Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Usłyszałam o nim kiedyś w radiu, jadąc autem przez miasto. Pytani na wyrywki ludzie mówili: "pomógł mi przetrwać remont mieszkania", "dzięki niemu przeszłam przez kontrolę skarbówki", "wsparł mnie, gdy syn miał kłopoty w szkole". Szybko jednak (bo czas antenowy kosztuje) okazało się, że to reklama. Nie przyjaźni ani fachowej pomocy, ale dostępnego bez recepty środka na uspokojenie – o męskim imieniu, z dodatkiem: „max”. No bo przecież na wielkie wyzwania potrzebujemy czegoś skutecznego, co będzie w stanie szybko postawić nas na nogi.
Łagodność i zrozumienie zamiast "dowalania"
Kilka lat temu usłyszałam, że życie jest trudne i… poczułam ulgę. To stwierdzenie było dla mnie równie odkrywcze jak to, że "sprawiedliwy świat nie istnieje". Nie, żebym tego nie doświadczyła nigdy wcześniej na sobie. Dane mi to było odczuć, czasem nawet bardzo dotkliwie. Jednak tym razem te słowa (że życie składa się też z trudnych i bolesnych momentów) wypowiedziano do mnie z empatią i akceptacją. Z dopowiedzeniem, że skoro i tak bywa ciężko, to naprawdę nie musimy dokładać sobie dodatkowego cierpienia.
Coś podobnego poczułam, gdy ostatnio na blogu wrocławskiego fizjoterapeuty przeczytałam opowieść o tym, co mówi ludziom, gdy przychodzą do niego z bólem, którego źródła nie potrafią wskazać. Specjalista nie prawi im kazań, że prowadzą siedzący tryb życia lub niewystarczająco dbają o zdrowie. Zamiast tego odpowiada po prostu jednym słowem: „życie”.
Odpoczynek zamiast maksymalnej mobilizacji
Staramy się ze wszystkich sił: załatwić, sprostać, „dowieźć”, czyli sfinalizować sprawy, które czasem spadają na nas zupełnie niespodziewanie. Jeśli mamy rodziny, najczęściej robimy to po to, by zatroszczyć się o swoich najbliższych. I pełna łagodności reakcja fizjoterapeuty tak bardzo różni się od tego, co potrafimy sami sobie "zafundować". Gdy zdarza się nam leżeć pod naporem trudów, postępujemy tak, jakbyśmy kopali leżącego. Nie jak Samarytanin z przypowieści, który spojrzał ze współczuciem i zalał rany oliwą. I nawet nie jak kapłan ani lewita, którzy obojętnie minęli potrzebującego.
Najczęściej, gdy jakieś sytuacje zdają się nas przerastać, postanawiamy jeszcze sobie "dowalić". Wołamy wtedy do siebie: „Wstawaj, nie przesadzaj!”, machając przyniesionym z apteki listkiem środka bez recepty, koniecznie z dodatkiem „max”, by przypadkiem nie zauważyć, że jest za dużo i za trudno. Tymczasem może się okazać, że w tej chwili – zamiast maksymalnej mobilizacji – potrzebujemy pochylenia się nad samym sobą, a w razie konieczności należy odjąć któreś z zaplanowanych zadań.
I jeszcze czarny brystol na jutro do szkoły!
Nie bez przyczyny piszę o tym pod koniec września, w poczuciu przeczołgania trudami tego czasu. Niektórych się spodziewałam, innych zupełnie nie, więc można powiedzieć, że dostałam je w "gratisie". I mam świadomość, że nie tylko ja, ale i wielu innych rodziców doświadcza skutków wrześniowego przeciążenia. Zmiana pogody, modyfikacja codziennego harmonogramu, do tego choroby, podwyżki oraz – jak powiedziała na wywiadówce jedna z mam – „czarny brystol do szkoły”, o którym dziecku przypomina się dopiero o północy.
Dwa lata temu, też we wrześniu, gdy wracałam autem z dwójką starszych dzieci z gór, zobaczyłam na drodze znak. Nad strzałką w bok widniał napis „zjedz i odpocznij”, który kierował do zajazdu z domowymi obiadami. I może właśnie na progu jesieni potrzebujemy usłyszeć te słowa? Zamiast dowalania sobie, wyrzucania tego, jakimi jesteśmy rodzicami, pracownikami czy w ogóle dorosłymi. Zamiast myślenia, że inni ogarniają rzeczywistość lepiej od nas. Być może Samarytanin, który porzuconego w rowie wędrowca zabiera do gospody, powiedziałby to samo: "zjedz i odpocznij".
Zafunduj sobie pobyt w gospodzie
Takich przystanków potrzebujemy nie tylko we wrześniu, ale przez cały rok. Potrzebujemy też gospód i zajazdów, w których będziemy mogli dojść do siebie. I nakarmić głody, które są efektem zaniedbywania tylu naszych potrzeb. A zaniedbujemy je, gdy wchodzimy w tryb przetrwania, starając się za wszelką cenę zdążyć i nie zawalić. Podczas postoju w gospodzie moglibyśmy odespać nocne pobudki do dzieci i ogrzać miejsca, w których przemarzliśmy do szpiku, ale też oblać kojącą oliwą wszystkie trudne przeżycia. I zauważyć, że znów możemy swobodnie oddychać.
Dobrze, by choć część z tych rzeczy mogło wydarzyć się w relacji z drugim człowiekiem. W obecności współczującego spojrzenia i troskliwego dotyku. W atmosferze zgody na bezsilność. Bo choć specyfik z przydomkiem „max” i wszelkie inne apteczne środki* są dla ludzi, być może choć trochę mniej będziemy ich potrzebować, gdy nasze ewangeliczne gospody znajdziemy w więziach z innymi.
Drogi wędrowcze przez wrzesień: zjedz i odpocznij. Znajdź swoje gospody. W łóżku z książką, a może w słonecznym poranku, gdy zabierzesz siebie samego na spacer. W tym, co cię karmi i wspiera. We wspólnocie z drugim człowiekiem. W otuleniu łagodnością i współczuciem, a nie mnóstwem ocen. I pamiętaj, że robisz wszystko najlepiej, jak potrafisz.
*Gorąco polecam konsultowanie wszelkich farmaceutyków ze specjalistami.