patrzę, jak wygląda obecny świat, śmiem wątpić.

Fetysz książki

Pisze pan o „fetyszu książki”. Że szkoła wywyższa literaturę, umniejsza technologie. Tu krok od przegięcia w drugą stronę. Gdy widzę maluchy z nosami w smartfonach, oglądające bajki, których nie rozumieją, mam ciarki. Nie pokłada pan zbyt wielkiej nadziei w technologii?

Dzieci poradzą sobie w sieci, tylko potrzebują przewodnika. Zanim wypuścimy je na ulice, tłumaczymy zasady ruchu drogowego. Potem parę razy towarzyszymy, ale przecież nie chodzimy za rękę przez ulicę z nastolatkiem. W pewnym momencie ufamy. Podobnie z cyfrowymi urządzeniami. Tego nie da się wyciąć z życia, a szkoła ignoruje postęp technologiczny. Podręcznik jest lepszy niż YouTube, trzeba się uczyć stacjonarnie, nauczyciel wytłumaczy lepiej niż influencer. To, co wydaje się głupie, często tłumaczy świat lepiej niż szkoła, która uczy posłuszeństwa, uległości, bierności. Szkolna fetyszyzacja książki według mnie w dużej mierze odpowiada za obecny stan czytelnictwa w Polsce. 

Trzeba zmienić szkołę, by zmienić świat

Likwidacja szkoły, ale co dalej? Zamknięcie uniwersytetów? To byłby przewrót! Czy to nie utopijna wizja?

To zawsze proces. Znika model, pojawiają się inne. Mam nadzieję, że różnorodne, odpowiadające na różne potrzeby dzieci, z których mogą one odejść w dowolnym momencie, same podejmują decyzję. Mają prawo do edukacji, a nie są do niej przymuszane. Trzeba zmienić szkołę, by zmienić świat, bo coraz częściej widzimy, że coś pęka. Jeśli nie oduczymy się myślenia w kategoriach rankingów, rywalizacji, biernego posłuszeństwa, nie będziemy gotowi do buntu, gdy polityka szkodzi. W ten sposób długo będziemy żyć w świecie, w którym ostatecznie wielu z nas trafia na terapię. W mojej nowej książce piszę zarówno o tym, jakie mamy modele do dyspozycji w tym momencie, jak i o tym, co możemy zrobić, żeby edukacja naprawdę miała sens. 

Nie ma większego krytyka systemu edukacji od pana, ale pan też jest częścią systemu, wykładowcą akademickim.

Myślę, że znalazło by się co najmniej kilka równie krytycznych osób w naszym kraju. Uniwersytety muszą się zmienić, i o tym też mówię. Są nastawione na przekazywanie wiedzy. To cały czas instytucja feudalna, z hierarchiczną strukturą. Obecnie to bardzo często taka szkoła bis. Również tu nie widzę powodu, byśmy poszli w stronę modelu demokratycznego. Uniwersytety powinny być przestrzenią samokształcenia pod kątem charakterologicznym, psychologicznym, zawodowym. Bez narzuconych programów, z szeroką gamą kursów do wyboru i nauczycielem akademickim jako tutorem. Bez tego uniwersytet przestanie istnieć. To już się zaczyna (certyfikaty Googla, rekruterzy coraz większej liczby firm nie sprawdzają wykształcenia wyższego, ale liczą się dla nich umiejętności i talenty przyszłych pracowników). Dlatego marzę o głębokiej zmianie uniwersytetu.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.