Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z o. Markiem Grubką OP, duszpasterzem z Domu św. Jacka na Jamnej i znawcą wina oraz winorośli, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Jest rok 1238. Dominikanie w Sandomierzu, w najstarszym klasztorze po Krakowie, otrzymują od książąt piastowskich przywilej dotyczący sprzedaży wina gronowego w całej Europie. Tyle lat tradycji… Czemu została zapomniana?
O. Marek Grubka OP: Ta data oznacza, że 12 lat po przyjściu dominikanów do Sandomierza była tam już w pełni rozwinięta winnica. W tradycji winiarskiej zakłada się, że pełne uruchomienie nowej winnicy trwa około 10 lat. W 1238 roku wino musiało być już dobre, skoro trafiło na stół książęcy. Dominikanie otrzymali certyfikat dopiero po degustacji. Winnica św. Jakuba rozwijała się przy klasztorze oraz w dwóch folwarkach pod Sandomierzem. Musiała produkować dużo beczek. Wino trafiało nawet do Rzymu i do Paryża.
Tak było mniej więcej do XVII wieku, kiedy polskie winiarstwo zaczęło podupadać. Powodów było kilka. Najczęściej wymienia się małe zlodowacenie w tym regionie, choć dziś wiemy, że chłodniejszy klimat nie jest przeszkodą w produkcji wina – udaje się to w Kanadzie czy Norwegii.
Może to kwestia przyzwyczajenia? Skoro temperatury spadały, trzeba było przestawić się na inny sposób uprawy… A nikt się tego nie spodziewał.
To jeden z czynników upadku winiarstwa, ważny, ale nie decydujący. Na przełomie XVI i XVII wieku rynek zaczęło zalewać tanie wino węgierskie (pamiętamy Zagłobę, który mówi: "Dawać mi tu węgrzyna!"). Było ono dla winiarzy trochę tym, czym dziś jest chińska koszulka dla producentów T-shirtów.
Trzecim czynnikiem był upadek gospodarki Rzeczypospolitej. Dobre wino potrzebuje dobrej ekonomii. Ludzi musi być na nie stać... Dzieła upadku polskich winnic dopełniły rozbiory. Po powstaniu styczniowym skasowano za karę wiele klasztorów. W 1864 roku przestał istnieć także ten w Sandomierzu. Tradycja została przerwana, teraz do niej wracamy.
Najpierw została reaktywowana winnica w Sandomierzu…
Powstała ona w 2012 roku, przy współudziale sandomierskich winiarzy oraz Sandomierskiego Towarzystwa Naukowego. Szczególne słowa podziękowania należą się panu doktorowi Januszowi Suszynie, który bardzo o to zabiegał. Winiarze przyszli do ówczesnego przeora, ojca Wojciecha Kroka OP, który zdecydował o wykarczowaniu miejsca na wzgórzu, gdzie była zlokalizowana średniowieczna winnica. Ostatnio był tam sad.
Kiedy przyjechałem z Belgii we wrześniu 2016 roku, było tam już kilka tysięcy nasadzeń. Potem opiekun winnicy został przeniesiony przez prowincjała w inne miejsce, a ja otrzymałem polecenie, aby się tym zająć. Podstawy miałem zrobione, trzeba było dodać nasadzeń i dokonać trochę korekt.
W 2017 roku winnica została oficjalnie wpisana do rejestru i od tego czasu może sprzedawać wino. Wcześniej było ono przeznaczone na użytek własny, czasem rozdawaliśmy je jako prezenty. Winnica św. Jakuba została umieszczona na Sandomierskim Szlaku Winiarskim. Klasztor był jednym z inicjatorów powołania Centrum Winiarstwa Sandomierskiego. To tradycja nie tyle zakonu, co całego regionu i lokalnej społeczności. Tutejsze wino słynęło z bardzo dobrej jakości.
Ojciec tworzy dziś winnicę w Domu św. Jacka na Jamnej, zbudowanym przez ojca Jana Górę OP. Od początku marzył on o winnicy. Jego książka o Jamnej nosi tytuł „Pijani Bogiem”, napisał też inną: „Wino dojrzewa powoli”. Jakość to było dla niego ważne słowo. O. Góra uczył, że duszpasterstwo nie może być byle jakie: amatorskie, udawane, kiczowate. Może dlatego jego dzieła nadal „się bronią”? Właśnie… jakością.
Nawiązała pani do osoby, która jest mi bliska i która była dla mnie mistrzem, jeśli chodzi o myślenie o jakości. W wielu wymiarach: muzyki liturgicznej, mszy świętej, formowania młodych ludzi, kształcenia, duszpasterstwa. Jakości przygotowywanych spotkań. I symboli, które towarzyszyły Jamnej, ale przede wszystkim – Lednicy. Całkowicie się z tym zgadzam. Jan Góra uczulał nas na te kwestie. Znałem go z Poznania, z czasu swoich studiów na Politechnice Poznańskiej.
