Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Życie człowieka żyjącego z wiary, choć na pozór często szare i nudne, jest w rzeczywistości pełnym treści i światła. W swoich obowiązkach widzi on wyraz woli Bożej i dlatego stara się je spełnić dokładnie z miłości ku Niemu. Ma drogę jasno wytkniętą przed sobą i dlatego ze spokojem idzie naprzód, nie oglądając się na żadne względy ludzkie. Przeciwności, trudności i wszelkie cierpienia są szczeblami, po których coraz wyżej się ku Bogu wznosi” – pisała matka Elżbieta Róża Czacka.
„Życie wewnętrzne zasadza się na zjednoczeniu z Bogiem i to jest najmocniejszy mur i klauzura” – mawiała. Uważała, że jeśli ktoś nazywa siebie chrześcijaninem, to nie jest zwolniony z obowiązku prowadzenia życia wewnętrznego, uważnego i ciągłego trwania przy Bogu.
Modliła się do ostatniego tchnienia. Chorowała dziesięć lat, a w agonii, która trwała dwa długie tygodnie, nie wypuszczała z rąk różańca. „Ostatni obraz – ślad jej życia, to różaniec w jej dłoni. Przesuwała ziarnka różańca do ostatnich chwil, a gdy różaniec wysunął się z dłoni, szukała go niespokojnie, aż go jej podano” – mówił prymas Wyszyński na pogrzebie matki Róży.
Niewidoma od 22 roku życia, była zwrócona jakby do środka siebie, a przez to czujniejsza na Boże poruszenia. „Jej twarz miała zawsze jakiś uśmiech, zatopiony w przedziwnej powadze i pogodzie. Ten uśmiech wiązał ją nieustannie z Bogiem i z Jego dziećmi na ziemi. Uważna wewnętrznie na Boga ukrytego, nigdy nie traciła kontaktu z otoczeniem, z ludźmi, którym służyła. To było przedziwne w jej życiu” – mówił prymas.
„O ile słuchała ludzi chętnie i życzliwie, o tyle ciągle się odnosiło wrażenie, że jest jakaś wsłuchana w głos Boga. […] My wszyscy jesteśmy wdzięczni matce za przewodnictwo; że chociaż nie mogła patrzeć, ale umiała słuchać, a słuchając brała nas za ręce i prowadziła. Prowadziła tam, gdzie jest Bóg” – wyznał ks. Aleksander Fedorowicz rok po śmierci matki Czackiej.
Z racji urodzenia i pozycji społecznej – była wnuczką księżnej Pelagii Sapiehy Czackiej – mogła być kim tylko by zechciała. Zamożność rodziny, świadomość wagi wykształcenia dawały jej, w tamtych czasach, niemal nieograniczone możliwości wyboru życiowej drogi.
Nagłe kalectwo, które pojawiło się w jej życiu, mogło zaowocować rozgoryczeniem, żalem, gniewem i pretensjami do Boga. Ale tak się nie stało. Młoda Róża przepracowała dramatyczny zwrot w swoim życiu i nie miała do Stwórcy żalu.
Dziesięć lat zajęło jej oswojenie się z nową sytuacją i odczytanie celu dopuszczonej przez Boga rewolucji. W stawianiu kroków w ciemności pomagała babcia, księżna Czacka. Już w dzieciństwie zaznajomiła wnuczkę z książką O naśladowaniu Chrystusa Tomasza à Kempis. Czytały ją po francusku.
Wersy z tego podręcznika dla świętych do końca życia rozjaśniały jej wnętrze, w którym nagle zgasło światło. Matka Róża czytała O naśladowaniu Chrystusa codziennie, a pozbawiona zupełnie wzroku, słuchała czytających je lektorów.
Te wersy rzeźbiły jej serce tak, jak przez wieki serca innych, zakochanych w Chrystusie. Modliła się Naśladowaniem.
„Kochałam bardzo moją babkę, której najwięcej zawdzięczam. Była mądra i dobra. Całe życie mojej babki było przykładem dla mnie. W salonie mojej babki i jej siostry był ołtarz zamykany, przy którym codziennie odprawiała się msza święta. Moja babka i wiele ciotek, przede wszystkim siostra mojej babki, przystępowały codziennie do Komunii Świętej. Od mojej babki uczyłam się pierwszych zasad wiary” – wspominała po latach. To ona nauczyła Różę miłości do Eucharystii.
Głębokie życie wewnętrzne matki i trwanie w zjednoczeniu z Bogiem uderzało tych, którzy przez lata przyjeżdżali do Lasek. Wiele świadectw potwierdza, że matka utraciła wzrok fizyczny, ale w duszy miała pełne widzenie, Boże światło.
