Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W obsadzie zrealizowanego przez Mario Pontecorvo filmu znaleźli się m.in. brazylijska aktorka Sônia Braga i Amerykanin Harvey Keitel. Andrea Bocelli, słynny włoski śpiewak i muzyk, również jest jednym ze współtwórców produkcji. Utwór Gratia Plena w jego wykonaniu wchodzi w skład ścieżki dźwiękowej. A jak dowiadujemy się z udzielonego Aletei wywiadu, Fatima i nabożeństwo do Maryi są na stałe wpisane w jego duchowość.
Niełatwo jest umówić się z Bocellim na wywiad. Tym bardziej cenimy sobie czas, jaki artysta poświęcił portalowi Aleteia przy okazji premiery Fatimy w hiszpańskiej edycji serwisu Amazon Prime.
„Trafiłem do oazy modlitwy i pokoju”
Aleteia: Co w wymiarze ludzkim i duchowym wniósł w pana życie udział w filmie Fatima?
Andrea Bocelli: To było bardzo intensywne doświadczenie, choć mój wkład był niewielki. Jestem szczęśliwy, że mój głos mógł pojawić się na ścieżce dźwiękowej tak ważnej produkcji.
Uważam, że historia objawień fatimskich jest piękna, a jej głoszenie zawsze potrzebne. To historia, której nie możemy zgłębić racjonalnie, ale w której – na każdej szerokości geograficznej – możemy dostrzec autentyczność i czułość.
Film jest bardzo budujący. Niezmiennie na mnie oddziałuje i porusza, przede wszystkim ze względu na wyraźne przesłanie miłości, jakie ze sobą niesie. Łączy w sobie te chrześcijańskie wartości, które są podstawą mojej egzystencji.
Jakie w takim razie uczucia towarzyszyły panu w maju 2018 roku, kiedy zaproszono pana do Fatimy, aby zaśpiewał pan na uroczystościach z okazji setnej rocznicy objawień? Czy była to pana pierwsza wizyta w tym miejscu?
Jako dziecko miałem okazję pojechać do Lourdes. W dorosłym wieku odwiedziłem kilkukrotnie inne miejsca naznaczone tą szczególną mistyczną aurą: brazylijskie sanktuarium w Aparecidzie, bazylikę św. Piotra w Rzymie, bazylikę św. Franciszka w Asyżu, sanktuarium w Medziugorie…
Kiedy jednak w 2018 roku zostałem zaproszony do udziału w obchodach setnej rocznicy objawień, jechałem tam po raz pierwszy, zarówno jako śpiewak, jak i jako wierny. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta oaza modlitwy i pokoju, kuźnia duchowości, pomost między światem ludzkim a boskim.
„Rodzice dali przykład, ale przeżyłem okres buntu”
Kto i jak przekazał panu wiarę? Kto był dla pana przykładem?
Miałem to wielkie szczęście, że mogłem dorastać w pełnej rodzinie. Wychowywano mnie w duchu wartości chrześcijańskich, głoszonych przede wszystkim przykładem. Od rodziców przyswoiłem sobie, co znaczy uczciwość, życie wyznawanymi zasadami, miłość bliźniego i umiłowanie przyrody.
Później, we wczesnej młodości, przeżywałem naiwny okres buntu. Nie obchodziły mnie sprawy nadprzyrodzone, a nawet definiowałem się jako agnostyk. Ale szybko zaczęły mnie nurtować egzystencjalne pytania, właśnie dlatego, że bez wiary trudno jest dostrzec w życiu sens.
Zrozumiałem, że u podstaw wszystkich naszych decyzji stajemy na rozdrożu. Drogi w tym miejscu prowadzą w zupełnie przeciwnych kierunkach. Jedna wiedzie do dobra, a druga do zła. Traktowanie życia jako pewnik, coś oczywistego, jest nie tylko niewłaściwe, ale i nielogiczne.
W tego zasadniczego pytania – wierzyć czy nie? – obrałem drogę, która wydawała mi się bardziej logiczna. Tę, którą mój intelekt rozpoznał jako ścieżkę pozbawioną alternatywy.
Dziś wiara jest moim drogowskazem, moją siłą, podstawowym elementem mojego istnienia, nieocenionym darem. Dlatego, że ten, kto ma wiarę, czyni lepszym swoje życie i świat. Mieć wiarę oznacza wierzyć w siłę dobra.
A jak wobec tego rodziła się i rozwijała pana modlitewna relacja już konkretnie z Maryją?
Ta kobieca, wstawiennicza obecność w moich oczach zawsze była świetlista, poetycka i poruszająca. Pamiętam, że od dzieciństwa urzekała mnie autentyczna pobożność niektórych pieśni religijnych, np. Spójrz na Twój lud [odpowiednik kulturowy naszej pieśni Madonno, Czarna Madonno – przyp. red. polskiej], śpiewanych na procesjach przy okazji świąt maryjnych.
W miarę jak dorastałem, a moja wiara dojrzewała, obecność Maryi stała się nieodłącznym i kluczowym elementem mojego codziennego życia. Lubię myśleć o Niej w kategoriach niebiańskiej odpowiedniczki naszej ziemskiej matki: pocieszycielki i pośredniczki.
Piękna opowieść o miłości
Czym jest dla pana historia i przesłanie Franciszka, Hiacynty i Łucji? Czego możemy się z nich nauczyć we współczesnym świecie?
To przesłanie pełne mocy, pokazujące nam, że wielkie piękno jest nierozerwalnie wpisane w dobro. Opowieść o trojgu pastuszkach jest piękną opowieścią o miłości.
Sądzę, że może ona na nowo rozbudzić nadzieję w sercach wielu osób. Zarówno tych, którzy nie mają daru wiary, jak i wśród wierzących. Ci drudzy mogą poczuć się wezwani, aby z jeszcze większym zapałem głosić żywe doświadczenie i radość wiary, porzucając postawę letniości, która z pewnością nie służy duszy.
Z jakim odbiorem pana świadectwo wiary spotyka się w show-biznesie?
Choć nie na wszystkich obszarach jestem w stanie jednoznacznie to ocenić, sądzę, że moje świadectwo wiary spotyka się z ogólnie dobrym przyjęciem.
Uważam, że każdy artysta pełni w społeczeństwie bardzo ważną rolę. Muzyka jest uniwersalnym językiem, który ma moc i zdolność przenikania do naszego sumienia, pomagając nam stawać się lepszymi.
Dzięki sztuce łatwiej jest nam zrozumieć, że nie jesteśmy sami, że nie znaleźliśmy się tutaj przypadkiem. Również za sprawą muzyki (i modlitwy) nasza dusza uwalnia się od hałaśliwej obecności ego i ukazuje nam piękno oraz pełnię życia.
Muzyka jest światłem, które pomaga odnaleźć drogę. Pomaga uświadomić sobie radość, jaką niesie ze sobą sam fakt istnienia. Stanowi on dar, przywilej, ale i składa na nas odpowiedzialność.