Czy winiarstwo jest trudne? Ojciec zajmuje się winem od niedawna.
Pozornie wydaje się to łatwe i proste. Nie bez powodu jednak mówi się o sztuce winiarskiej. Po pierwsze, trzeba lubić wino. Ono towarzyszyło mi od lat, w formie smakowania, degustowania (choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, na czym polegają degustacje). Kiedy trzeba było poprowadzić winnicę i produkcję wina, zacząłem się równolegle dokształcać. Ukończyłem Akademię Wina w Jaśle i studia podyplomowe z enologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie oraz kulturoznawstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Bardzo pomogło mi też bezpośrednie spotkanie z panem Romanem Myśliwcem, nestorem odnowy polskiego winiarstwa, któremu jestem wdzięczny za wszystkie wskazówki. To on zainicjował reaktywację polskiego winiarstwa w 1982 roku. Gdy spotyka się pasjonatów-winiarzy, przesiąka się ich pasją... Powtarzali mi, że winiarstwo to przede wszystkim szkoła cierpliwości i pokory. Winiarstwo wymaga tego, żeby uczyć się stale i nieustannie iść do przodu. No i kontemplacji, bo trzeba uważnie obserwować przyrodę.
Alkohol bywa nazywany smarem społecznym. To jednak narkotyk, który uzależnia fizycznie i psychicznie – na poziomie porównywalnym z heroiną. Jak łączyć tzw. kulturę picia wina z chrześcijańskim nakazem umiaru w jedzeniu i piciu?
Wydaje się, że w Polsce mamy z tym trochę problem. Ustawa o trzeźwości bardziej kładzie akcent na negatywne kwestie związane z używaniem alkoholu. Mówi czego nie robić, nie kształtuje jednak pozytywnych wzorców w podejściu do wina.
Osobiście uważam, że wino może pojawiać się w naszych domach jako symbol kulturowy. Dobrze byłoby je kojarzyć bardziej z Psalmem 104: „Niech dobre wino rozwesela serce człowieka”. Odrodzenie polskiego winiarstwa może służyć poznaniu również tradycji winiarskich, może przyczynić się do bardziej pozytywnego podejścia do tworzenia wina i jego degustowania w polskich domach.
Zaczynam rozumieć, dlaczego Jezus rozpoczął działalność publiczną od „produkcji wina” w Kanie Galilejskiej (śmiech). To jest dość dziwny cud.
(Śmiech) To była odpowiedź na potrzeby nowożeńców, gest pełen miłosierdzia. Jezus mówił też czasem o winie. 15 rozdział Ewangelii św. Jana mówi o przycinaniu winnego szczepu. Ale wino w tradycji nowotestamentalnej jest przede wszystkim związane z Eucharystią, z komunią z Bogiem. Mówimy też o winie jako synonimie Bożej łaski. Słynne „nie mają już wina” można odnosić do sytuacji weselników. Jednak jest tutaj również ukryta głębsza symbolika, związana z poszukiwaniem Boga jako Boga, jak mawiał mistrz Eckhart. Odnosi się to wówczas do pragnienia rodzącego się w duszy człowieka, jako poszukiwania daru łaski wiary.
Cała adhortacja apostolska o świeckich Christifideles laici jest oparta na biblijnym motywie winnego krzewu, robotników pracujących w winnicy.
Tradycja Starego i Nowego Testamentu to opowieści o winorośli, winie, winnym szczepie. O Chrystusie, który jest pniem, w którego są wszczepione winne latorośle. To niesamowite przesłanie.
Kiedy na Jamnej pojawi się wino?
Krzewy zostały zasadzone w tym roku, a na wino trzeba czekać 3 lata. Więc w roku 2023 będzie pierwszy zbiór winogron. Jeszcze niepełny, ale da się z niego zrobić pierwsze wino, mam nadzieję, że przedniej jakości. Nasze wino jeszcze nie ma nazwy. Może będzie ona związana z przesłaniem nadziei? Zobaczymy.
Wyjaśnijmy więc naszym czytelnikom, że winnica rośnie obok sanktuarium Matki Bożej Niezawodnej Nadziei.
Dokładnie tak. A tutejsza winnica nosi nazwę „Wzgórze nadziei”. Sprawa nazwy wina jest otwarta. Może trzeba będzie zrobić konkurs i zaprosić wszystkich, którzy pamiętają o. Jana Górę, by pomogli w znalezieniu nazwy wina nawiązującej do jego dziedzictwa duchowego i kulturowego.