Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Piotr Dziubak (KAI): Dla każdego z papieży doświadczenie wojny było wyjątkowo bolesne. Zdarzało się, że strony konfliktu nadawały przezwiska papieżom, którzy przeciwstawiali się wojnie. Na przykład w czasie I wojny światowej Benedykt XV przezywany był Maledetto XV ("Przeklęty XV")...
Ks. prof. Roberto Regoli: Sytuacja Benedykta XV była szczególna, ponieważ do I wojny światowej przystąpiły niemal wszystkie kraje świata, a wraz z nimi także i katolicy. W wielu krajach katolicy czuli się wówczas marginalizowani. Szczególnie dotkliwe było to poczucie w Niemczech po zjednoczeniu kraju przez Bismarcka i jego kulturkampfie. Kultura protestancka była tam zdecydowanie przedkładana ponad kulturę katolicką. Musimy pamiętać też o Francji i powstaniu III Republiki. Tam też katolicy byli marginalizowani. Także w nowo powstałym Królestwie Włoch katolicy nie odgrywali znaczącej roli. I wojna światowa dla większości katolików Europy stała się poniekąd okazją, żeby pokazać, że są pełnoprawnymi obywatelami. Może nawet lepszymi od innych, lojalnymi wobec władz politycznych swoich krajów.
Jako pasterz Kościoła powszechnego Benedykt XV zajął jednak inne stanowisko. Kierował apele o pokój, które nie zostały jednak wysłuchane. Były one nieskuteczne z praktycznego punktu widzenia i nie rozwiązywały konkretnych problemów, ale jednak dały Stolicy Apostolskiej niezwykle ważną wiarygodność moralną. Niestety w relacjach pomiędzy Stolicą Apostolską a lokalnymi społecznościami katolickimi panowało niezrozumienie.
W czasie I wojny światowej księża, którzy błogosławili wojska, obecni byli po obu stronach frontu. Powierzanie swojego losu Najświętszemu Sercu Jezusa miało miejsce tak po jednej, jak i po drugiej stronie. Dam przykład. Gdy Belgia została zaatakowana przez Niemców, kard. Desire-Joseph Mercier, jeden z najwyższych autorytetów w kraju, wzywał do obrony ojczyzny używając argumentacji religijnej. Przekonywał, że wszystkich, którzy bronią ojczyzny, czeka wieczna nagroda w niebie. Dopiero po II wojnie światowej zaczęła zanikać religijna legitymizacja wojny.
Sięgając kilku wieków wstecz zauważymy, jak dalece stanowisko Kościoła wobec wojny było złożone, tak w katolicyzmie, jak i w całym chrześcijaństwie. Uznawano w nim racje zarówno zwolenników, jak i przeciwników wojny. Zacytuję tu piękną wypowiedź Chestertona: "To prawda, że Kościół nakazał niektórym walczyć, a innym nie walczyć; i to prawda, że ci, którzy walczyli, byli jak pioruny, a ci, którzy nie walczyli, byli jak posągi". Wybitny pisarz chciał powiedzieć w ten sposób, że Kościół uznał coś dobrego tak u jednych, jak i drugich.
Czym jest dyplomacja humanitarna?
Czy w takim razie wojny poprzedniego stulecia zmusiły Watykan do zmiany stylu pracy jego dyplomacji?
Wojny światowe doprowadziły Stolicę Apostolską do wypracowania nowego podejścia, z którego narodziła się tzw. dyplomacja humanitarna. Ponieważ Watykan nie dysponuje żadną siłą militarną, ekonomiczną czy handlową, będąc jednocześnie wielkim autorytetem moralnym i religijnym, zaczął on działać na rzecz m.in. ratowania jeńców wojennych, otaczania ich opieką, dostarczania informacji o nich ich rodzinom. Pomaga przy tym nie tylko katolikom, ale wszystkim, którzy tego potrzebują – wierzącym i niewierzącym, a także wyznawcom innych religii.
Watykańska dyplomacja humanitarna była w XX w. nowością. Z biegiem lat osiągnęła ona najwyższy stopień specjalizacji. Najlepszym tego przykładem jest funkcjonowanie Caritas Internationalis i obecność tej organizacji w miejscach konfliktów na całym świecie. To najbardziej typowa forma odpowiedzi katolicyzmu społecznego na wojny XX i XXI wieku.
Czym jeszcze jest watykańska dyplomacja humanitarna?
