Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Msza to rytuał
Mówiąc o „nudzie” mszy, mamy najczęściej na myśli jej rytualną, skodyfikowaną i dość sztywną strukturę obrzędową. W warstwie rejestrowanej i przyswajanej naszymi zmysłami i intelektem liturgia jest rytuałem. Nie potrzeba burzyć się na to słowo, choć nie brzmi ono zbyt zachęcająco. Nasze życie pełne jest rytuałów.
Rytuał to stały zespół czynności, gestów, znaków, zachowań i ewentualnie słów, którymi posługujemy się dla osiągnięcia konkretnego celu. Zazwyczaj w procesie kształtowania się rytuału dąży się do jego optymalizacji, rozumianej jako równowaga między podejmowanymi czynnościami a ich pożądanym skutkiem. W tym sensie rytuałem jest na przykład nasza codzienna poranna toaleta.
Na tym przykładzie świetnie też widać od razu, że rytuał może mieć różne wersje – mniej lub bardziej rozbudowane, zależnie od naszych potrzeb, nastroju, czasu, którym dysponujemy itd. Jeśli jednak ma osiągać swój skutek, zawsze musi zawierać pewne niezbędne elementy, choćby ograniczone do minimum.
Rytuał porannej toalety może nas nudzić swoją powtarzalnością, ale dzięki niemu osiągamy zamierzone i pożądane skutki. Nadmierne modyfikacje, jakie chcielibyśmy doń wprowadzić celem jego uatrakcyjnienia lub uproszczenia (np. wycieranie się przed wzięciem prysznica; ograniczenie się do samego użycia perfum) groziłyby jego fatalną nieskutecznością. Tak samo jest z rytuałem liturgicznym.
Liturgia: skuteczność i komunikacja
W swoim zasadniczym kształcie rytuał jest powtarzalny, gwarantując nam osiągnięcie zamierzonego celu. Powtarzalność rytuału – zwłaszcza w rytuałach angażujących więcej niż jedną osobę – ma jeszcze jedną istotną funkcję. Jest nią kodowanie określonego pakietu treści, których dzięki zastosowaniu rytuału nie musimy za każdym razem wykładać, omawiać i udowadniać ab ovo [łac. od jajka].
Czynności, gesty, utarte formuły słowne pełnią funkcję symbolu, czy raczej znaku – oznaczając sprawiają coś konkretnego. Tę bardzo istotną w komunikacji funkcję rytuału możemy zaobserwować choćby na przykładzie codziennego powitania z domownikami czy współpracownikami.
Dość dobrym przykładem może być też zbliżenie seksualne małżonków. Pozwalam sobie sięgnąć po ten być może nieco zaskakujący przykład, gdyż pokazuje on, że optymalizacja struktury rytuału bynajmniej nie musi oznaczać jej maksymalnego uproszczenia i skrócenia, a osiągnięcie rejestrowanych zmysłami i intelektem skutków idzie w parze z werbalną i niewerbalną komunikacją istotnych treści. Na tym przykładzie świetnie też idzie zrozumieć wagę „zaangażowanego uczestnictwa”, na które w liturgii tak wielki nacisk położył ostatni sobór, podejmując reformę liturgiczną.
Bóg – „gospodarz” liturgii
By wyjaśnić kolejną istotną kwestię, musimy poszukać jednak jeszcze innego przykładu. O ile bowiem w akcie seksualnym mamy do czynienia z sytuacją, w której obie strony na równych prawach kształtują strukturę rytuału i wpływają na jego aktualny przebieg (nawet jeśli nieraz jedna z nich „przejmuje inicjatywę”), o tyle rytuał liturgiczny ma swojego „właściciela” czy też „gospodarza”, którym jest Bóg.
Niech za ułatwiający zrozumienie przykład posłuży nam wizyta u babci. Idziemy do niej w odwiedziny, by okazać jej naszą miłość i szacunek. Zaś babcia, która nas zaprasza, ma na celu okazanie miłości nam (i zazwyczaj nakarmienie nas). Jednak to ona jest gospodynią i „właścicielką” tego spotkania. Jesteśmy u niej w gościach, więc poddajemy się pewnemu rytuałowi, którego przebieg ona wyznacza: buzi-buzi, siadamy na krześle, opowiadamy co w szkole, zjadamy ciastko, pijemy kawę, słuchamy babcinych wspomnień i mądrości, wychodzimy obdarowani „kieszonkowym”.
Oczywiście to przykład „z przymrużeniem oka”, ale dość dobrze pokazuje on, że istnieją rytuały, którym możemy się poddać bez pretensji do kreowania ich wedle własnych upodobań i kaprysów. A to dlatego, że ich celem i niezawodnym skutkiem jest nasze dobro, które realizuje się właśnie wówczas i przez to, że poddajemy się rytuałowi ze względu na osobę „gospodarza”.
