separateurCreated with Sketch.

Śmierć trzech bliskich osób, brak pracy i do tego rak… A „happy end” ma na imię Rita!

Ola i Mariusz Niedziałkowscy

Ola i Mariusz z córkami, niedziela na Jamnej

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
- Podjęliśmy z Olą ważną decyzję. Poprosiłem o przesunięcie chemioterapii. - To ryzyko! Dlaczego? - Po chemioterapii mogłem stać się bezpłodny. Postanowiliśmy, że zawalczymy.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Straciliśmy trzy bliskie osoby

Małgorzata Bilska: Wasza córka ma na imię Rita. Druga, 2 lata starsza – Róża. Każdy, kto się modli za wstawiennictwem św. Rity wie, że róże to jej kwiaty. Pod koniec życia była ciężko chora. Poprosiła o różę z ogrodu dzieciństwa. I ona zakwitła - wbrew naturze: w styczniu... Jest symbolem nadziei. Ostatnie lata ciężko was doświadczyły. Imię Rita ma związek ze św. Ritą z Cascii?

Ola Sztyler-Niedziałkowska: Było kilka powodów. Imię starszej córki nie ma związku ze św. Ritą. Po prostu nam się podobało. Rita urodziła się pół roku temu, kiedy Mariusz był bardzo chory i brał „chemię”. Dowiedziałam się o św. Ricie od augustianki (prowadzi na Facebooku oficjalny profil „Rita augustianka”), z którą studiowałam pedagogikę. To zdrobnienie od Margherita, czyli perła. To był dla nas trudny okres w życiu. 

Zaczęło się w 2018 roku od nagłej śmierci twojej mamy?

Ola: Tak. Mama, Lilla, była dla nas obojga kimś najważniejszym na ziemi.

Mariusz Niedziałkowski: Dla Oli była mamą. Dla mnie – przyjacielem i partnerem w pracy. Jestem DJ-em i wodzirejem, pracowaliśmy w naszej firmie Imprateam. Nie była dla mnie teściową, nie lubiłem tego słowa.

Ola: Ono nam się nie kleiło, relacje były partnerskie. To było potężne tąpnięcie. Tym bardziej, że była dość młoda i nic tego nie zapowiadało. Nie byliśmy przygotowani na jej odejście. Świat nam się zawalił. To był najtrudniejszy moment w życiu. Potem posypały się następne.

Straciliście dziecko…

Ola: Wkrótce potem zaszłam w ciążę. Z jednej strony byłam bardzo szczęśliwa. Z drugiej – nie mogliśmy się w pełni cieszyć, brakowało mamy. Trudno mi było ogarnąć to uczuciowo. Wkrótce straciliśmy też Anielkę. Po poronieniu długo czekaliśmy na wyniki badań, by móc ją pochować. Bardzo długo się z nią przez to żegnałam. W końcu pochowaliśmy ją obok mamy.

Mariusz: W tym samym roku zmarła moja babcia. Druga ważna osoba w moim życiu. Mieszkała z nami.

Ola: Zmarły nam 3 bliskie osoby, jedna po drugiej.

Mariusz: Próbowaliśmy zmienić otoczenie, aby wyjść z żałoby. Wyjechaliśmy na trochę do rodziny do Francji.

Lilla Sztyler

Pandemia i problemy z pracą

Wkrótce znów zaszliście w ciążę.

Ola: Narodziny Różyczki przeżyłam jako piękne doświadczenie. Był koniec lutego 2020 roku. Za moment ogłoszono w Polsce stan pandemii koronawirusa.

Mariusz: Byłem ostatnim ojcem, który był przy porodzie. Zaraz potem zamknięto szpital dla odwiedzających i nikt nie mógł już wejść. Kiedy dziewczyny wróciły do domu, byliśmy w nim zamknięci. To było szczęście w nieszczęściu bo mogliśmy być we troję, my i Róża.

Ola: Cieszyliśmy się tym krótko. Okazało się bowiem, że z powodu pandemii Mariusz nie może pracować. Odwołano imprezy, nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Z czego będziemy żyli? On ma specyficzną pracę. To nie jest etat, gdzie pracodawca dba o pracowników.

Wasza firma miała kryzys tak jak hotele, biura turystyczne, restauracje, domy weselne itd. Mariusz, jesteś wodzirejem. Jakie imprezy prowadzisz?

Mariusz: Różne - od imprez dla dzieci w przedszkolach i szkołach, przez eventy firmowe, wesela, potańcówki, bale, pikniki, festyny, po „imprezy” kościelne (prymicje, jubileusze), festiwale katolickie, spotkania młodzieży. Wszystkie albo odwołano, albo były przesunięte na później. Trochę się ruszyło na przełomie maja i czerwca, ale obowiązywały mocne obostrzeniami sanitarne - limit osób na sali. Nie wpadały nowe zamówienia. Ciężko było coś planować. 

Jak sobie radziliście?

Mariusz: Nie zarabialiśmy nic. Jedyne dochody były z tarczy finansowanej przez państwo, firma się na to „załapała”. Ale siedząc w domu, wypada się z rytmu. Trudne przeżycie.

Ola: Pandemia nie wpędziła nas w depresję, bo mamy dom z ogródkiem.

Mariusz: Mieliśmy gdzie wyjść. Zająłem się ogródkiem, hodowałem pomidory, paprykę. Mogłem majsterkować, naprawiać różne rzeczy. I zacząłem gotować. Sam się nauczyłem. Teraz często to ja gotuję w domu. Moja specjalność to sernik i pizza.

