separateurCreated with Sketch.

Św. Elżbieta od Trójcy Świętej miała myśli samobójcze. Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy?

Święta Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Agnieszka Bugała - publikacja 09.11.22, aktualizacja 05.11.2024
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Zmarła w nieludzkim bólu 9 listopada 1906 r. w klasztorze w Dijon. Agonia trwała dziewięć dni. W czasie ataków bólu szeptała: „Ach, można by uwierzyć, że Bóg nie istnieje!”…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy?

„Choćby mnie zabił, Jemu ufam” – mówił Bogu biblijny Hiob. Powtórzyła za nim to wyznanie św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która przed śmiercią cierpiała tak bardzo, że miała myśli samobójcze. Św. Elżbieta od Trójcy Świętej, również targana samobójczymi myślami, mówiła w czasie choroby: „Tej nocy cierpiałam tak bardzo, że miałam nawet pokusę rzucenia się z okna. Gdy ból jest tak wielki, można by uwierzyć, że Bóg nie istnieje!”.

Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy? Czy można przetrwać niewyobrażalne cierpienie i nie odwrócić się od Niego, nie stracić do Niego zaufania?

Pytania najtrudniejsze

Czy Bóg widzi, że cierpię? A skoro widzi, dlaczego nie interweniuje od razu? Jest Miłością, kocha mnie. Każda ludzka mama i tato chcą zrobić wszystko, by ulżyć dziecku w cierpieniu, chcą je przerwać, wziąć na siebie.

Czy Bóg, który jest Miłością, może patrzeć na straszliwy ból, którego doświadczam i nie reagować? Czy On naprawdę widzi, że cierpię, że umiera moje dziecko? Czemu nie robi nic, aby mi pomóc? On, który jest wszechmocny?

To nie są pytania bluźniercze ani obrażające Boga. To są pytania, które często zadają udręczeni chorobą dziecka rodzice, przerażone i bezradne mamy, które schylają się na łóżeczkami dzieci na oddziałach onkologicznych, ojcowie, którzy noszą swoje skarby umęczone kolejną dawką chemii.

To są pytania sierot, wdów i wdowców, opuszczonych nagle i za wcześnie, pokonanych przez nieuleczalną chorobę, rozłączonych przez nagły wypadek. Zadają je ludzie wierzący w Boga, dla których bezmiar doświadczanego cierpienia staje się prawdziwą i często najtrudniejszą próbą ich wiary. Te pytania nie powinny gorszyć, ale uruchomić proces wspólnego i pełnego wyrozumiałości poszukiwania odpowiedzi.

Jednocześnie jest to zadanie wyjątkowo trudne, dlatego warto szukać pomocy u tych, którzy nie tylko je zadawali, doświadczając cierpienia, ale – jak Hiob – nie stracili wiary w Boga i zaufania do Niego.

8 listopada Kościół wspomina francuską karmelitankę św. Elżbietę od Trójcy Świętej. Aby poszukać odpowiedzi na te pytania, to do jej doświadczeń i notatek sięgamy.

Tajemnica sensu cierpienia

Żyła zaledwie 26 lat, z czego ostatnie 5 spędziła w karmelu. Od początku jej życie było naznaczone cierpieniem, spowodowanym przede wszystkim nagłym umieraniem bliskich jej osób. Najpierw zmarli jej ukochani dziadkowie, państwo Rolland, niedługo później tato.

W czasie choroby babci Józefiny – Elżbieta miała wtedy 2 lata – nie tylko sama modliła się o jej zdrowie, ale kazała odmawiać modlitwy swoim lalkom, stawiając je w pozycji klęczącej.

Śmierć ojca zadała jej potworną ranę – miała zaledwie 7 lat, a 55-letni Franciszek Catez zmarł nagle, tuląc Elżunię w ramionach… Jednak mimo bólu nie tylko nie odwróciła się od Boga, ale przylgnęła do Niego jakby mocniej. Nie tylko nie miała żalu i nie czyniła Mu wyrzutów, ale zaczęła zwracać się do Niego ufniej, coraz więcej czasu spędzając na modlitwie. Jak to możliwe?

Z zapisków wynika, że dość wcześnie chciała we wszystkim być podobna do Jezusa, a cierpienie było tym, w czym upodabnianie się przychodziło jej najtrudniej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie szuka cierpienia i sam się na nie wystawia – to masochizm. Elżbiecie zależało, by być jak On – a więc kochać jak On, ale i cierpieć jak On.

Skoro – z jakiegoś niepojętego powodu – Jezus wziął na ramiona krzyż i ruszył z nim na Kalwarię (choć w swej wszechmocy mógł przecież wybrać inny sposób odkupienia nas), to chcąc być we wszystkim jak On, trzeba wystawić swoje ramiona na to, co musimy unieść.

