separateurCreated with Sketch.

Co robić, by jesień małżeństwa nie oznaczała jego schyłku?

para starszych małżonków siedzi przed namiotem nad jeziorem w letni dzień
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Można skorzystać z tej wolności, którą niesie „puste gniazdo”, nie po to, by zakończyć relację, ale by podjąć refleksję nad sobą, małżeństwem i życiowymi celami.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Kiedy dzieci opuszczają dom i zaczynają dorosłe życie, rodzice stają twarzą w twarz z kondycją ich relacji. Doświadczają, jak zadbali o to, co ich łączy i jak poradzili sobie z tym, co ich różni. Kilka dni temu na campingu pod Wenecją spotkaliśmy parę Holendrów, rodziców dwójki dorosłych już dzieci, którzy spełniali marzenie o długich wakacjach. Przez ostatnie osiem lat z nadgodzin wypracowali sobie po pięć miesięcy na podróż we dwoje. Poruszało mnie, gdy wieczorami siedzieli przed swoją przyczepą w milczeniu, czasem zamieniając zdanie. Dobrze im było ze sobą.

Mąż i żona – nadal dla siebie ważni

Dobrze wchodzi się w jesień małżeństwa, gdy przez lata jego istnienia pielęgnowane były wspólne hobby, rytuały i momenty świętowania życia. Gdy mimo całej lawiny ciężarów i trosk, jakich doświadczają rodziny, mąż i żona mogą o sobie powiedzieć, że są dla siebie nawzajem ważni. Łatwiej wtedy żegnać wychodzące w świat dzieci, mierzyć się z „syndromem pustego gniazda” i bilansem rodzicielskich sukcesów i błędów. Pewnie dlatego, że te nowe etapy są tylko kolejnym wspólnie przeżywanym wyzwaniem.

Jasne, że po to, by zaistniała część wspólna, każdy z małżonków potrzebuje mocno stać na własnych nogach i mieć swoją własną przestrzeń: zainteresowań, rozwoju, relacji. Dbanie o małżeństwo to też naprawdę nie tylko osławione „randki”, ale przede wszystkim zejście do własnych głębin.

Nie zbuduje się głębokiej więzi, gdy każde z małżonków nie uświadomi sobie, jak rozumie bliskość i co mu lub jej utrudnia budowanie więzi. Lęk przed bliskością lub zlewanie się z drugim człowiekiem – to tylko dwie możliwe skrajności. To taki obszar, który każdy człowiek potrzebuje zbadać sam, często z dobrym przewodnikiem. Żadna ilość wspólnych kolacji nie rozpuści pancerza, który obudowuje lęk przed porzuceniem albo ściany obojętności, która ma uchronić przed czuciem emocji.

Własne dojrzewanie

Dlatego jeśli ludziom zależy naprawdę na relacji, potrzebują z troską zająć się własnym dojrzewaniem. W tym także uświadomić sobie, o jakiej bliskości marzyli, a czego doświadczają we własnym małżeństwie. Uznać ograniczenia drugiego człowieka, opłakać to, czego na pewno nie dostaną, bo drugi nie ma im z czego tego dać. „Uznać” – to także docenić wszelkie wnoszone we wspólną relację dobro. Ostatecznie ów realizm daje parze mocną „podłogę”. Na tej podłodze można podjąć decyzję o tym, że chcemy nawzajem być dla siebie wsparciem, rozwiązywać problemy i zaradzać kryzysom, budować wspólne życie.

O ile małżeństwo dojrzewa, gdy ludzie w nie zaangażowani sami dojrzewają, to można zaryzykować stwierdzenie, że gdy tego procesu zabraknie, relacja jedynie się starzeje. Kolejne rocznice pieczętują żal, rozpamiętywanie tego, co nie działa i oddalanie się od siebie nawzajem.

Czasem spotykamy małżonków, których wzajemne pretensje wylewają się na otoczenie, jakby w poszukiwaniu świadków, jak bardzo jest źle. Gdyby przewinąć film o dziesięć czy dwadzieścia lat wstecz, usłyszelibyśmy te same dialogi, w których brak kompletnie życzliwości, wzajemnego szacunku czy docenienia.

Gdy dzieci w końcu dorastają, zaczyna brakować pretekstu, który trzymał małżeństwo. Co zresztą dzieci dobrze czują i wplątane w sytuację, w której są oficjalnie jedynym powodem przetrwania związku rodziców, noszą ciężary kompletnie nieskrojone na ich barki. Wierzą, że są odpowiedzialni za ich małżeństwo albo że muszą wycofać swoje własne potrzeby czy problemy, by nie obciążać już i tak wątłej konstrukcji rodziny.

Co robić, by małżeńska jesień była dobra?

Co można zrobić, by w jesień małżeństwa wchodzić raczej jak para Holendrów, którzy wyruszają na półroczne ekonomiczne wakacje po Europie, niż jak sąsiedzi spod szóstki, u których tylko telewizor rozdziela momenty gderania na siebie nawzajem? Najbardziej zbliża do tego codzienna nauka ogarniania siebie i dbania o relację na co dzień, przez wiele lat.

Można też skorzystać z tej wolności, którą niesie „puste gniazdo”, nie po to, by zakończyć relację, ale by podjąć refleksję nad sobą, małżeństwem i życiowymi celami. Niekiedy nie wszystko jest kompletnie stracone, a obcy człowiek w domu, którego nagle spotykamy, może wzbudzić w końcu zaciekawienie.

Już nie jako czyjaś mama czy czyjś tata, ale jako kobieta czy mężczyzna, z którymi zainwestowaliśmy jednak siebie całych, by stworzyć dom. Może w końcu to czas, by z czułością i uwagą zauważyć siebie samych i siebie nawzajem. Zamiast obarczać drugiego słowami: „życie mi zmarnowałeś/aś”, poszukać także własnej odpowiedzialności za to, co działo się w relacji i miejsca wpływu, by coś mogło się zmienić.

Z kryzysu może pomóc wyjść własna terapia – nigdy nie jest się na nią za starym – czy podjęcie drogi naprawy relacji we dwoje. Bez tego wychodzimy z małżeństwa w świat wierząc, że szczęście w miłości nie zależy od nas, tylko od tego, co da nam lub nie drugi człowiek. Jeśli jednak właśnie taką wiarę żywimy, nowe otwarcie może jedynie prowadzić do powtórki tych samych błędów, wędrowania po tych samych schematach.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.