separateurCreated with Sketch.

Bliskość. Może urodzi się w nas jak Dzieciątko na sianku?

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Z bliskością jest jak z Bożym Narodzeniem, gdy pojawi się w kalendarzu, ale nie poruszy serca. Można spotykać się z ludźmi i nie doświadczać bliskości. Być z kimś i czuć się bezbrzeżnie osamotnionym. Można z czasu spędzonego z drugim człowiekiem wyjść z pustym kubeczkiem potrzeb – albo po prostu z dojmującym poczuciem pustki.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Johan Hari, autor przejmującej książki Lost Connections, wspomina rozmowę, w której ktoś powiedział mu, że „samotność nie oznacza fizycznej nieobecności ludzi – jest poczuciem, że z nikim nie dzielimy niczego naprawdę ważnego”. Myślę, że taka sytuacja może mieć kilka odsłon. Czasem otaczamy się ludźmi, dla których jesteśmy nieważni. Takie wybory, choć wydają się karkołomne, paradoksalnie zaspokajają wzorzec bliskości, jaki mogliśmy wynieść z pierwszych więzi. Jeśli najbliższy opiekun nie wyrażał zainteresowania naszym wewnętrznym światem, za bliskość uznajemy zobojętnienie. I tylko zostaje w nas dzika i niewypowiedziana tęsknota za czymś więcej.

Bliskość

Druga możliwość – to niezrealizowany potencjał relacji, które w naszym życiu istnieją, bo gdy nadarza się okazja, by doświadczyć bliskości, robimy pospieszny exit. Owo unikanie bliskości też ma różne oblicza. To na przykład ucieczka, gdy ktoś zwierza się z czegoś ważnego. A my, nie mogąc pomieścić wzruszenia, smutku, lęku czy zaskoczenia, pospiesznie zmieniamy temat albo rzucamy banałami, by pokryć zmieszanie. Tymczasem bliskość chciała przyjść w pobyciu razem w tym, co się dzieje. We wzruszeniu. W przyjęciu czyjegoś otwarcia się i niepewności. W zrobieniu miejsca na historię drugiego i usłyszenie jej. Zrobieniu w sobie miejsca na to, czego razem w tym momencie doświadczamy: wzajemnego zaufania i głębokiej wspólnoty.

Nie trzeba nieraz wiele gadać, wystarczy posiedzieć w milczeniu. Albo powiedzieć: „Tak mnie to porusza, co mówisz, że nie wiem, co ci powiedzieć teraz”. Co pokazuje kolejny warunek, by bliskość mogła się rodzić: ujawnienia siebie i tego, co w nas. Jeśli tego nie robimy, szansa na bliskość mija nas jak TGV na trasie Paryż-Lyon. Szybko, bezpowrotnie, z poczuciem kolejnej straconej szansy na więź, przyjaźń karmiącą relację.

Widać cię?

Jeśli w kontakcie z innymi ludźmi nie otwieramy się, by pokazać, co się w nas dzieje, stajemy w relacji za weneckim lustrem. Skoro nas nie widać, drugi człowiek nas nie zobaczy. Może w tym tlić się jakaś rozpaczliwa nadzieja, że ktoś się domyśli. I gdy pyta: „Jak się czujesz?”, a ja odpowiadam, że „świetnie”, to jakimś cudem dosięgnie wzrokiem za tą fasadę i zobaczy, że czuję się do bani.

Ludzie jednak nam wierzą. Wierzą, że jest tak, jak im opowiadamy. Że gdy się uśmiechamy, to dlatego, że nam wesoło. A kiedy niczego od nich nie potrzebujemy, to również zakładają, że tak jest. Mogą czuć się także anulowani i pozbawieni szansy znaczenia i wkładu w nasze życie.

Wrażliwe miejsca

Bliskość nie wydarzy się także, gdy myślimy „nie”, a mówimy „tak” – czyli mamy na nią taki pomysł, że będzie możliwa, jak wymażemy gumką siebie samych i idealnie się dostosujemy do oczekiwań innych. To ogromnie śliska moneta, za którą można kupić głównie ogrom cierpienia. Nie istnieje bliskość, w której nieważne są nasze granice, potrzeby i pragnienia. Jeśli z nich rezygnujemy, zostają nam powierzchowne, bolesne i niewzajemne relacje.

Co przypomina mi inne zdanie Johana Hariego: „Jednostronna relacja nie uleczy osamotnienia. Tylko relacje wzajemne mogą to uczynić”. „Wzajemne” nie znaczy tylko tego, „ile kto dał”. To także jakieś równe proporcje otwartości i ujawnianie potrzeb. To się nie stanie, jeśli jestem zamkniętą książką.

Droga do bliskości ma kilka przystanków. To słuchanie drugiego w szacunku i milczeniu. Mówienie „nie wiem”, „chciałabym”, „boję się”, „lubię” – czyli słów, które odsłaniają nasze wrażliwe miejsca. Jeszcze poziom wyżej znajduje się opowiadanie o tym, jak nam w tej relacji jest. Mówienie komuś, ile nam dał i ile znaczy, ale także o tym, co dla nas było trudne.

Może bliskość małymi krokami (bo przecież z jakichś powodów się jej boimy) urodzi się jak małe Dzieciątko na sianku – przez wypowiedzenie słowa „potrzebuję”.