separateurCreated with Sketch.

Ks. Jan Macha: torturowany i zamordowany, bo wspierał polskie rodziny. Dziś błogosławiony

JAN MACHA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Mimo że jego ciało było czarne od bicia, nikogo nie wydał. Po jednej z tortur napisał modlitwę, w której prosił Boga, aby „wolno było mu stanąć u wrót nieba razem ze swym prześladowcą”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Miał zaledwie dwadzieścia osiem lat i trzy lata kapłańskiego stażu, gdy Niemcy skazali go na karę śmierci poprzez ścięcie na gilotynie. Mama Anna pojechała z adwokatami aż do Berlina, by u samego Führera prosić o łaskę dla syna. Niestety, wyprawa nic nie dała.
Zmarły 3 grudnia 1942 r. śmiercią męczeńską ks. Jan Macha dziś doczekał się beatyfikacji.

W czasie mszy beatyfikacyjnej na ołtarzu pojawi się różaniec ks. Jana, który w więzieniu zrobił ze sznurka. A także: krzyż zrobiony z drewnianych drzazg ze stołu, zakrwawiona chusteczka, którą rodzina znalazła w kieszeni spodni odebranych z więzienia po egzekucji oraz rękopis listu do rodziny, napisanego w ostatni wieczór przed śmiercią.

Ks. Jan Macha z Chorzowa

Za pierwszym razem go nie przyjęli. Gdy zaraz po maturze w 1933 r. zgłosił się do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie dano mu szansy. Chętnych było tak wielu, że dla Janka, nazywanego w domu Hanikiem, zabrakło miejsca. Ale pragnienie nie minęło.

Rok później został klerykiem i tuż przed wybuchem wojny zaczął swoją kapłańską przygodę. Młody, utalentowany, zapalony gracz w piłkę ręczną. W głębi serca przeczuwał, że przyjdzie mu zmierzyć się z czymś trudnym, obcym, niespodziewanym.

Tuż przed mszą prymicyjną, 27 czerwca 1939 r., chodził skupiony po pokoju i gdy spytano o czym rozmyśla, dał odpowiedź zaskakującą: „Dziś jest dla mnie taki dzień, że trzeba o wszystkim pomyśleć. Myślę o śmierci. Wiecie, co wam powiem? Ja naturalną śmiercią nie umrę. Tak, zobaczycie, ani od kuli, ani od powieszenia, zobaczycie”.

Aresztowanie

W czasie posługi w parafii pw. św. Józefa w Rudzie Śląskiej zaangażował się w działalność konspiracyjną, polegającą głównie na niesieniu pomocy materialnej rodzinom, których bliscy zostali aresztowani albo rozstrzelani.

Na skutek donosów wiosną 1941 r. był aż dwukrotnie wzywany przez gestapo, ale nie zrezygnował z niesienia pomocy. Aresztowano go w piątkowe popołudnie, 5 września 1941 r., na dworcu w Katowicach.

Pojechał tam z dwoma ministrantami odebrać z księgarni zamówione katechizmy. Przerażeni chłopcy wrócili do Rudy, młody wikary został zabrany przez dwóch mężczyzn. To było ich ostatnie spotkanie.

Więzienie

Najpierw trzymano go w tymczasowym więzieniu policyjnym w Mysłowicach, gdzie był bity „bykowcem” i kopany. Prowokacje, drwiny, szydzenie z Boga i kapłaństwa były codziennością. Po trzech miesiącach przeniesiono go do więzienia w Mysłowicach. Tutaj do tortur stosowanych w ciągu dnia dołączono także przesłuchania nocne.

Mimo że jego ciało było czarne od bicia, nikogo nie wydał. Po jednej z tortur napisał modlitwę, w której prosił Boga, aby „wolno było mu stanąć u wrót nieba razem ze swym prześladowcą”. Kiedy przeczytał ją esesman, miał powiedzieć, że „jest to albo święty, albo idiota”.

„Jak nam donieśli później, on dziennie czy dobrze zrobił, czy źle, dostawał 80 pejczy na pośladek, że miał do żywego ciało odbite. Na początku listopada został przeniesiony do więzienia w Mysłowicach, tam można było jemu przynieść brewiarz i co dwa tygodnie bieliznę. Jak przyniosłam bieliznę, to wpierw pod żelazko, bo było pełno wszy i była cała skrwawiona. We więzieniu w Mysłowicach nie było odwiedzin. Tylko co dwa tygodnie paczka i bielizna. Ale jak się dowiedzieliśmy, to paczki zjadał ktoś inny” – wspominała Róża, siostra księdza.

Oskarżenie

„Jestem oskarżony o to, że działając jako Polak, powagę i dobro niemieckiego narodu i Państwa poniżyłem i szkodziłem im, podejmując działanie oderwania części do Państwa Niemieckiego należącego, co kwalifikuje się jako zdrada stanu” – pisał do rodziny w marcu 1942 r. W lipcu odbyła się rozprawa, na której adwokatowi odebrano prawo głosu i ks. Macha bronił się sam.

Zeznający przeciw niemu gestapowcy oskarżyli go o to, że wspierał polskie rodziny. Przez cały dzień nie pozwolono mu nic zjeść i nie podano nawet kropli wody. Wyrok zapadł wieczorem. Rodzina, która przez cały dzień czuwała na sądowym korytarzu i nie otrzymała zgody na spotkanie z nim, dowiedziała się, że zasądzono karę śmierci przez ścięcie.

