Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kasia Supeł-Zaboklicka: Codziennie upadamy i podnosimy się. Na szczęście jest Ktoś, kto zawsze na nas czeka. Gdzie byś dziś był, gdyby nie nawrócenie?
Mariusz: W najlepszym wypadku byłbym takim typowym "patolem" w klapkach, z białymi skarpetkami i torbą z Biedronki. Z browarem w ręku rozkazywałbym pewnie kobiecie, z którą bym był. Ale to jest najlepszy scenariusz. W najgorszym, ale i najbardziej prawdopodobnym, bym już nie żył.
Kasia Supeł-Zaboklicka: Dlaczego?
Mariusz: Niby proste pytanie, a trudno na nie odpowiedzieć. Moje życie nie było nigdy
kolorowe. Moja droga prowadziła tylko w jedną stronę: bez wyjścia.
Znieczulić rzeczywistość
Kasia Supeł-Zaboklicka: A jakie było twoje życie?
Mariusz: Imprezowe. Byłem uzależniony od alkoholu i narkotyków. Używki były na porządku dziennym. "Bawiłem się" też w handel narkotykami. Codziennie albo byłem nachlany, albo jarałem, albo coś innego. O takim stylu życia i towarzystwie mówię.
Takie życie wybraliśmy, takie wydawało się nam ciekawe. Dziś wiem, że to było znieczulanie się. Człowiek musiał się znieczulić, bo tak naprawdę życie mu się nie podobało. Część moich znajomych poumierała, ktoś popełnił samobójstwo, ktoś przedawkował, ktoś poszedł do pierdla. Różnego rodzaju były epizody.
Ja na przykład nabawiłem się mocnej depresji. Bardzo mocnej depresji, którą próbowałem zagłuszyć używkami. Tylko że ona – od czasu do czasu – dawała o sobie znać. Średnio od 5 do 15 razy dziennie miałem takie myśli, żeby ze sobą skończyć, że nie podoba mi się moje życie. Byłem wtedy na dnie, nic nie osiągnąłem, nic nie miałem. Wydawało mi się, że jak zniknę, to ludziom będzie lżej.
Drwiny ze strony rówieśników
Kasia Supeł-Zaboklicka: Mariusz, rozłóżmy to trochę na czynniki pierwsze. Dlaczego twoje życie ci się nie podobało?
Mariusz: Zaczynając od początku: byłem cichym i nieśmiałym człowieczkiem. Trwał właśnie rozwód moich rodziców. Ich rozstanie sprawiło, że już totalnie zamknąłem na innych. W podstawówce jeszcze rozmowa z ludźmi jako tako mi wychodziła. Ale jak poszedłem do
gimnazjum, to już totalnie nie potrafiłem nawiązywać relacji.
Mieszkałam sam z mamą, było więc trochę mniej pieniędzy niż jak żyliśmy w pełnej rodzinie. Nie dość, że byłem nieśmiały, to jeszcze biedny. Dzieciaki były wobec mnie bezlitosne. W gimnazjum nabijała się ze mnie cała szkoła – bez wyjątku. Nie mogłem przejść spokojnie korytarzem. Każdego dnia bałem się, że ktoś czymś we mnie rzuci, napluje lub zrobi inne świństwo...
Zobacz całość: