separateurCreated with Sketch.

Zmieniła zawodową ścieżkę, będąc na macierzyńskim. „Dobre efekty to praca, wytrwałość i wierność” [wywiad]

GRAŻYNA GRAFIKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Malec - 26.08.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– Widziałam po reakcjach znajomych, którym robiłam portrety, że to im przynosi radość. Także dzieciom, które np. widzą zeszyt ze swoją podobizną. To jest to, o co mi chodzi. Móc zaskoczyć, sprawić radość – mówi Joanna Chromiec, czyli „Grażyna grafiki”. 
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Anna Malec: Jak bycie mamą wpłynęło na to, że odkryłaś zupełnie nową, zawodową ścieżkę? 

Joanna Chromiec, "Grażyna grafiki": Zaczęłam zwyczajnie szukać odskoczni. Wcześniej, pracując w agencji reklamowej, poznałam pracę grafika od podszewki. Ale myślałam, że to zupełnie nie jest dla mnie, bo skoro nie mam wykształcenia w tym kierunku, nie skończyłam ASP, to klamka już zapadła. Ale pragnienie, by zająć grafiką, było we mnie cały czas. 

Któregoś razu znajomy ksiądz zapytał, czy znamy jakiegoś chrześcijańskiego grafika, który zrobiłby ulotki i logo dla "Szpitalika małżeńskiego", który rozwijał działalność w ramach naszej wspólnoty. Nic wtedy nie powiedziałam, ale pomyślałam sobie, że bardzo chciałabym to zrobić. Nie znałam żadnych programów graficznych, ale to we mnie kiełkowało... Kupiłam jakiś podstawowy program, i po cichu, nikomu (oprócz męża) nic nie mówiąc, zaczęłam uczyć się tych programów i robić jakieś proste projekty.

Ostatecznie doszło do tego, że faktycznie zrobiłam i te ulotki i logo – obie rzeczy funkcjonują do tej pory. I zupełnie wkręciłam się w projektowanie graficzne! To właśnie była moja odskocznia od pieluch i wszystkiego, co wiąże się z opieką nad małymi dziećmi. Potrzebowałam tego, bo czułam, jakbym cofała się w rozwoju. 

Robiłam coraz więcej projektów, głównie dla Kościoła, wspólnoty, parafii, a potem coraz więcej komercyjnych. Myślałam, że będę rozwijać się wyłącznie w tym kierunku. Aż któregoś razu, zachęcona filmikiem na YouTubie, kupiłam szkicownik, ołówek i zaczęłam rysować – w zasadzie pierwszy raz od podstawówki! 

Im więcej rysowałam, tym bardziej mnie to wciągało. Zaczęłam oglądać tutoriale, uczyć się, jeszcze bardziej zgłębiać temat i widziałam postępy, co było motywujące. Chciałam być wytrwała, wypracować nawyk, więc postanowiłam rysować codziennie chociaż mały rysunek.

Wiele mam przy małych dzieciach nie ma czasu na ciepłą kawę! Jak przy trójce dzieci dajesz radę codziennie rysować jeden rysunek?

Postawiłam sobie odpowiednią poprzeczkę. Nie postanowiłam, że codziennie ma powstać wiekopomne dzieło farbami olejnymi, tylko jeden mały szkic. Mogę to robić, czasem przy dzieciach, czasem wieczorem. 

Super, gdy udaje się włączyć w to chłopców i np. porysować razem z najstarszym. Ostatnio tworzyłam pamiętnik rysunkowy z naszej podróży, codziennie takie małe sprawozdanie z tego, gdzie byliśmy i co się działo w ciągu dnia. I widziałam, jak chłopców to interesuje. Oglądali mój szkicownik, przypominali sobie na podstawie tych rysunków nasz wyjazd, śmiali się. 

Myślisz, że to, co nazywasz odskocznią, pomaga ci być lepszą mamą?

I tak, i nie. Muszę się pilnować, żeby nie odskoczyć za daleko. Ale kiedy mój mąż przejmuje chłopaków, mam kilka godzin dla siebie gratis i mogę się skupić tylko na tym. Faktycznie wracając potem do dzieci, mam o wiele więcej cierpliwości, spokoju, i radości z przebywania razem, niż wtedy, kiedy jestem z nimi bez przerwy, cały dzień.

Taka przestrzeń pozwala na złapanie dystansu, na głębszy oddech?

Tak, choć muszę sobie ustalać limity, bo wiem, że mogę siedzieć przy tym całymi dniami, bez przerwy. 

A jak Joanna stała się Grażyną?

Kiedyś mój mąż powiedział, że powinnam coś zrobić z tą moją działalnością. A ja byłam wtedy zupełnie zrezygnowana i powiedziałam: "ale ja taka Grażyna grafiki jestem...".