W czasach pontyfikatu Jana Pawła II jego sekretarz stanu kard. Angelo Sodano powiedział: "My nie jesteśmy pacyfistami, ale siłami pokojowymi". Przede wszystkim więc w działaniach Stolicy Apostolskiej chodzi o to, aby doprowadzić do spotkania stron konfliktu, jeśli oczywiście to możliwe. Jest to dyplomacja, która działa w ciszy, a nie w świetle reflektorów. Liczy się konkretny jej efekt. Bynajmniej więc nie jest dyplomacja papieska dyplomacją ideałów albo utopii. Można ją określić jako „realpolitik”. Cechuje ją jasność analizy sytuacji oraz możliwości służących osiągnięciu konkretnych celów, np. zawieszenia broni czy ustanowienia korytarzy humanitarnych, nie mówiąc już o zakończeniu konfliktu.
Jest to także dyplomacja kierująca się zasadami religijnymi. Nie tkwi w jakiejś iluzji, ale ocenia naturę ludzką taką, jaką ona jest, w całym jej skomplikowaniu. Przypomnijmy np. tzw. „Ostpolitik” Watykanu wobec bloku sowieckiego, którą prowadził kard. Agostino Casaroli. Kościoły w krajach bloku w większości krytykowały ją i się jej sprzeciwiały. Co ciekawe, po wyborze na Stolicę Piotrową Jan Paweł II właśnie Casaroliego nominował na sekretarza stanu. Wydawałoby się, że Wojtyła i Casaroli prezentowali dwa przeciwstawne podejścia do krajów komunistycznych. A jednak nie, ich współpraca w latach osiemdziesiątych przyczyniła się do upadku komunizmu. Casarolii doczekał się nawet przydomku: „Kardynał Pieriestrojka”. Dyplomacja papieska to zatem dyplomacja realizmu, powiedziałbym wręcz ekstremalnego realizmu.
Czy Kościół milczy wobec agresorów?
Ale czy działania dyplomacji watykańskiej zawsze są zrozumiałe dla opinii publicznej?
Świat nie rozumie dobrze dyplomacji watykańskiej, ponieważ działa ona według innych kryteriów niż dyplomacje większości państw. Przede wszystkim dyplomacja watykańska nie zabezpiecza interesów państwowych, ale dobro Kościoła powszechnego. Działając w jakimś kraju, nie patrzy wyłącznie na dany naród, ale na katolików z tego kraju, krajów sąsiednich i tych na całym świecie. Nie posiada ona, jak już powiedziałem, siły ekonomicznej czy militarnej, a "jedynie" siłę perswazji moralnej. Dlatego też często dyplomacja watykańska jest zaangażowana jako tzw. dyplomacja pośrednicząca.
W wiekach XIX i XX byliśmy świadkami takiego działania zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, kiedy to papieże byli proszeni o pomoc przez skonfliktowane państwa. Dyplomacja watykańska to dyplomacja mediacji, która nie kieruje się pozorami, nie szuka zgniłego konsensusu, ale chce osiągnąć konkretny i zadowalający obie strony efekt końcowy. W czasie wojny interesuje ją przede wszystkim pokój, działa dużo za kulisami, organizuje spotkania, które bez niej nie byłyby możliwe. Czasami się udaje, czasami nie, ale w tej pracy należy się z tym liczyć. Ryzyko niepowodzenia wpisane jest w działalność dyplomatyczną Watykanu. Nie działa on, aby osiągnąć efekty wizerunkowe, ale dąży do sedna sprawy, czyli zakończenia konfliktu i nastania pokoju.
Niektóre środowiska zarzucają jednak Kościołowi „milczenie papieży”. Najbardziej znanym przykładem jest tu postawa Piusa XII wobec Holokaustu...
W XX wieku mieliśmy dwa przypadki oskarżeń o milczenie wysuniętych wobec papieży, których pontyfikat przypadał na okresy wojen światowych. Benedykt XV został oskarżony o milczenie wobec niemieckiej inwazji na Belgię w czasie pierwszej wojny światowej. Piusowi XII natomiast zarzuca się brak sprzeciwu wobec niemieckiej napaści na Polskę w 1939 roku, a następnie wobec Szoah. Przy czym pierwsze z oskarżeń wobec Piusa XII zostało sformułowane już w momencie ataku III Rzeszy na Polskę i było rozpowszechniane w środowisku polskich katolików. Natomiast oskarżenie o milczenie wobec Zagłady jest dużo późniejsze, zostało rozpowszechnione w latach sześćdziesiątych. Było ono skrzętnie wykorzystywane przez komunistów przy dużym wsparciu sowieckich służb. Niektórzy zinterpretowali nawet milczenie Piusa XII jako swego rodzaju przyzwolenie na Szoah.
