Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
O swojej nowej posłudze oraz przyjaźni z ks. Janem Kaczkowskim mówi ks. bp Piotr Przyborek, który 20 sierpnia został nowym biskupem pomocniczym Archidiecezji Gdańskiej, a swoją funkcję oparł na słowach pochodzących z Listu do Rzymian „Jesteśmy dziećmi Bożymi”.
Iwona Flisikowska: Jak ksiądz biskup przyjął wiadomość o tym, że Ojciec Święty Franciszek mianował księdza biskupem pomocniczym archidiecezji gdańskiej? Jak zareagowała rodzina i najbliżsi?
Ks. biskup Piotr Przyborek: To była wielka radość i miłe zaskoczenie. Nie spodziewałem się tej nominacji. Towarzyszyła mi też obawa, czy podołam takiej niezwykłej duszpasterskiej misji. Bycie apostołem w dzisiejszych czasach nie jest łatwym zadaniem. Zresztą na przestrzeni dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa chyba nigdy takim nie było. Moja rodzina, szczególnie mama – była tak samo zaskoczona. Ale zaufała Bożej Opatrzności, że z pomocą nieustającej modlitwy zawierzenia Maryi zdołam wypełnić wszystkie duszpasterskie obowiązki. I ja też mam taką nadzieję.
„Jesteśmy dziećmi Bożymi” – brzmią słowa pochodzące z Listu do Rzymian. To także pasterskie zawołanie księdza biskupa.
Obrałem te słowa na mój program duszpasterski. To zawołanie, które idzie za mną w świat. Szczególnie teraz, w takich niespokojnych czasach, kiedy zdarza się nam martwić o przyszłość, poczucie bezpieczeństwa, które płynie z tych słów, jest nam bardzo potrzebne. W kryzysie wiary, który przeżywamy, ale też w szukaniu własnej drogi i odpowiedzi na pytanie: „Co jest istotą mojego życia?”.
Już w chwili chrztu stajemy się dziećmi Bożymi. Św. Paweł mówi, że skoro jesteśmy dziećmi Bożymi, to jesteśmy też Jego dziedzicami. Nasze życie ma zatem głęboki sens i nie jest dziełem przypadku. Zmierzamy do Domu Ojca. Ważna jest też obecność Ducha Świętego, który jest świadkiem tego momentu, kiedy stajemy się synem i córką, czyli właśnie dziećmi Bożymi. Jesteśmy też w tej drodze życia dani sobie nawzajem, żeby się wspierać i pomagać w tej – często trudnej – drodze do Ojca.
Jedną z takich osób, które ksiądz biskup spotkał „w drodze”, był ksiądz Jan Kaczkowski. Przyjaźniliście się przez wiele lat. Podobno „objechaliście” nawet razem całą Europę?
Jan był o rok młodszy. Pierwszy raz spotkaliśmy się w gdańskim seminarium, a potem już razem wędrowaliśmy na drodze do kapłaństwa. Łączyły nas pasje i zainteresowania. Obaj uwielbialiśmy podróże i uczyliśmy się języka francuskiego.
Kupując bilety kolejowe korzystaliśmy z opcji dla studentów, dzięki czemu mogliśmy każdym pociągiem podróżować po Europie. Wakacje spędzaliśmy na docieraniu do znanych klasztorów, sanktuariów i wielu innych, ciekawych miejsc. Mieliśmy szansę poznawać świat, co w latach 90. nie było dostępne na taką skalę jak dzisiaj. Obecnie wystarczy wsiąść do samolotu, by dostać się do dowolnego miejsca na świecie.
Podróżowanie było dla nas ubogacającym i inspirującym doświadczeniem. Mogliśmy zobaczyć nie tylko świat, ale też poznać inne, "europejskie" spojrzenie na Kościół. Nasze kapłańskie powołanie wspólnie rodziło się i rozwijało. A wraz z nim nasza osobista wizja Kościoła.
Jakim człowiekiem na co dzień był ksiądz Jan?
Jan zjednywał sobie ludzi poczuciem humoru. Czasami aż do przesady. Był prawdziwą “duszą towarzystwa”. Jednocześnie charakteryzowała go duża wrażliwość na drugiego człowieka. Może dlatego, że sam był schorowany – miał przecież problemy ze wzrokiem i poruszaniem się. Mimo to dostrzegał drugiego człowieka wraz z jego problemami i trudnościami. Niemal natychmiast śpieszył z pomocą. To było dla niego bardzo naturalne. Stąd też jego praca w hospicjach domowych, a później w Puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio.
Czy jest jakaś szczególna sytuacja, wydarzenie związane z osobą ks. Jana, która pozostała w pamięci księdza biskupa?
Na pewno okres choroby Jana. Odkąd tylko dowiedziałem się, że ma glejaka, starałem się go wspierać. Pamiętam jak dzisiaj, że kiedy był w szpitalu w Wejherowie zadzwonił do mnie, żebym przyjechał. Na miejscu dowiedziałem się, że “rokowania są raczej nieciekawe”. To był dopiero początek trwającej kilka lat walki z – niestety postępującą – chorobą.
Towarzyszyłem Janowi do końca. Kiedy odchodził, razem odprawiliśmy mszę świętą w jego domu rodzinnym w Sopocie. To było w Wielki Poniedziałek. Był już w bardzo słabym stanie, ale świadomie wyciągnął rękę, by towarzyszyć mi w celebracji. Udzieliłem mu sakramentu namaszczenia chorych i Komunii Świętej.
Agonia zaczęła się w Wielki Czwartek, w dzień kapłański. Czuwałem przy nim wraz z jego rodzicami, rodziną i przyjaciółmi. To były "najmocniejsze" chwile naszej przyjaźni. Mogłem towarzyszyć Janowi w powrocie do Domu Ojca, nie tylko jako ksiądz, ale też jako przyjaciel.
Jak ksiądz biskup przyjął wiadomość o realizacji filmu fabularnego JOHNNY, opowiadającego o ostatnich kilku latach z życia księdza Kaczkowskiego? Wiemy, że Dawid Ogrodnik bardzo pieczołowicie i przez wiele miesięcy przygotowywał się do odtworzenia na ekranie postaci ks. Jana, co musiało być niezwykłym doświadczeniem dla tego aktora.
Poznałem pana Dawida osobiście i wielokrotnie kontaktowaliśmy się ze sobą. Przygotowując się do roli pytał o wiele szczegółów. Na przykład prosił, żebym zaprezentował mu, w jaki sposób Jan chodził i jak przegryzał wargę.
Film jest zbudowany wokół postaci Patryka Galewskiego, którego bardzo dobrze znam. To jest chłopak, któremu Jan – tak jak zresztą wielu innym osobom – dał szansę resocjalizacji. Na pewno obejrzę ten film. I mam nadzieję, że historia księdza Jana Kaczkowskiego poruszy po raz kolejny wiele serc. I tego również życzę Czytelnikom Aletei.
Specjalny pokaz filmu „Johnny” w Puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio odbył się w czwartek, 15 września z udziałem Dawida Ogrodnika, jako księdza Jana i Piotra Trojana, który zagrał postać Patryka Galewskiego.