Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Gdy z powodu kamicy trafiła do lecznicy, planowana była operacja. Aktorka dostała antybiotyk i straciła przytomność. Wszyscy myśleli, że to już koniec. Na drugi dzień wstała wyprostowana, ubrała się i zwróciła się do bratanicy: "Krysiu, wyrzucają mnie stąd!". Wyszły ze szpitala i usiadły na ławeczce. Pani Irena popatrzyła wysoko w niebo i powiedziała: „O Boże, jak to niebo jest wysoko”.
Miała bardzo mocny organizm. Siłę czerpała z dobrego odżywiania, gimnastyki i... wiary w Boga! Pod koniec życia, w wieku 90 lat była już wyczerpana, ale gotowość do odmówienia modlitwy miała zawsze. Przeżyła śmierć kliniczną i wróciła do życia. Kilka lat później ten cud się już nie wydarzył. Gdy skończyła 98 lat, odeszła z powodu sepsy.
Miała trafić do Oświęcimia, ale zdarzył się cud...
Podczas dramatycznej ewakuacji mieszkańców Warszawy udało jej się przedostać do Krakowa. Po latach dowiedziała się, że z pokoju, w którym mieszkała wtedy pod Wawelem korzystał wcześniej Karol Wojtyła. Z tym miejscem wiązał się pewien tragiczny epizod, który niemal zaważył na jej życiu… To właśnie tutaj zaskoczyli ją Niemcy. Nie miała właściwych papierów i meldunku, więc zapakowano ją do transportu. Gdy wspominała to wydarzenie mówiła, że dużo się wtedy modliła. "W takich chwilach człowiek wie, że nic nie znaczy” - opowiadała.
Pociąg miał dostarczyć ją prosto do Oświęcimia, jednak po drodze zdarzył się cud. Pojazd skierowano na boczny tor, a wszystkich wypuszczono. Może dlatego potem tak często mówiła: „Ja Pana Boga o nic nie proszę, ja zawsze mu dziękuję’”.
"Pan Bóg stawiał przede mną zadania"
Kiedy wyjeżdżała na tournée zależało jej na dwóch rzeczach: windzie i lokalizacji w pobliżu kościoła. „Nie szukałam nigdy zapłaty za coś, co zrobiłam. To nie dla zapłaty było robione, to był mój obowiązek, nakaz. Nie ja wybierałam, ale Pan Bóg stawiał przede mną pewne zadania” – mówiła.
W latach 80. klerycy pomagali aktorce podczas opieki nad chorym mężem. To było dla niej bardzo ważne. Uważała, że potrzebującym należy dać modlitwę i swoją obecność. Aktorka była w przyjaźni z wieloma kapłanami. Przykładowo korespondowała z niejakim ks. Grzegorzem, który widział w niej pedagogiczny autorytet i duchowego wskrzesiciela. Pisał do niej m.in.: „Ogromnie poruszyła mnie wewnętrzna rozmowa w naszej kaplicy. To ważne, jeśli umiemy i chcemy dzielić się swoją wiarą”.
W innym liście pisał:
„W modlitwie nie zapominam o Pani, ale i sam ośmielam się prosić Panią o modlitwę w mojej intencji – na drodze przygotowania do kapłaństwa jest ona bardzo ważna”.
Krucha kobietka w bereciku
Irena Kwiatkowska przyjaźniła się też z ks. Ronaldem Kasowskim. Gdy się poznali ona miała 85, a on… 26 lat. Dużo ze sobą rozmawiali, a ona zasugerowała mu, że podczas pracy z młodzieżą powinien mówić o literaturze. Udzieliła mu też wskazówki, by nie śpieszył się w trakcie celebracji mszy: "Gdy nie masz dużo czasu i zaczynasz szybko mówić to przynajmniej gesty w czasie liturgii wykonuj powoli”.
Z ks. Ronaldem dzieliła się też wiedzą stricte aktorską. Pouczała, kiedy lepiej mówić głośniej, a kiedy powinno się ściszyć głos. Pewnego dnia kapłan zdradził jej, że marzy o grze na oboju. Pewnego dnia aktorka po prostu wręczyła mu ten instrument. Gdy po latach wspominał panią Irenę mówił, że choć była kimś "ze świecznika", miała w sobie pewien rodzaj zwyczajności. Gdy czekał na nią za kulisami, widział jak z garderoby wychodzi krucha kobietka w bereciku: „Taka skromniutka, spłoszona. A przecież przed chwilą na scenie stukała obcasikami szpilek”.
Irena Kwiatkowska w kościele
Choć miała w zwyczaju wspierać kościół, zdarzało się jej narzekać na przydługie kazania i niedostateczne przygotowanie do homilii. Była łatwowierna, przez co przekazywała na kościół całkiem pokaźne sumy. Budziło to obawy rodziny, która przekonywała ją, że nie powinna robić komuś przelewów tylko dlatego, że ten ktoś jest księdzem. Potem jej fundusze były tak uszczuplone, że nie stać jej było nawet na wakacje w ośrodku wypoczynkowym.
Zanim przeniosła się do Domu Aktora w Skolimowie, z okna widziała budynek parafii Kościoła rzymskokatolickiego pod wezwaniem Ojca Pio. Przed świętami zawsze sprzedawali tam choinki. Aktorka dbała o to, by na Boże Narodzenie mieć świeże, obficie udekorowane drzewko - koniecznie w donicy!
Obraz Jezusa Miłosiernego i stos różańców
W Domu Aktora, w którym spędziła ostatnie lata życia, obok łóżka Ireny Kwiatkowskiej zawsze można było znaleźć m.in.:
- Obraz Jezusa Miłosiernego.
- Około 20 różańców otrzymanych od księży i sióstr.
- Francuską parasolkę – prezent od męża.
Chomikowała tam też… orzechy i czekoladki. Choć lekarze zabraniali jej po nie sięgać, ona nie potrafiła odmówić sobie łakoci. Zdarzało jej się chodzić na mszę trzy razy dziennie. Być może chciała w ten sposób zniwelować wyrzuty sumienia? Boga przepraszała najczęściej za to, że... jest człowiekiem. Oraz za to, że zdarzyło się jej zrobić komuś przykrość, nie zdając sobie z tego sprawy…
Cytaty zamieszczone w tekście pochodzą z książki Marcina Wilka „Kwiatkowska, żarty się skończyły”.