Benedykt XV i Pius XII zdecydowali się utrzymać pewien bardzo ostrożny kurs w wypowiedziach publicznych, by nie zaogniać zaistniałej sytuacji. W tym samym jednak czasie byli bardzo aktywni i konkretnie na wielu płaszczyznach pomagali. Zawsze jednak w takich wypadkach należy brać pod uwagę wiele interpretacji. Gdy przykładowo papież Benedykt XV potępił w sposób aluzyjny agresję Niemiec wobec Belgii w czasie przemówienia na konsystorzu (22 stycznia 1915 r.), rząd belgijski podziękował mu za to stanowisko. Rząd niemiecki z kolei zaprotestował, a prasa międzynarodowa uznała, że przemówienie było zbyt ogólnikowe. Ten sam gest może być odczytany na różne sposoby.
O czym należy pamiętać? Dyplomacja to spotkania na szczycie, w wąskim kręgu osób, które mają doprowadzić do rozwiązania problemu. Natomiast opinia publiczna chce wiedzieć wszystko. Jednakże najważniejszych problemów, takich jak zakończenie wojny i zawarcie pokoju, nie załatwia się zazwyczaj na forum publicznym. Omawia się je w prywatnych spotkaniach pomiędzy najważniejszymi politycznymi aktorami. To dwa różne światy i dwa zupełnie inne sposoby komunikowania. W naszych czasach próbuje się je mieszać, co może powodować jeszcze większe napięcia. Podkreślmy, dyskretne działania dyplomatyczne pozwalają na znalezienie konkretnych rozwiązań.
Czy papież jest szefem MSZ?
Czy sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej jest swego rodzaju dyrektorem wykonawczym polityki papieża, czy może prowadzi też własną politykę?
Zarówno sekretarz stanu, jak i pozostali watykańscy dyplomaci, to "ludzie papieża". Ludzie ci są wysokiej klasy wytrawnymi urzędnikami, którzy umieją interpretować i wprowadzać w życie papieskie plany. Są oni osobami, z którymi papież się liczy i ceni ich opinie. Wystarczy wspomnieć tu o relacjach pomiędzy kard. Rafaelem Merrym del Valem i papieżem Piusem X czy kard. Eugenio Pacellim a papieżem Piusem XI.
W ostatnich dziesięcioleciach mieliśmy może słabsze, mniej zdolne, mniej utalentowane osobowości na tych stanowiskach. Na przykład kard. Jean-Marie Villot nie był dyplomatą, ale przede wszystkim duszpasterzem. Nie był on raczej dobrym współpracownikiem Pawła VI, zachowywał się bardziej jak jego pilny uczeń. Natomiast wtedy mocną postacią w Sekretariacie Stanu był abp Giovanni Benelli. To on był rzeczywistym wykonawcą działań kreślonych przez papieża Pawła VI.
Przypomnijmy, że reguły, według których funkcjonuje Sekretariat Stanu określają, kto jakie ma zadania i jaką rolę do spełnienia. Ale rzeczywista przestrzeń operacyjna zależy od tego, kto jest papieżem, a kto sekretarzem stanu. Zależy to też od wieku ich obu. Czasami zdarzał się papież, jak np. Leon XII, który na sekretarza stanu wybrał sobie kardynała w bardzo posuniętym już wieku. Z kolei papież Pius XII swojego pierwszego sekretarza stanu nie zastąpił nikim po jego śmierci. Powiedział on, że chce mieć wykonawców, a nie współpracowników. Z każdym papieżem urzędy watykańskie funkcjonują inaczej. Dużo zależy od osobowości głowy Kościoła.
Niektórzy zarzucają papieżom, że żyją oni w swoistej „bańce”, izolowani od problemów świata...
Zawsze istnieje takie ryzyko, ale jeśli przyjrzymy się rzeczywistości historycznej, okazuje się, że nie ma i nie miało to raczej miejsca. Każdy papież posiada swoją "sieć informacyjną": oficjalną i tę mniej oficjalną. Można by tu przytoczyć wiele przykładów. Czasami są to sieci narodowe czy regionalne, a czasem ruchy czy stowarzyszenia bliskie papieżowi. Następcy św. Piotra nigdy nie mają jednej tylko sieci informacyjnej.
Spójrzmy na Jana Pawła II, który jako źródło informacji miał Sekretariat Stanu, grupę polskich biskupów związanych z Kurią Rzymską, cały polski episkopat i do tego całą rzeszę bliskich mu osób, które przychodziły do niego, choćby na posiłki. Warto też wspomnieć, że kiedy miał on odwiedzić jakąś rzymską parafię, tydzień wcześniej spotykał się z jej proboszczem i wikariuszem, by jak najwięcej się o niej dowiedzieć. Przyjmował nie tylko możnych tego świata, ale także osoby spoza establishmentu. Pozwalało mu to mieć dostęp do informacji z różnych poziomów rzeczywistości.