Rodzice wybuchli szlochem, młody kapłan przyjął wyrok spokojnie. Data wykonania wyroku nie została podana.

Ostatnie odwiedziny

„Ostatnie odwiedziny mieliśmy z ojcem 20 listopada – wspominała Róża.  – Odwiedziny były od godz. 14.00, w ten dzień było bardzo zimno, a musieliśmy czekać na podwórzu, nasza wizyta była ostatnia, dochodziła godzina 19.00. Byliśmy z ojcem zmarznięci, nareszcie do środka, weszliśmy, jak przyszedł Hanik. Powiedział, że chciał się pomodlić i spać, a tu naraz odwiedziny, tak późno.

Myśmy nawet nie mogli się przywitać, stół długi na 4 metry. Mówiłam jemu, że mi się śniło, że wrócił do domu i zasiedliśmy do stołu, jak dawniej. Hanik powiedział: Ja już nie wrócę.

Ja jemu powiedziałam, że tak przybyło po twarzy, ale on powiedział Jestem bardzo słaby. Później mówię jemu, że ma takie długie paznokcie, te kciuki, trzeba przynieść nożyczki i je obciąć, ale on powiedział: Nie, bo to jest mi potrzebne do przewracania kartek przy brewiarzu.

Potem mówię, że w niedzielę będę tu przy więzieniu, żeby go zobaczyć choć w jakimś oknie, ale on mi odpowiedział: Mnie nie zobaczysz, jestem w głębokiej piwnicy, dzień i noc kajdany mam na rękach i nogach".

Pożegnanie

2 grudnia 1942 r. o godz. 20.00 do jego celi przyszedł kapelan więzienny, ks. Joachim Besler. Zapamiętał młodego księdza jako skupionego, zmęczonego, ale bez cienia rozpaczy, do końca spokojnego. Wyspowiadał się, napisał list pożegnalny do rodziny i przekazał dyspozycje dotyczące rzeczy osobistych.

Przed śmiercią odmówił brewiarz i włożył do niego kartkę z napisaną własnoręcznie, po polsku, notatką: „Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942”. Brewiarz, wraz z kielichem, który otrzymał na prymicje, polecił przekazać przyjacielowi, ks. Antoniemu Gaszowi.

Egzekucja

Wyrok wykonano krótko po północy, 3 grudnia 1942 r. przez ścięcie gilotyną, którą nazywano czerwoną wdową. Wiadomo, że machina do zabijania była wykorzystywana przez całą okupację. Przy Mikołowskiej ścięto 552 osoby, wśród nich 53 kobiety, 13 chłopców w wieku do 19 lat i 28-letniego kapłana, ks. Jana Machę.

Ciało kapłana prawdopodobnie wywieziono do Auschwitz i spalono w piecu krematoryjnym. „Jak jest ciężko z życiem się żegnać, ale jeżeli to wola Boga, to trzeba się zgodzić” – pisał 21 lipca 1942 r.

Ostatni list

„Kochani Rodzice i Rodzeństwo! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

To jest mój ostatni list. Za 4 godziny wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać, mnie nie będzie już między żyjącymi! Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę przed Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla Niego, ale nie było mi to dane. Dziękuję za wszystko! Do widzenia tam w górze u Wszechmogącego.

Mam parę życzeń, a mianowicie: kielich mój proszę podarować ode mnie ks. Gaszowi. Niech ten kielich często przypomina mu przyjaciela. Mój stary brewiarz, który mam tu w więzieniu, dajcie mu także. Z drugim brewiarzem czyńcie według Waszego uznania. Pozdrówcie wszystkich moich kolegów i znajomych. Niechaj w modlitwach swoich pamiętają o mnie.

Dziękuję za dotychczasowe modlitwy i proszę też nie zapominać o mnie w przyszłości. Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie Ojcze nasz. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali.

Odbierzcie stąd moje rzeczy. Tutaj jest także mój brewiarz i różaniec oraz 98 RM. Zabierzcie to wszystko. Pozdrówcie ode mnie ks. proboszcza i wszystkich w Rudzie.

Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie trzy godziny, a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za Waszego Hanika”.

Pierwszy cud za wstawiennictwem ks. Jana

W tym samym czasie, w którym w więzieniu torturowano młodego ks. Machę, jego młodszy brat, Piotr, był w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Przywieziony 18 grudnia 1940 r. miał numer 7652, był świadkiem zgłoszenia się na śmierć ojca Maksymiliana Kolbego. Wiosną 1942 r. zachorował na tyfus. Ważył 42 kg, był poddawany eksperymentom medycznym, tracił wolę do walki o przeżycie.

W grudniu 1942 r. dowiedział się od więźniów z nowego transportu, że jego brat, Hanik, został ścięty. Wpadł w rozpacz, pobiegł rzucić się na druty, nie widział sensu życia… A jednak przeżył i 22 kwietnia 1944 r. został zwolniony z obozu. „Czyż to nie sprawa Matki Najświętszej i ściętego mego brata Jana, z którego wstawiennictwem zostałem wysłuchany?” – mówił po latach.

Artykuł powstał w oparciu o materiały zgromadzone na stronie www.ksmacha.pl

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.