Cel liturgii jest raz na zawsze „wyznaczony” przez Boga i dlatego jej zasadnicza forma również jest nam przez Niego dana, a nie tworzona przez nas. Ów wyznaczony przez Boga cel liturgii jest podwójny: Od strony Boga jest nim uświęcenie człowieka, od naszej strony oddanie Mu chwały. Sami jesteśmy zbyt „mali”, by udać się na to spotkanie. Dlatego prowadzi nas na nie nasz starszy brat, Jezus. On też zastawia dla nas sakramentalny stół łaski. Jest jedynym możliwym i koniecznym Pośrednikiem w naszym spotkaniu z Bogiem Ojcem w Duchu Świętym.
„Zaangażowane uczestnictwo”
Liturgia mszy świętej jest takim właśnie rytuałem. Nie my decydujemy o jej zasadniczej strukturze. Jest nam ona dana przez Boga i od Niego czerpie swoją skuteczność. Im bardziej jednak poddajemy się jej przez „zaangażowane uczestnictwo”, tym obficiej doświadczamy jej skutków w sobie.
Na czym ono polega? Co do niego prowadzi? Oddajmy głos papieżowi Franciszkowi, który w niedawno opublikowanym Liście apostolskim Gorąco pragnąłem, poświęconym formacji liturgicznej ludu Bożego, pisze:
„Nieustanne odkrywanie piękna liturgii nie jest poszukiwaniem estetyki rytualnej, która rozkoszuje się jedynie dbałością o zewnętrzną formalność obrzędu lub zadowala się skrupulatnym przestrzeganiem rubryk. Oczywiście to stwierdzenie nie chce w żaden sposób aprobować przeciwnego stanowiska, które myli prostotę z niechlujną banalnością, esencjalność z ignorancką powierzchownością, konkretność rytualnego działania z drażniącym funkcjonalizmem (…)
Należy zadbać o każdy aspekt celebracji (przestrzeń, czas, gesty, słowa, przedmioty, szaty, śpiew, muzykę, ...) i przestrzegać wszystkich rubryk. Troska o to wystarczy, aby uniknąć ograbiania zgromadzenia z tego, co mu się należy, to znaczy z misterium paschalnego sprawowanego w rytualny sposób ustanowiony przez Kościół. Ale nawet gdyby zagwarantowana była jakość i norma akcji liturgicznej, nie wystarczyłoby to, aby nasz udział był pełny.
Jeśli zabrakłoby zdumienia misterium paschalnym, które uobecnia się w konkrecie znaków sakramentalnych, naprawdę ryzykowalibyśmy impregnację wobec oceanu łaski, który zalewa każdą celebrację. Nie wystarczą chwalebne wysiłki na rzecz lepszej jakości celebracji, a nawet odwoływanie się do przeżyć wewnętrznych (…) Spotkanie z Bogiem nie jest wynikiem indywidualnego, wewnętrznego poszukiwania Go, ale jest podarowanym nam wydarzeniem: możemy spotkać Boga w nowym fakcie Wcielenia, który podczas Ostatniej Wieczerzy dochodzi do skrajności w pragnieniu bycia przez nas spożytym (…)
Zdumienie, o którym mówię, nie jest rodzajem oszołomienia w obliczu mrocznej rzeczywistości czy enigmatycznego obrzędu, ale przeciwnie, jest zadziwieniem, że zbawczy plan Boga objawił się nam w Passze Jezusa, której skuteczność wciąż dosięga nas w sprawowaniu „tajemnic”, to jest: sakramentów (…)
Piękno, podobnie jak prawda, zawsze budzi zdumienie, a odniesione do tajemnicy Boga prowadzi do adoracji. Zdumienie jest istotną częścią aktu liturgicznego, ponieważ jest postawą tych, którzy wiedzą, że mają do czynienia ze specyfiką gestów symbolicznych; jest zachwytem tych, którzy doświadczają siły symbolu, która nie polega na odwoływaniu się do abstrakcyjnego pojęcia, ale na zawieraniu i wyrażaniu tego, co symbol oznacza w swojej konkretności” [punkty 21-26 Listu apostolskiego Gorąco pragnąłem, tłum. Michał Lubowicki, autor tego tekstu].
„Z polskiego na nasze”
Trzeba przyznać, że ten tekst jest bardzo „gęsty” (aż zaskakująco „gęsty” w porównaniu do innych tekstów papieża). Zasadniczo papież próbuje nam chyba podsunąć myśl, że o ile w liturgii może nas do pewnego stopnia „nudzić” jej powtarzalność, o tyle jej treść i sens mają moc nieustannie od nowa nas zdumiewać i zachwycać, jeśli tylko podejmiemy wysiłek sprawowania jej we właściwy sposób i podejmiemy próbę zrozumienia znaków, które składają się na jej rytualny kształt. Zadanie to potrzebujemy podjąć wszyscy razem, jako lud Boży – każdy na miarę swojego w tym ludzie miejsca, funkcji i posługi.