Zgoda na krzyż

„Spodziewam się wielkich cierpień, tylko po to idę do karmelu. Gdyby mnie Bóg choć przez jeden dzień oszczędzał, obawiałabym się, że o mnie zapomniał” – pisała tuż przed wstąpieniem do klasztoru. Dlaczego tak rozumiała „dowody” na pamięć Boga o niej? Czy Jemu naprawdę sprawia przyjemność doświadczanie nas cierpieniem? Czy tak uważała św. Elżbieta? Taki nosiła obraz Boga?

Oczywiście, że nie. Ale ważne, aby sens wypowiedzi świętych odczytywać zarówno w kontekście epoki, w jakiej żyją, jak i etapu ich życia duchowego, z którego pochodzą konkretne wyznania. Zagłębiając się w historię życia i pism Elżbiety łatwo zauważyć zmianę, jaka zachodzi w pojmowaniu istoty cierpienia.

Inaczej widzi je dziewczynka, która właśnie straciła ojca, inaczej kandydatka do karmelu, a jeszcze inaczej konająca w męczarniach młoda kobieta, która ma za sobą pięcioletnią formację zakonną i prowadzi głębokie, intensywne życie modlitewne. To lekcja też dla nas – jeśli brakuje nam formacji i nie podejmujemy trudu życia modlitwą, wiele prawd albo na zawsze pozostanie poza zasięgiem naszego rozumienia, albo zatrzymamy się na etapie szkolnej katechezy przed Pierwszą Komunią.

Życie duchowe wymaga nieustannej ewolucji. Zmienia się nasze ciało, inwestujemy w nie godziny treningu, wyrzeczeń. Czy nie powinniśmy inwestować także w rozwój naszej duszy?

On też cierpiał

Elżbieta nie próżnuje i jej rozumienie sensu cierpienia przemienia się, ewoluuje, dojrzewa. Przechodzi od zgody na wydarzenia, które ją ranią, a których nie rozumie, przez pogląd, że „cierpienie należy się dobremu Bogu”, aż do odkrycia, że Bóg wlał w cierpienie sens, gdyż sam przyjął je z miłością.

Przez swoje wcielenie, życie ziemskie, z jego trudami i codziennym mozołem, aż po zgodę na ludzki wyrok śmierci, niesprawiedliwy, niezasłużony, pełen niepojętego bólu i krzywdy, uczynił z cierpienia i śmierci – wymyślonych przez szatana – drogę do zbawienia. Przed Chrystusem cierpienie było bezsensownym wymysłem szatana, sposobem na dręczenie człowieka, odwracanie go od Boga, prowadzeniem go do śmierci.

Po przyjściu Chrystusa i Jego wejściu we wszystkie trudne aspekty ludzkiego życia – również w bezsens cierpienia – cierpienie zostało uświęcone i zyskało sens zbawczy. Cierpienie przyjmowane bez Chrystusa, bez perspektywy, że On też go doświadczył – przeżywa się trudniej. Ucieka się od niego, również w eutanazję. Cierpienie zawsze wywołuje bunt, sprzeciw i żal do Boga.

Jednak wszystko to, w co wszedł Chrystus, ma już inny sens. Pozornie to taka sama choroba i taka sama śmierć, ale On naprawdę uczynił wszystko nowym. On nie zniósł bólu, On go uświęcił. „Bóg nie stworzył cierpienia, nie zsyła go, ale gdy już się pojawia, potrafi się nim posłużyć, aby upodobnić naszą duszę do Chrystusa” – pisze św. Elżbieta.

To dlatego - w jej przypadku - ból przeżywany w Nim nie kończy się rozpaczą i samobójstwem, choć w swym natężeniu jest taki sam. „Cierpienie nie jest sensem – ono jest tylko drogą” – pisze i wyjaśnia, że nie trzeba pragnąć cierpienia, gdy chcemy naśladować Jezusa. Jedyne, czego należy pragnąć, to kochać Go. „Proszę Go tylko o jedno: abym miłowała Go z całej duszy, lecz miłością prawdziwą, mocną i wielkoduszną”.

Miłość Boga tłumaczy Jego dar

Od początku 1904 r., dzięki tekstowi z Listu św. Jana oraz Listom św. Pawła, Elżbieta jeszcze głębiej wchodzi w kontemplację wielkiej miłości Boga, i właśnie w tej głębi dostrzega związek między Jego całkowitą ofiarą na krzyżu, a więc okrutnym cierpieniem i śmiercią, a miłością.

