Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Zuza: Mówi się, że kobiet się o wiek nie pyta, ale zrobię wyjątek. Ile miałaś lat, gdy poznałaś Maćka?
Kasia: 34. 2 lata później wzięliśmy ślub.
Jak sobie radziłaś z samotnością po trzydziestce?
Dość dobrze. Nie czułam się samotna, dużo w moim życiu się działo, miałam relacje przyjacielskie, ciekawe życie zawodowe. Jakoś nigdy nie bałam się, że będę sama. Miałam raczej przekonanie, że jak okaże się, że małżeństwo to nie moja droga, to na tej innej też się odnajdę.
Czasem czułam dyskomfort na imprezach typu bal czy wydarzenie służbowe z partnerami. Choć wynikało to z mojej decyzji, że nie chcę zapraszać kogoś tylko dlatego, by nie być samą, to jednak miałam poczucie braku kogoś najbliższego, z kim mogę się dobrze i bezpiecznie czuć w takich sytuacjach. I to były momenty, kiedy źle mi było z moją samotnością, gdy nie czułam się komfortowo.
Poza tym, chodziłam na randki, ale wielokrotnie dochodziłam do momentu, gdzie zauważałam, że jednak nie jest nam po drodze. Choć np. bywała między nami chemia, to jednak system wartości, ocena rzeczywistości czy brak wspólnych kierunków, które w życiu obieramy, powodowały, że nie chciałam danej relacji pogłębić lub że te relacje same naturalnie się kończyły.
Czy miałaś jakiś moment przełomowy w tym czasie bycia singielką? Jakieś olśnienie, postanowienie?
Nie do końca to był przełom, bo wiele rzeczy we mnie dojrzewało. Doświadczyłam, że trzeba sobie pozwolić na to, że nie wszystko odbywa się w momencie, w którym chcemy. Nie na wszystko jesteśmy gotowi na poziomie serca, rozumu.
Był taki moment, kiedy pomyślałam: czemu ja nie wiedziałam, nie myślałam o relacjach tak, jak myślę teraz? Czemu nie mogłam tego zrozumieć 5 czy 10 lat temu? Czemu nie mogło to być wcześniej? Czemu potrzebowałam tylu lat?
Ale później zrozumiałam, że trzeba pozwolić sobie na to, że może taka była właśnie moja droga. Że może nie byłabym w stanie przyjąć tego wcześniej, może bym temu zaprzeczyła, odrzuciła, bo nie byłabym na to gotowa.
Co ci pomogło?
Bardzo dużo dała mi książka Sztuka mówienia NIE. Zobaczyłam, jak ważne jest mądre stawianie granic we wszelkich relacjach, także tych rodzinnych, przyjacielskich, zawodowych. Wcześniej wydawało mi się, że jeśli ktoś okazuje, że mnie kocha, to nie mam prawa takiej relacji nie przyjąć, nawet jeżeli zupełnie nie odwzajemniam tego uczucia. Wydawało mi się, że moim obowiązkiem jest się postarać, spróbować i z czasem przekonać do tej relacji. Mówienie nie postrzegałam jako egoistyczne, bez zrozumienia dla tej drugiej osoby. I przełomowe dla mnie było odkrycie, że w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. Czyli że jak nie mówię nie i nie okazuję tego, co czuję, to tak naprawdę w dłuższej perspektywie krzywdzę tę drugą osobę.
Później czytałam też inne książki, słuchałam konferencji i tak krok po kroku otwierały mi się pewne „klapki” i schematy myślenia, a moje podejście stopniowo się zmieniało. To wszystko było procesem.
Kasia: Miłość to wolność wyboru
Modliłaś się o męża?
Tak, ale też o to, żebym ja umiała być dobrą żoną. Żeby moje serce otwierało się na bycie dobrą dziewczyną, narzeczoną, żoną. Żebym umiała się otworzyć z tym wszystkim, jaka jestem, z moją osobowością, z moimi wadami.
Opowiesz mi o twoim i Maćka początku?
Poznaliśmy się na wakacjach, ale zanim to nastąpiło, miałam taki niezwykły czas kilkumiesięcznej – głębszej niż dotychczas – bliskości z Panem Bogiem. Dużo medytowałam, chodziłam na adoracje. I czułam, że dokonuje się we mnie jakaś przemiana. A moje serce otwierało się i stawało bardziej odważne. Nie prosiłam jakoś szczególnie właśnie o to, ale dziś widzę, że był to naturalny efekt modlitwy i czasu spędzanego z Panem Bogiem. Czułam w sobie wielkie pokłady radości i życia, pomysłowości i nadziei. W tamtym czasie ożywiło się i pogłębiło wiele bliskich mi relacji przyjacielskich i rodzinnych.
Miałam w sobie większą odwagę, aby zawalczyć o swoje zainteresowania. Na przykład miałam wielką ochotę spróbować jazdy konnej czy żeglowania i zdecydowałam, że będę w tych obszarach działać. Nie po to, by tam kogoś spotkać, ale by odkrywać siebie i swoje pasje. Chciałam sprawdzić, czy mi się to podoba, czy się w tym odnajdę.
I w ten sposób trafiłam na kurs żeglarski organizowany przez szkołę żeglarską. Sprawdziłam, że kurs pod taką banderą jest bezpieczny, dlatego odważyłam się pojechać na niego sama. Tam spotkałam Maćka. Przez 6 dni pływaliśmy po Mazurach w grupie kilku nieznanych sobie wcześniej osób. Spędzaliśmy fajne popołudnia i wieczory, rozmawiając i słuchając opowieści naszego nauczyciela – żeglarza z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem.