Olu, dobrze gotuje?

Ola: Bardzo dobrze. Ja byłam w połogu, zachwycona Różyczką. Chciałam z nią spędzać cały mój czas. Więc Mariusz zajął się kuchnią. Fantastycznie to robi.

Choroba

Pandemia trwała. Przyszła choroba Mariusza.

Ola: Ochrzciliśmy Różę. Kilka miesięcy potem dostał diagnozę – guz.

Mariusz: Zauważyłem, że coś się dzieje z moim jednym jądrem. Nie bolało, dostęp do lekarzy był utrudniony. Czekałem, aż przejdzie. Po kilku miesiącach stwierdziłem, że coś jest nie tak. Lekarz w ramach teleporady zapisał mi antybiotyk. Nie pomógł, więc po tygodniu poszedłem do innego lekarza. Już prywatnie. Ten zrobił USG i powiedział: 95 procent jądra ma pan zajęte przez guza. Żywe jest 5 procent. Natychmiast trzeba to wyciąć, bo zagraża życiu.

Guz był złośliwy?

Mariusz: Wtedy nie wiedzieliśmy. W takich przypadkach nie da się zrobić biopsji. Trzeba wyciąć guza i dać do badania.

Długo czekałeś na operację?

Mariusz: Nawet nie, 3 tygodnie. Szukałem w tym czasie jakiejś alternatywy, ale wszyscy lekarze, u których byłem, byli bezradni. Trzeba było ciąć. To było dla mnie trudne, nie tylko z powodu utraty jądra. Po operacji znów czekała mnie przerwa. Nie pracuję - nie zarabiam…

Trafiłem na stół, operacja się udała. Wypisano mnie do domu. Po tygodniu zaczęła puchnąć mi noga i wróciłem do szpitala. Tylko na inny oddział - chirurgiczny. Nie zlecono mi do domu zastrzyków przeciwzakrzepowych i doszło do poważnej zakrzepicy żył głębokich prawej nogi. Leżąc w szpitalu, dostałem wyniki badań guza. To był nowotwór złośliwy.

Mariusz Niedziałkowski

W tym miejscu przypomina mi się Hiob. Nie znam nikogo, kto miałby taką passę dramatów.

Mariusz: To jeszcze nie koniec. Choć miałem też szczęście, bo od lekarza wiem, że 20-30 lat temu prawdopodobnie bym umarł. Medycyna robi postępy.

Powoli dochodzimy do pojawienia się św. Rity. Ale po drodze była chemia…

Mariusz: Tomografia komputerowa wykazała, że mam powiększony węzeł chłonny między żyłą główną a aortą. W brzuchu. Lekarze się bali, że mogę mieć przerzuty. Zostałem skierowany na chemioterapię. Zacząłem ją rok temu, 10 maja. Miałem mieć trochę wcześniej ale najpierw podjęliśmy z Olą ważną decyzję. Poprosiłem o przesunięcie chemioterapii.

RĘCE ZŁOŻONE DO MODLITWY

Byłam jak w „locie opatrznościowym”

To ryzyko! Dlaczego?

Mariusz: Miałem jedno jądro. Po chemioterapii mogłem stać się bezpłodny. Nawet gdyby tak się nie stało, moglibyśmy się starać o dziecko po 2 latach. Nie mogliśmy czekać, nie chcieliśmy. Postanowiliśmy, że zawalczymy.

Ola, nie bałaś się, że Mariuszowi coś się stanie? Jak dasz sobie radę z dziećmi? Trwała pandemia. Byłaś sama…

Ola: Nie miałam w sobie lęku. Byłam przekonana, że jakoś wyjdziemy z tego cało. Nie wiem jak to nazwać, bo sporo ludzi się wtedy pytało, czy się nie boję. A ja byłam jak w „locie opatrznościowym”. Po prostu się nie bałam. To znaczy, może lęk był, ale go do siebie nie dopuszczałam. Staraliśmy się o tym nie myśleć.

Nie mieliście pretensji do Boga, że tyle zła was spotyka? Jesteście wierzący. Każdy jednak zmaga się w takiej sytuacji z pytaniem „Dlaczego ja”?

Ola: Nie mieliśmy takich uczuć ani myśli. Żadne z nas. Do sprawy podeszłam na zasadzie: "Panie Boże, jak poczniemy dziecko, to tak miało być. Jeśli nie, to znaczy, że nie. Trudno".

Odwaga się „opłaciła”. Dziecko rosło w brzuchu mamy, tacie wypadły włosy… Brał wtedy chemię. Ale marzenie się spełniło. Jest Rita.

Mariusz: Właśnie odebrałem kolejny wynik kontrolny. Wszystko jest wyczyszczone, jest dobrze. Zakrzepica też się cofnęła. Mam żyć normalnie, kontrola za rok. Jest w porządku. Mamy dwie ukochane córeczki!

Ola Niedziałkowska z córką Ritą

Modliliście się za wstawiennictwem św. Rity?

Ola: Ja tak. Karmiąc dziecko, robiąc różne rzeczy, czasem z nią współpracowałam. Modliłam się o dobry przebieg ciąży, porodu. Wszystko potoczyło się szczęśliwie. Wtedy nawet nie wiedziałam, jak bardzo popularna jest św. Rita. Ja nie proszę „Rito, pomóż!”. Staram się z nią współpracować.

Kiedy Mariusz dowiedział się ode mnie, że św. Rita jest patronką spraw trudnych i beznadziejnych, nie musiałam go namawiać, jak dać córce na imię. Rita znaczy nadzieja.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!