Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W gronie świętych, którzy otrzymali niewidoczny dla oczu, głęboki stygmat rany serca, przypominający ranę zadaną Sercu Jezusa na krzyżu, jest też św. Teresa od Dzieciątka Jezus. W biografiach najsłynniejszej francuskiej karmelitanki informacja o transwerberacji dotąd się nie pojawiała, ale w opublikowanych świadectwach z procesu beatyfikacyjnego to niezwykłe wydarzenie jest opisane i to bardzo szczegółowo.
Proces beatyfikacyjny Teresy Martin
Zgodnie z ustawodawstwem przedsoborowym proces beatyfikacyjny Teresy Martin składał się z kilku części, w tym: badania pism kandydatki na ołtarze, zwyczajnego procesu informacyjnego dotyczącego sławy świętości, procesu o braku nieuprawnionego kultu publicznego tej osoby oraz procesu apostolskiego, którego celem było udowodnienie heroiczności cnót.
Kompletny zbiór dokumentów procesowych nigdy nie został opublikowany, ale w 1973 r., z okazji setnej rocznicy urodzin św. Teresy, rzymskie Teresianum zdecydowało się opublikować, po francusku, dwa tomy "Akt procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza".
Zeznania osób, które osobiście znały św. Tereskę
W pierwszym z nich – wyjątkowym i bezcennym – znalazły się świadectwa sporządzone w oparciu o tzw. kwestionariusze pytań do świadków. Są to zeznania z procesu informacyjnego, który dobył się w Lisieux w latach 1910 – 1911, a więc zaledwie trzynaście lat po śmierci Teresy.
Przesłuchano wówczas 48 świadków, w tej grupie było aż 26 osób, które znały Teresę osobiście. Pozostali mówili o jej sławie i świętości oraz o cudach, które zaczęły się dziać od razu po jej śmierci.
Wśród dwudziestu sześciu osób zeznających jako świadkowie życia Teresy były też, a jakże, jej rodzone siostry. Na szczególną uwagę zasługuje świadectwo matki Agnieszki od Jezusa, czyli Pauliny Martin, drugiej z dziewięciorga dzieci świętych małżonków Zelii i Ludwika.
„Dzieje duszy” i świadectwo Pauliny Martin
Matka Agnieszka była karmelitanką i kilkukrotnie pełniła posługę przeoryszy w klasztorze w Lisieux. Od 1923 r., po papieskim mianowaniu, pełniła posługę przeoryszy dożywotnio, aż do 1951 r. To ona w grudniu 1894 r. nakazała Teresie spisanie wspomnień z dzieciństwa i to jej inicjatywie zawdzięczamy powstanie „Dziejów duszy”.
Po śmierci Teresy to matka Agnieszka podjęła decyzję o natychmiastowym opublikowaniu zapisków i to dzięki niej pierwsze wydanie „Dziejów” pojawiło się już w pierwszą rocznicę śmierci Teresy.
W czasie procesu informacyjnego składała zeznania dwukrotnie, w sierpniu i we wrześniu 1910 r. Podkreślała w nich, że Teresa jest jej droga nie tylko, jako rodzona siostra – choć to oczywiście powód do radości i dumy – ale przede wszystkim jako osoba kochająca Boga. „Wiele się do niej modlę, nie dlatego, że jest moją siostra, ale z powodu jej świętości” – mówiła.
Rana miłości: siostra nie uwierzyła Teresie
W jednym z zeznań opowiedziała o sytuacji, która miała miejsce dwa lata przed śmiercią św. Teresy. „W 1895 r., gdy byłam przeoryszą, powiedziała mi o mistycznej łasce, którą nazywała „raną miłości”. W tamtym czasie dobry Bóg dozwolił – bez wątpienia, aby ją wypróbować – że nie przywiązałam do tego żadnej wagi. Sprawiałam nawet wrażenie, że w to nie wierzę i wyznaję, że tak było.
Zastanawiając się potem nad tym, co mi powiedziała, zapytałam samą siebie, jak mogłam wątpić choćby przez chwilę w jej stwierdzenie. Jednak nie powiedziałam jej o tym ani słowa, aż do ostatniej choroby” – zeznawała matka Agnieszka.
„Atak Serafina”
Dwa lata później, niedługo przed śmiercią siostry, ta sprawa nie dawała jej spokoju. Spytała odważnie, a Teresa – z typową dla siebie prostodusznością – udzieliła odpowiedzi. Matka mówiła:
„Wtedy w 1897 r. chciałam, żeby powtórzyła mi w infirmerii to, co w 1895 r. powiedziała mi o tej ranie miłości. Spojrzała wówczas na mnie z łagodnym uśmiechem i powiedziała do mnie: Moja matko, opowiedziałam to matce tego samego dnia, a matka ledwo mnie wysłuchała.
Gdy wyraziłam żal z tego powodu, powtórzyła: Nie sprawiła mi matka przykrości, pomyślałam po prostu, że dobry Bóg dopuszcza to dla mojego większego dobra – wyznała prostolinijna jak zawsze Teresa.
Po chwili opowiedziała, szczegółowo, o zdarzeniu, które często nazywa się atakiem Serafina – za św. Janem od Krzyża, który uczył, że dusza rozpłomieniona miłością do Boga jest wewnętrznie jakby zaatakowana przez Serafina. Ten godzi w nią grotem, czy włócznią rozpaloną ogniem miłości. Sytuacja taka ma miejsce wtedy, gdy ludzka dusza zanurza się cała w miłości i przez tę miłość jest pociągana do wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem”.
Teresa od Dzieciątka Jezus zraniona ognistą strzałą
„Było to kilka dni po moim ofiarowaniu się Miłości Miłosiernej – opowiadała s. Teresa matce Agnieszce. – Zaczynałam w chórze odprawiać drogę krzyżową, kiedy nagle poczułam się zraniona ognistą strzałą tak pełną żaru, że myślałam, że umrę. Nie wiem, jak wyrazić ten poryw. Nie ma porównania, które pozwoliłoby zrozumieć intensywność tego płomienia z Nieba. Sekunda dłużej i na pewno byłabym martwa.
Zresztą, moja matko – święci odczuwali to wiele razy. Czytamy o tym w ich życiorysach, wie matka o tym dobrze. Ja odczułam to tylko ten jeden raz w całym moim życiu, a oschłość bardzo szybko wróciła do mojego serca.
Można powiedzieć, że całe życie zakonne spędziłam w tej oschłości. Bardzo rzadko miałam pocieszenia, zresztą nigdy ich nie pragnęłam. Przeciwnie, byłam bardzo dumna, że dobry Bóg się mną nie przejmuje. Łaski nadprzyrodzone nigdy mnie nie pociągały, wolałam powtarzać dobremu Bogu: nie jest moim pragnieniem, widzieć Go tu na ziemi” – wyznała niedługo przed śmiercią.