Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katolicy w Irpieniu
Irpień nie przeżył takich masakr jak Bucza czy Borodzianka, jednak ludzie wciąż obawiają się tam wracać. „Przyjeżdżają na chwilę do swych domów, sprawdzają, co zostało z ich dobytku i jadą na zachód Ukrainy, gdzie przetrwali najtrudniejsze czasy” – powiedział Radiu Watykańskiemu ks. Tadeusz Wołos SCJ. W czasie oblężenia miasta polski sercanin w godzinie miłosierdzia wychodził na ulice miasta i modlił się za jego mieszkańców.
Ks. Wołos pracuje w tym 60-tysięcznym mieście, będącym sypialnią Kijowa, od pięciu lat. Przed wojną kończył budowę kościoła pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus dla 150-osobowej grupy parafian, bo tylu rzymskich katolików mieszka w tym ukraińskim mieście. Większość z nich ma polskie korzenie.
„To bardzo oddani ludzie. Gdy w czasie oblężenia zostałem na pewien czas zablokowany w stolicy, sami organizowali modlitwę przed Najświętszym Sakramentem i troszczyli się, by nie został sprofanowany przez Rosjan” – podkreślił ks. Wołos.
Modlitwa na ulicach miasta
„W czasie oblężenia Irpień był zupełnie odcięty od świata. Nie byliśmy zajęci przez Ruskich w pełni, tak jak chociażby Bucza czy Borodzianka, i nie doświadczyliśmy takiego horroru, jak mieszkańcy tych miast. Ostrzał był jednak przerażający i ludzie chowali swych zmarłych w ogrodach i na podwórkach, bo niemożliwe było dostać się na cmentarz.
Teraz jeżdżą już specjalne grupy, szukają tych mogił i będą je przenosić. Najbardziej ucierpiał ten rejon miasta, gdzie mieszkało dużo przesiedleńców z Donbasu. Kto nie zdążył wyjechać, kolejny raz przeżył to samo, co w 2014 roku. Śledziłem tę sytuację. Towarzyszyłem ludziom cały czas modlitwą.
Przede wszystkim modlitwa do Matki Bożej, gromnica w oknie. Nie poddawałem się strachowi i każdego dnia w godzinie miłosierdzia wychodziłem na ulice. Modliłem się, odmawiając Koronkę do Bożego miłosierdzia i różaniec, po bratersku rozmawiałem z ludźmi, jak kogoś spotkałem.
Bardzo się cieszyli, gdy widzieli księdza i to niezależnie czy byli to rzymscy, czy grekokatolicy, a nawet ludzie niewierzący. Obchodziłem poszczególne rejony miasta, patrząc na dokonane zniszczenia. Rosjanie stacjonowali niedaleko naszej parafii“ – powiedział papieskiej rozgłośni ks. Wołos.
Wojna nas zjednoczyła
Wojna mocno zjednoczyła ludzi. „Zniknęły wzajemne uprzedzenia i religijne podziały, jest to coś, co Kościół powinien w przyszłości wykorzystać w budowaniu jedności” – zaznaczył sercanin. Wskazał na wielką solidarność Ukraińców, którzy w trudnych chwilach dzielili się z potrzebującymi ostatnim kawałkiem chleba. „Nie brakowało oczywiście szakali, ale wojna wyzwoliła w ludziach przede wszystkim to, co najlepsze” – podkreślił ks. Wołos.
„Na ile było możliwe, to się chodziło i ludziom pomagało. Widziałem, jak mieszkańcy dużych blokowisk, którzy byli bez wody i gazu, na podwórzu razem gotowali zupę, dzielili się tym, co mieli. To było budujące.
Wojna nas zjednoczyła: ktoś drzewo przyniósł, ktoś inny zdobył wodę albo obierał ziemniaki. Było ogromne zjednoczenie. W tej grupie byli katolicy obu obrządków, prawosławni, hinduiści, niewierzący. Tworzyli wspaniałą rodzinę, nikt do nikogo nie miał najmniejszych pretensji.
Jeżeli ktoś chorował, to wspólnie szukali lekarstw. Było to budujące i byłem tym naprawdę zachwycony. Także postawa wolontariuszy, którzy z narażeniem życia przyjeżdżali, czasami pod kulami, ewakuowali ludzi, nieśli im pomoc. To jest naprawdę budujące i myślę, że trzeba to w historii Ukrainy zapisać złotymi zgłoskami” – stwierdził sercanin.
Beata Zajączkowska/vaticannews/ks