Co urzekło cię w Maćku?
Był taki normalny, szczery i autentyczny. Miałam poczucie, że mam do czynienia z normalnym facetem, a nie z wysublimowanym elegantem, w którym niekiedy trudniej dopatrzeć się męskości. Maciek na wiele rzeczy musiał w życiu sam zapracować. Nie jest typem synka wymuskanego przez mamusię. I przez to widziałam w nim większą dojrzałość.
Poza tym, mieliśmy podobne wartości, dużo tematów do rozmów. Po prostu było nam ze sobą po drodze.
Dodatkowo, już na początku naszego spotykania się, czułam niesamowitą wolność. Widziałam, że mu zależy, a jednocześnie nie czułam z jego strony żadnej presji. Maciek ma w sobie dużo zdrowej asertywności i dzięki temu potrafi pozostawiać wolność innym. Przy nim doświadczyłam w pełni, że miłość to wolność wyboru. I nie jest to wyidealizowane hasło, ale bardzo realne i prawdziwe doświadczenie.
Kasia: Odległość nie była problemem
Bałaś się czegoś?
Gdy dowiedziałam się, że Maciek jest ode mnie młodszy, to zaczęłam się obawiać, że to zbyt duża bariera. Ale z czasem uświadomiłam sobie, że to przeszkoda tylko w mojej głowie. Bo sam wiek nie ma znaczenia, dużo ważniejsza jest mentalność i dojrzałość, a one nie zawsze idą w parze z metryką. Uznałam, że jeżeli nam nie wyjdzie, to z powodu poważnych różnic między nami, a nie z samego PESEL-u.
Innych lęków nie miałam. Wobec tej relacji nie miałam też jakichś sprecyzowanych oczekiwań. Po prostu obserwowałam, co przynosi kolejne spotkanie. Byłam ciekawa i otwarta.
Ty mieszkałaś w Warszawie, on w Opolu. Jak radziliście sobie ze związkiem na odległość?
Odległość nie była problemem. Oboje uważaliśmy, że relacja sama się nie zbuduje, że trzeba wykazać zaangażowanie. I Maciek miał w sobie dużą determinację, bo to on dużo częściej przyjeżdżał do mnie do Warszawy.
Co cię przekonało lub upewniło, że chcesz z nim spędzić życie?
Nie wiem, czy kiedykolwiek miałam 100-procentową pewność. Ale miałam w sobie zaufanie. Obserwowałam jego zachowania i miałam poczucie, że ma dobre serce oraz zdrowy balans między sercem a rozsądkiem i racjonalną oceną sytuacji. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa.
W czasie naszego spotykania się i narzeczeństwa nigdy nie miałam też przeświadczenia, że żyjemy w jakiejś bajce. Nie chodziliśmy po restauracjach, nie spędzaliśmy weekendów na wyjazdach czy w spa. Podczas naszych weekendowych spotkań mieliśmy taką zwykłą codzienność. Bez masek, było tak realnie, normalnie. Robiliśmy zakupy, gotowaliśmy, sprzątaliśmy, chodziliśmy do kina, spacerowaliśmy. To nie były żadne fajerwerki, ale myśmy się poznawali takimi, jakimi jesteśmy.
W związku z tym ja się nie obawiałam, że po ślubie skończy się bajka, że się rozczaruję. Bo żyliśmy w realnym świecie. I ten realizm pozwolił mi zbudować zaufanie do Maćka.
Kasia: Singielki, bądźcie czujne na „bycie w bajce”
Co poradziłabyś dziewczynom, które jeszcze są w drodze w kierunku małżeństwa?
Po pierwsze, nie fiksuj się na poznaniu jakiegoś faceta, że to już jest ten wiek, czas na małżeństwo. Taka postawa jest bardzo destrukcyjna w relacji, bo druga strona w pewnym momencie zaczyna czuć presję.
Rozwijaj swoje zainteresowanie, ale nie po to, żeby kogoś poznać – po to, żebyś poznawała siebie. Żebyś zobaczyła, z czym ci dobrze, co jest dla ciebie fajne. Dzięki temu, gdy dojdzie do spotkania z mężczyzną, będziesz miała więcej tematów do rozmów.
Bądź czujna na „bycie w bajce”. To trochę tak, jak jest w naturze. Paw puszy pióra i tańczy, by zachwycić wybrankę, ale po pewnym czasie się męczy, czar znika i wraca jego zwyczajna powierzchowność. I tak samo może być z mężczyzną, który kupuje kwiaty, obsypuje prezentami. To może tworzyć złudną bajkową wydmuszkę. Obudzenie się z niej może być druzgocące. Dlatego dla mnie lepsza jest taka zwykła normalność.
Jak już wejdziesz w relację, to zminimalizuj swoje oczekiwania dotyczące tego, co z tego będzie. Pozwól sobie na wzajemne poznanie, otwartość i mówienie wprost, czego potrzebujesz i na co się nie zgadzasz, bo to z czasem buduje więź i daje większy luz, mniejszą presję.
Dla mnie pomocne było to, że gdy zaczęłam się spotykać z Maćkiem, to nie powiedziałam o tym całemu światu. Wiedzieli o tym najbliżsi, ale całej reszcie nie mówiłam. Przez to nie czułam wścibstwa i presji z otoczenia.
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Kierunek Małżeństwo.