Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Eutanazja, dystanazja i ortotanazja to trzy terminy niezwykle ważne dla dziedziny bioetyki. Wywodzą się one od greckiego słowa thanatos, oznaczającego śmierć. Wszystkie trzy powyższe pojęcia pozostawały w użyciu przy okazji batalii sądowej o prawo do życia dla odłączonego ostatecznie od aparatury 12-letniego Archiego Battersbee z Wielkiej Brytanii. Co każde z nich oznacza?
Eutanazja
"Przez eutanazję w ścisłym i właściwym sensie należy rozumieć czyn lub zaniedbanie, które ze swej natury lub w intencji działającego powoduje śmierć w celu usunięcia wszelkiego cierpienia" - pisał św. Jan Paweł II w 65. paragrafie encykliki Evangelium Vitae.
Szczególnego podkreślenia w powyższej definicji wymaga słowo zaniedbanie. Rozumieć należy je jako zaniechanie działania stanowiącego w danej sytuacji moralny obowiązek. Eutanazja to zatem również rezygnacja z opieki, bez której pacjent umiera.
Przykładem takiej sytuacji może być głośna przed kilkunastoma laty historia pozostającej w stanie wegetatywnym Terry Schiavo. Kobieta ta zmarła, po długiej agonii, gdy sąd nakazał zaprzestanie karmienia i nawadniania jej. W przypadku tym doszło do eutanazji, pomimo iż pacjentce nie została podana żadna substancja mająca przyspieszyć jej zgon.
Tym, co definiuje eutanazję, jest również intencja spowodowania śmierci drugiego człowieka w celu zakończenia jego cierpienia. Tak rozumiana eutanazja zawsze stanowi grzech zabójstwa, mimo pozornie szlachetnych pobudek i często legalności.
Dystanazja
Swoistym przeciwieństwem eutanazji pozostaje dystanazja, czyli tzw. uporczywa terapia. Oznacza ona odmowę zaakceptowania faktu zbliżającej się śmierci pacjenta. Przejawem dystanazji jest poszukiwanie nieproporcjonalnych czy nieskutecznych narzędzi dla utrzymania chorego przy życiu za wszelką cenę w sytuacji, gdy nie ma realnej możliwości zapobieżenia jego rychłej śmierci.
To ostatnie zastrzeżenie jest szczególnie ważne. O dystanazji nie mówimy, gdy lekarze dostrzegają jeszcze, choćby mało prawdopodobną, szansę na uratowanie życia pacjenta.
Podkreślić należy przy tym, że, podobnie jak eutanazja, tak i dystanazja pozostaje grzechem. Oznacza bowiem brak zaufania Bogu i odmowę przyjęcia śmierci ze spokojem i mądrością.
Ortotanazja
Oznacza ona realistyczną i rozsądną ocenę i akceptację stanu pacjenta. Z jednej strony odrzuca więc uporczywą terapię, z drugiej - nie godzi się na przyspieszanie śmierci chorego.
Ortotanazja wydaje się być podejściem najbardziej moralnie uzasadnionym wobec pacjentów w stanie terminalnym. Obowiązkiem moralnym człowieka jest bowiem obrona życia do ostatniej istniejącej szansy, a jednocześnie rozsądna akceptacja śmierci, gdy okaże się ona nieunikniona.
Jak było w przypadku Archiego Battersbee?
Zdaniem brytyjskich lekarzy w przypadku tego 12-latka "z dużym prawdopodobieństwem" doszło do nieodwracalnego uszkodzenia mózgu, opisywanego jako śmierć tego narządu. Twierdząc, że nic więcej nie można dla tego chłopca zrobić, zawnioskowali oni o odłączenie aparatury podtrzymującej jego życie.
Rodzice Archiego wskazywali jednak, że jego serce nadal bije, a 12-latek miał nawet w pewnym momencie uścisnąć dłoń swojej matki. Pragnęli oni podtrzymywać funkcje życiowe chłopca do momentu, gdy jego serce przestanie bić w sposób naturalny.
Brytyjski Sąd Najwyższy w uzasadnieniu wyroku o odłączeniu aparatury uznał, że Archie i tak najprawdopodobniej zmarłby w ciągu kilku najbliższych tygodni z powodu niewydolności narządów. W kontekście tego rodzaju tłumaczenia tym trudniej jednak zrozumieć decyzję o przyspieszeniu zgonu. Trudno odbierać ją inaczej niż w kategoriach pewnej arbitralności, przyznanego samemu sobie prawa do decydowania o życiu i śmierci.
Dystanazja czy eutanazja?
Krytycy rodziców Archiego dopatrywali się w ich postawie dystanazji. Ci jednak nie oczekiwali od lekarzy "cudu" ani wdrożenia środków terapeutycznych ponad te, niezbędne do podtrzymania funkcji życiowych. Prosili jedynie o doczekanie momentu, w którym serce 12-latka samo przestanie bić. O to wnioskowali w swoim ostatnim piśmie do sądu, pragnąc przeniesienia chłopca do hospicjum, by móc się z nim godnie, w intymnych warunkach pożegnać.
Decyzję o odłączeniu Archiego od aparatury podtrzymującej życie trudno postrzegać inaczej niż w kategoriach pragnienia przyspieszenia jego zgonu. Zgonu, o którego rychłej nieuchronności i tak był przecież przekonany sam Sąd Najwyższy.
W logice tego organu pojawia się zresztą również inny paradoks. Swój wyrok argumentował on bowiem pragnieniem ograniczenia cierpienia chłopca. Podstawą do jego wydania było jednak orzeczenie o śmierci mózgowej 12-latka. To zaś oznaczało, że Archie żadnego cierpienia już nie odczuwa. Jaka więc przesłanka przemawiała za tym, by prośby rodziców odrzucić?
Skoro jednak obalamy w tym przypadku argument o chęci ograniczenia cierpienia chłopca, decyzja o jego odłączeniu od aparatury przestaje spełniać definicję eutanazji. Jedyną realną intencją staje się tu chęć przyspieszenia momentu zgonu. Tak motywowany wyrok trudno określić inaczej niż jako morderstwo.
Warto też na marginesie sprawy Archiego zwrócić uwagę na pewną smutną tendencję. Historia chłopca to kolejny przypadek batalii sądowej, gdy państwo występuje przeciwko tym, którzy starają się nie dopuścić do przyspieszenia śmierci swoich bliskich. Nie znam jednak przypadku, gdy jakiś sąd wystąpiłby przeciw pragnącej eutanazji rodzinie chorego. To bardzo wymowne.