W jednym z listów pisze: „Czy my kiedykolwiek zrozumiemy, jak bardzo jesteśmy miłowani? Zdaje mi się, że na tym właśnie polega wiedza świętych. Czyż święty Paweł w swoich wspaniałych listach głosi co innego, jak tylko tajemnicę miłości Chrystusa?”. Przez nieustanną kontemplację krzyża Jezusa Elżbieta znajduje odpowiedzi na najtrudniejsze z pytań, które wszyscy sobie stawiamy.

„Skoro każda ludzka mama i tato chcą zrobić wszystko, by ulżyć dziecku w cierpieniu, chcą je przerwać, wziąć na siebie, to czy Bóg, który jest Miłością, mógł bezuczuciowo patrzeć na straszliwy ból, którego doświadczaliśmy?” – pytamy.

Nie mógł, dlatego zdecydował się na wcielenie i przeżycie każdego z rodzajów cierpienia, jakie szatan zafundował ludziom, by ich zniszczyć. Dlatego, że kochał, wkroczył w dzieje w ludzkim ciele. Z miłości do nas cierpiał bardziej, niż ktokolwiek z nas.  

Krótkie, lecz niebanalne życie św. Elżbiety na zdjęciach – zobacz:

Wszystko, czego dotyka Bóg, zyskuje nowy sens

Szukając w pismach św. Elżbiety odpowiedzi na pytanie „Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy?” i „Czy można przetrwać niewyobrażalne cierpienie i nie odwrócić się od Niego, nie stracić do Niego zaufania?” nasuwa się taki wniosek: rozważania na temat cierpienia w oderwaniu od Chrystusa zawsze doprowadzą nas do rozpaczy i uznania w cierpieniu niesprawiedliwej kary. Szarpnięcia, czasem aż do zerwania, nici, którą jest nasze życie.

Patrzenie na cierpienie tylko w wymiarze ludzkim doprowadza nas do wniosku, że nie ma żadnego sensu choroba, nagła śmierć, osierocenie, owdowienie. Bo w rzeczywistości bez Boga – nie ma.

Jednak, jeśli – jak uczy św. Elżbieta – „otworzymy oko swojej duszy w świetle wiary” okaże się, że cierpienie nie jest celem, ale uświęconym przez krew Jezusa środkiem, który nas do Mistrza upodabnia. „To paradoks, niezrozumiały bez zaufania do Boga, ale cierpienie dokonuje w duszy dzieł Bożych”.

Dlaczego? Bo wszystko, czego dotyka Bóg, zyskuje nowy sens. „Bóg nie wymyślił cierpienia, ale sprawił, że to ono najmocniejszą więzią jednoczy nas z Nim” – pisze.

Myśli samobójcze

Św. Elżbieta od Trójcy Świętej zmarła w nieludzkim bólu 9 listopada 1906 r. w klasztorze w Dijon. Agonia trwała dziewięć dni. Choroba Addisona, na którą cierpiała od Wielkiego Postu 1905 r., zrobiła wielkie spustoszenie w organizmie, chora nie mogła przełknąć nawet kropli wody.

2 listopada 1906 r., w Dzień Zaduszny, próbowała przyjąć Komunię, ale nie udało jej się połknąć nawet kawałka Hostii. Umierała z głodu i wycieńczenia. W czasie choroby, gdy ból był naprawdę straszny, pojawiały się w jej głowie myśli samobójcze.

„Matko, nie boi się matka zostawiać mnie samą?... Cierpię tak bardzo, że teraz rozumiem samobójców. Ale proszę się nie martwić: Pan Bóg jest przy mnie i to On czuwa nade mną” – mówiła. W czasie ataków bólu szeptała: „Ach, można by uwierzyć, że Bóg nie istnieje!”.

Ostatecznie jednak włączyła swoje męki w Jego mękę. W ten sposób, podobnie jak Mistrz, nadała wartość zbawczą bezsensownemu cierpieniu. „Jeślibym miała do wyboru ekstazę lub śmierć w opuszczeniu Kalwarii, wybrałabym tę ostatnią nie ze względu na zasługę, lecz dla uwielbienia Pana i aby stać się do Niego podobniejsza. O, Miłości, wyniszcz całą moją istotę dla Twej chwały. Niech się wysączy kropla po kropli za Twój Kościół…” – wyznała niedługo przed śmiercią.

Korzystałam z książek:
Św. Elżbieta od Trójcy Świętej, „Pisma”,
J. I. Adamska, H. Urs von Balthasar, „Błogosławiona Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej”,
J. De Bono, Gdzie jest Bóg, gdy cierpimy?”
.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.