Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czas Adwentu i świąt wielu katolików mobilizuje do pojawienia się w konfesjonale. Zdarza się, że to właśnie okres bożonarodzeniowy, podobnie zresztą jak Wielkanoc, przypomina nam o sakramencie spowiedzi.
Moje doświadczenie jest nieco inne. Z dwóch powodów: po pierwsze, oboje z mężem spowiadamy się regularnie, po drugie – nasz syn przygotowuje się do I Komunii, a więc i do spowiedzi. O sakramentach zdarza się nam rozmawiać często, praktycznie przez cały rok.
Spowiedź: duchowa petarda?
Dla wielu katolików sakrament pojednania jest trudny. Osoby spoza Kościoła często uważają go za śmieszny i zestawiają z masochizmem. Trzeba przyznać, że to jedyny sakrament, w którym drugi człowiek, czyli w tym przypadku kapłan, odgrywa ogromną rolę. Niestety sama znam bardzo wiele przypadków, gdy ktoś, kto został skrzywdzony w konfesjonale, przez lata nie był w stanie do niego wrócić. Dlaczego więc postanowiłam zaserwować tę "duchową petardę" własnemu dziecku?
Bo mam ogromne zaufanie do kapłana, który przygotowuje mojego syna do spowiedzi. Nie tylko dlatego, że powtarza dzieciom, że sam często korzysta z tego sakramentu, a nie chcąc, by bały się konfesjonału – pozwala im zaglądać do środka. Ani też z tego powodu, że ćwiczy z nimi scenki, w których pokazuje i tłumaczy przebieg sakramentu. To są ważne rzeczy, ale stanowią zaledwie procent jego ogromnego wkładu.
By nie "tłuc" grzechem po głowie...
Na katechezie dla rodziców kapłan powiedział, że jeśli chcemy wysłać do spowiedzi swoje dziecko, sami powinniśmy regularnie się spowiadać. Zwrócił też uwagę, by rozmawiać z nimi o grzechu, nazywając wprost złem wszystko to, co faktycznie nim jest. Nie po to jednak, by "tłuc" złymi uczynkami po głowie. Ksiądz polecił nawiązywać zawsze do miłości i miłosierdzia, bo to właśnie one – a nie grzech – są w spowiedzi najważniejsze.
Dziś to jest dla mnie więcej niż oczywiste, ale nie zawsze tak było. Gdy prawie 30 lat temu przygotowywałam się do spowiedzi, proboszcz straszył nas piekłem. Żadnych słów na temat miłosierdzia nie pamiętam. Nazywanie zła złem? Owszem, ale najpierw sami musimy nauczyć się jak dotykać konkretu we własnym życiu. A to wcale nie jest takie proste. Dorośli, którzy nie potrafią się dobrze spowiadać, nie są potem w stanie pokazać głębi tego sakramentu dzieciom. Bo cóż takiego mieliby im pokazać? Regułkę do wykucia? Akurat to dzieci będą w stanie ogarnąć bez naszej pomocy.
Teoria bez doświadczenia
Co zatem zrobić, by nie tylko pokazać sens sakramentu dziecku, ale przede wszystkim – samemu go odnaleźć? Przypuszczam, że można by dać wiele różnych odpowiedzi, ale pewnie wszystkie one sprowadziłyby się do tego jednego słowa: DOŚWIADCZENIE. Bez osobistego doświadczenia jesteśmy tylko teoretykami. Kimś, kto robi coś tylko dlatego, że tak wypada, trzeba, nie ma innego wyjścia, albo dlatego, że robił tak od zawsze. Jednak by to doświadczenie stało się życiodajne, czasem musimy pokonać długą i wyboistą drogę.
Dla mnie wielkim wsparciem na tej drodze jest stały spowiednik. Nie twierdzę, że spowiedź u przypadkowego, obcego księdza nie jest ważna. Uważam jednak, że stałe spowiednictwo może przynieść nieporównywalnie większe owoce w codzienności. To, co dla wielu jest nie do pomyślenia, czyli wyznawanie grzechów znajomemu księdzu – dla mnie jest przestrzenią ogromnego wzrostu.
Spowiedź u znajomego księdza?
Stały spowiednik uczy dobrego rachunku sumienia, a gdy pojawi się taka potrzeba – podpowie, jak często powinniśmy się spowiadać. Taki kapłan pomoże nam też odróżnić grzech od chociażby emocji i uczuć, które same w sobie nim nie są. Podpowie, doradzi i ukierunkuje, patrząc przy tym na nasze życie nieco szerzej niż jest w stanie spojrzeć człowiek, do którego trafiamy z przypadku.
Rozmawiając z moim synem o spowiedzi tłumaczę mu, że wstyd jest dobry i naturalny. Gdy lęk staje się wręcz paraliżujący, warto powiedzieć o tym księdzu w konfesjonale. Kapłan, który zna swojego penitenta, zamiast pogłębić uczucie wstydu, pomaga wyjrzeć za jego ramy i spojrzeć na siebie z miłością – dokładnie tak, jak patrzy na nas Jezus.
Opowiadam synowi, w jaki sposób robię rachunek sumienia, jakie najdziwniejsze pokuty dostałam i dlaczego uważam, że spowiedź to sakrament uzdrowienia. A potem idziemy... świętować! Sam Jezus opowiada przecież w przypowieści o synu marnotrawnym, że po powrocie do Ojca przychodzi czas na nową szatę, imprezę z przyjaciółmi, sandały na nogach i pierścień. I tego staram się uczyć moje dzieci. Chcę pokazywać im spowiedź w taki sposób, w jaki sama nie miałam szansy zobaczyć go jako dziecko. Przy okazji uczę tego też samą siebie. Bo świętując spowiedź, świętuję zwycięstwo miłości.