Potem rozmawiałam z kimś przez telefon i coś tam sobie w międzyczasie rysowałam, tak jak to bywa, kiedy podczas rozmowy wpadnie pod rękę kawałek kartki. Narysowałam wtedy siebie z podpisem "Grażyna grafiki", i ta nazwa zaczęła trochę żyć swoim życiem. 

A jak mój mąż w końcu sam założył mi konto na Instagramie, bo ja broniłam się przed tym rękami i nogami, to właśnie z tą nazwą. I tak już zostało. Całkiem mi się to podoba, jest trochę z przymrużeniem oka, bo nie uważam, że ta moja twórczość to jest coś na miarę Van Gogha, nie chcę podchodzić do tego śmiertelnie poważnie, ale z pewnym dystansem i poczuciem humoru.

Czyli gdyby nie twój mąż, nie byłoby Grażyny

On wierzy we mnie czasem nawet bardziej niż ja i mocno wspiera. Ale potrafi też powiedzieć – nie, to nie wygląda dobrze, to lepiej poprawić.

Jak z osoby, którą trzeba było namówić na konto na Instagramie, która nie chciała chwalić się tym, co robi, udało ci się wyjść z czterech ścian twojego komputera i przedstawić się ludziom?

W którymś momencie po prostu zdecydowałam, by pokazać to, co robię w mediach społecznościowych. Chciałam zobaczyć, co się stanie. I faktycznie zaskoczyła mnie pozytywna reakcja ludzi, pojawiły się pierwsze małe zamówienia. To mi dodało odwagi. 

Co stoi za kreskami, które stawiasz? Masz w tym jakąś swoją misję?

Widziałam po reakcjach znajomych, którym robiłam portrety, że to im przynosi radość. Także dzieciom, które np. widzą zeszyt ze swoją podobizną. To jest to, o co mi chodzi. Móc zaskoczyć, sprawić radość. 

Co, poza odskocznią, dało ci odkrycie tej pasji? 

Mam więcej pewności siebie i widzę swoje miejsce w tym świecie. Długo nie mogłam się określić, co chcę robić w życiu, a teraz pewne rzeczy po prostu wskakują na swoje miejsce. Realizuję się w tym. 

Kiedyś wydawało mi się, że talent to jest wszystko, nic więcej nie trzeba, że jeden ma większy, drugi mniejszy i tyle. Z czym się rodzisz, z tym umierasz. I to było bardzo zgubne myślenie.

Przełomowe było dla mnie odkrycie, ze talent to jedno, a ciężka praca to drugie. Że za tym, co ktoś robi, oprócz talentu stoją lata praktyki, nauki i pracy. I to było dla mnie bardzo motywujące. Patrzenie tylko na talent to jest wymówka, bo za dobrymi efektami stoi praca, wytrwałość i wierność. To pokazało mi, że te drzwi są nadal otwarte.

Zmieniłaś branżę, będąc już po trzydziestce. Nie bałaś się, że to już za późno?

Wielokrotnie nachodzą mnie wątpliwości, zwłaszcza gdy widzę arcyzdolne młode osoby, które mogą poświęcić tej pracy więcej czasu niż mama z trójką dzieci. I czasem zastanawiam się, dokąd dojdę, skoro tak późno zaczęłam, ale myślę też, że nie muszę być nie wiadomo jakim artystą wystawiającym swoje prace w galeriach. Mam swoją małą działkę i ją chcę uprawiać.

Myślisz, że nie mając rodziny i pracując zawodowo, miałabyś czas i odwagę, żeby odkryć to, co odkryłaś teraz?

Bardzo możliwe, że nie. Nie jestem pierwszym przypadkiem mamy, która totalnie zmieniła swoją ścieżkę zawodową. Osoba, którą zastąpiłam w pracy w agencji reklamowej, po urlopie macierzyńskim już nie wróciła, postanowiła zająć się tym, co kocha i otworzyła kwiaciarnię. Robi teraz przepiękne rzeczy. 

Dziecko pojawiając się na świecie, przewraca go rodzicom do góry nogami, następuje totalne przewartościowanie. Zaczynasz widzieć, w co warto inwestować wysiłek, a co jest ślepą uliczką. 

Matka, mimo różnych frustracji, dzieli się z małym człowiekiem przede wszystkim miłością – może faktycznie wtedy łatwiej, mając tę miłość na wierzchu, dostrzegać to, do czego ciągnie serce?

Może to jest takie specjalne błogosławieństwo Pana Boga dla matek, że daje im wtedy widzieć więcej. Bo faktycznie, nawet w moim najbliższym otoczeniu nie jestem jedynym przykładem takiego zawodowego zwrotu akcji. 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.