Ci, którzy u niej szukali wsparcia i rady, nie mieli problemów okulistycznych, jednak ich dusze tonęły w ciemności. U matki – odwrotnie. Świadectwem głębokiego życia modlitewnego są jej notatki osobiste. Pod datą 4 lutego 1929 r. pisze:
„Obecnie żyję znowu w obecności Pana Jezusa ukrzyżowanego. Czuję Go nad sobą. Widzę Go oczami duszy pośród ludzkości. Płynie z Niego krew na cały świat. Spływa moc Bóstwa Jego, a ludzie tego nie widzą, nie zdają sobie z tego sprawy, że Pan Jezus jest ciągle wśród nas obecny, że męka Jego wciąż trwa jako niekrwawa Ofiara mszy św., z której łaski ciągle, bez ustanku na ludzkość spływają. U stóp Ukrzyżowanego nie możemy być bezczynni. Pan Jezus nie tylko chce rozważania Jego męki, nie tylko rozczulania się nieistotnego z zewnątrz i w martwocie, ale chce, byśmy wraz z Nim dusze ratowali. Chce, byśmy Jego krwi przenajświętszej używali dla zmywania grzechów naszych, grzechów bliskich naszych, grzechów nieprzyjaciół naszych, grzechów całej ludzkości. Trzeba dawać się przenikać temu Bóstwu. Trzeba dać się przeniknąć tej krwi, trzeba nasiąknąć nią. Ofiarować ją trzeba Bogu za siebie i za ludzkość całą”.
Codzienne uczestnictwo we mszy świętej, zaszczepione w dzieciństwie, było osią jej duchowego życia. Troszczyła się o to, aby w każdej wspólnocie sióstr była kaplica z Najświętszym Sakramentem.
Wiele stron Dyrektorium poświęciła refleksji nad tajemnicą Eucharystii. W trwaniu przy stole Pańskim widziała źródło mocy dla wszystkich podejmowanych spraw osobistych i wspólnotowych.
„Bóg, który jest wszędzie, a który w specjalny sposób zstępuje do duszy człowieka w Komunii Świętej. Bóg w Trójcy Świętej, który zamieszkuje duszę człowieka będącego w stanie łaski. Wszechpotężny Stwórca wszechrzeczy zamieszkuje w duszy człowieka będącego w stanie łaski. Mały, nędzny, słaby człowiek gości w sobie Boga w Trójcy jedynego” – pisała.
„Przez krzyż do Nieba” – tak brzmi powitanie w progach domu w Laskach. I nie jest to tylko mądrość teologiczna, ale głęboko przez matkę Różę doświadczana prawda.
„Cierpienie jest nieuniknione. Nie można osiągnąć wyższego stopnia świętości bez cierpienia. Człowiek, który żyje dla Boga, musi dźwigać krzyż, który mu Bóg zsyła. Dlatego trwanie u stóp krzyża powinno być naszą drogą.
Jest drugi krzyż, który powinnyśmy nieść i któremu służymy. Jest to krzyż wszystkich cierpiących, a zwłaszcza ślepota fizyczna czy duchowa. Czego szukać mamy u ludzi? Służenia cierpieniu.
Trzeci krzyż – to jest nasz własny krzyż, który nie przez wyobraźnię sobie fabrykujemy, nie przez miłość własną. Mówię tu o krzyżu, który z ręki Bożej przychodzi: utrata zdrowia, strata wolności. Krzyż bardzo ciężki. To jest dobry, zdrowy krzyż, który należy dobrze przyjąć” – pisała.
Dzieło pomocy niewidomym, które wymyśliła, wymodliła i stworzyła, nie było, nie jest i nigdy nie ma być akcją dobroczynności. To nie filantropia, to nie pomoc silnych słabym. To miłość, która ma źródło w modlitwie.
Matka, mimo własnych ograniczeń, pokazywała w codziennym życiu, że praca owocuje dopiero wtedy, gdy opiera się na modlitwie. Modlitwa i praca splatały się w jej życiu w nierozerwalną jedność.
Nie chodziło jednak o powtarzanie formułek o stałych porach dnia, chodziło o serce odsłaniane przed Bogiem i oddawanie się Mu do dyspozycji. „Matka widziała konieczność stanięcia w prawdzie najpierw przed Bogiem, w porządku stworzenia, by potem stanąć w odpowiednim porządku służby przed bliźnim, a także przed sobą” – czytamy w świadectwach.
„Gdy człowiek stanie wobec Boga jako stworzenie wobec Stwórcy, jako nicość wobec Bytu, jako dziecko wobec Ojca, gdy wyzwoli się z formułek, a pozwoli, by Duch Święty nim kierował, wtedy stosunek jego do Boga nie będzie sztuczny i wymuszony, ale żywy i gorący, swobodny, radosny i płodny w dobre uczynki. Wtedy wszystkie zdarzenia zewnętrzne lub stany duszy służyć będą człowiekowi do przejrzenia i ocenienia ich wobec Boga, mieć będą właściwą wobec Boga wartość i służyć będą wszystkie ku uświęceniu” – uczyła matka Róża.
31 października 1927 roku napisała: „Dziwnie łatwo mi było się modlić. Pogrążałam się nie tylko sama w Bogu, ale wszystkich obecnych w Laskach i rozmaitych innych ludzi. Wszystkich kochanych mi i wszystkich nieprzyjaciół, Kościół cały i czyściec cały. I Bóg jakby nachylał się do mojej prośby i ogarniał wszystkich sobą, w miarę jak o to prosiłam. Prosiłam również szczególnie o łaskę miłości i pokory”.
Zachęcała do modlitwy, która ma być osią całego życia oraz do ufności, że Pan Bóg powierzając każdemu zadanie, daje też mu potrzebne siły. „Jeżeli z wiarą i ufnością staramy się trwać w ręku Boga, w obecności Boga, to Bóg daje nam siły. Na każdy dzień Bóg daje nam pomoc swojej łaski za cenę trwania w wierności”.