Istnieje oczywiście niebezpieczeństwo izolacji, kiedy papież jest np. chory. Natomiast kiedy jest zdrowy, ma do swojej dyspozycji wiele sieci informacyjnych. On sam musi umieć uzyskane informacje interpretować, zrozumieć, zdecydować o ich wykorzystaniu. Oczywiście zawsze któryś z kanałów informacyjnych będzie chciał pokazać papieżowi, że jest mu szczególnie wierny, skuteczny i działa z wyjątkowym zaangażowaniem. Rzadko kiedy przyznaje się też do błędów. Większa liczba sieci informacyjnych pozwala Ojcu Świętemu lepiej analizować rzeczywistość. Najważniejsza jest jednak jasność umysłu papieża, bo to on musi ostatecznie oceniać uzyskane informacje i podejmować decyzje.
Rola nuncjuszy apostolskich
A jeśli nuncjusze apostolscy źle informują papieża? W przeddzień rewolucji w 1830 roku nuncjusz we Francji, kard. Luigi Lambruschini, pisał do papieża, że panuje spokój i nic się nie dzieje, nic nie zapowiada żadnej rewolucji.
Pańskie zastrzeżenie jest istotne. Sieć informacyjna jest zbudowana z ludzi niedoskonałych, ale od nich wiele zależy. Ważne, aby papiescy dyplomaci byli ludźmi kompetentnymi na wielu płaszczyznach. Muszą być przede wszystkim precyzyjnymi analitykami i stąd tak ważne są kryteria ich doboru.
Weźmy przykład z historii, z czasów rewolucji francuskiej, dzięki któremu dobrze zrozumiemy, co oznacza odpowiednia osoba na danym stanowisku. Sekretarzem stanu był wtedy kard. Francesco de Zelada, który bardzo lubił wygłaszać piękne przemówienia. Jego następca, kard. Ercole Consalvi, który był jednym z najlepszych sekretarzy stanu w historii Stolicy Apostolskiej, tak komentował ze swoim przyjacielem działania kard. de Zelady: „On jest święcie przekonany, że jak skończy swoje przemówienie, wszystko jest załatwione. A to przecież od tego trzeba zacząć". Przede wszystkim trzeba mieć właściwą intuicję polityczną.
Nuncjusze zazwyczaj nie zostawiają swoich placówek w czasie wojny. W trakcie bombardowań Bagdadu był w nim przez cały czas kard. Filoni, ówczesny nuncjusz w Iraku. Nuncjusz abp Ratti, przyszły papież Pius XI, nie opuścił Warszawy w czasie najazdu bolszewików w 1920 roku. Obecny nuncjusz w Ukrainie również nie wyjechał z Kijowa. Dlaczego nuncjusze zostają?
To też jest charakterystyczny rys watykańskiej dyplomacji. Zostać do końca. Być ostatnim, który wyjeżdża. Nuncjusz zawsze unika wyjazdu z placówki, ponieważ chodzi tu także o religijny wymiar watykańskiej dyplomacji. Przedmiotem jej opieki są nie tylko pracownicy ambasady wraz z rodzinami, ale wszyscy mieszkańcy kraju, a wśród nich katolicy, którzy pozostają.
Tak się składa, że mam księży studentów pochodzących z Ukrainy, Rosji, Iraku czy Afryki – miejsc, gdzie toczą się konflikty i wojny. Czasami pytam ich: "Na ile ryzykujesz życiem, pozostając w ogarniętej konfliktem ojczyźnie?". Wszyscy odpowiadają mi: „Jestem księdzem, muszę zostać z moimi rodakami i wiernymi”.
Dyplomacja papieska – nuncjusze i prałaci pracujący w papieskich nuncjaturach – nie są oczywiście pasterzami Kościoła lokalnego, ale żyją tak, jakby nimi byli. Żadna inna placówka dyplomatyczna nie ma takiej misji. Papiescy dyplomaci żyją solidarnie z lokalnymi mieszkańcami i w razie konfliktu, wojny, są z nimi do końca.
To pozwala nam także zrozumieć, że papieska dyplomacja jest mocno zakorzeniona w kapłaństwie. Dla wielu brzmi to może anachroniczne, dziwne i egzotycznie. W rzeczywistości to kapłaństwo daje dyplomacji papieskiej mocną tożsamość, pozwala pozostać na pierwszej linii frontu do końca, gdy wszyscy inni uciekają. Tak było w Iraku i tak jest teraz w Ukrainie.