separateurCreated with Sketch.

„Cieszę się, że umieram, ponieważ przeżyłem życie, nie tracąc ani minuty na rzeczy, które nie podobają się Bogu”

CARLO ACUTIS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Miał zaledwie piętnaście lat, gdy 12 października 2006 r. zmarł na białaczkę. Ale już czternaście lat później, w 2020 r., Kościół ogłosił go błogosławionym. Jak odchodził – w ramiona swojego ukochanego Jezusa – Carlo Acutis, wspomina jego mama, Antonia Acutis.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Ostatnie wakacje

Nic nie zapowiadało tego trzęsienia ziemi w rodzinie. Był wrzesień 2006 r., kończyły się wakacje.

Carlo, jak każdego roku o tej porze, szykował się do powrotu do szkoły. Jeszcze wybrał się do Asyżu, na grób św. Franciszka – co roku tak robił, powierzał świętemu szkolne sprawy. Potem rodzina wróciła do Mediolanu.

„Carlo uwielbiał te chwile, gdy wszystko zaczynało się od początku. Nie tęsknił za kończącym się latem, raczej wypatrywał tego, co przyszłość miała w zanadrzu. Chciał znów ujrzeć swoich przyjaciół, kolegów ze szkoły, nauczycieli. Pragnął rzucić się w wir życia” – wspomina pani Acutis.

Pierwsze objawy

Mimo, że wczesna, włoska jesień była ciepła, zaczęły się pierwsze infekcje grypowe, dlatego gdy Carlo zaczął skarżyć się na bóle w kościach, nie wzbudziło to w rodzicach większego niepokoju a codzienne życie toczyło się swoim rytmem.

Jednak w sobotę 30 września Carlo po raz ostatni poszedł do szkoły. Kiedy po lekcjach opuścił szkolne mury, nikt nie przypuszczał, że już nigdy tam nie wróci.

„Tamtego dnia był bardzo zmęczony. Miał zajęcia z wychowania fizycznego i nauczyciel kazał mu biegać dookoła boiska do gry w piłkę nożną. Myśleliśmy, że to z tego powodu opadł z sił. W każdym razie po południu doszedł do siebie na tyle, żeby razem ze mną wyprowadzić na spacer do parku nasze ukochane czworonogi” – wspomina mama.

Niedziela z Jezusem i Maryją

Następnego dnia rodzina wybrała się na mszę świętą a po niej do restauracji. Carlo poprosił, żeby wszyscy razem zmówili Suplikę do Madonny w Pompejach. „Ta modlitwa była dla niego bardzo ważna. Dobrze znaliśmy naszego syna. Od najmłodszych lat był szczerze oddany Najświętszej Dziewicy.

Lubił o tym mówić. Często modlił się za Jej orędownictwem i nas zachęcał do tego samego. Posłuchaliśmy jego rady” – opowiada pani Antonia i dodaje, że to dzięki synowi wiara jej i męża przeżywała renesans, to dzięki niemu odkryli ją ponownie, to on doprowadził ich do Jezusa. „Zanim Carlo pojawił się na świecie, nie byłam osobą wierzącą.

Carlo pokazał mi, jak żyć w perspektywie wieczności. Dzięki niemu nauczyłam się nieustannie spoglądać ku niebu, ku Absolutowi, wyzwolona spod jarzma przypadkowości. Zanim do tego doszło, uczestniczyłam we Mszy Świętej zaledwie trzy razy: w dniu chrztu, w dniu pierwszej Komunii Świętej i w dniu ślubu.

O mężu mogłabym powiedzieć to samo, choć za sprawą praktykujących rodziców częściej zdarzało mu się bywać w kościele. Nie byliśmy przeciwni wierze, nic z tych rzeczy. Po prostu przywykliśmy do życia bez niej” – wyznaje.

Wieczorem Carlo dostał gorączki. Miał trzydzieści osiem stopni. Dostał aspirynę i następnego dnia miał nie iść do szkoły.

Pierwsze przeczucia

W poniedziałek, drugiego października, w ramach wizyty domowej zbadała go pediatra. Zaleciła antybiotyk i odpoczynek.

Nic w stanie zdrowia Carla nie wzbudziło w lekarce niepokoju. Jednak on sam przechodził jakieś wewnętrzne konfrontacje, bo przy kolacji wyznał nagle, że „ofiarowuje swoje cierpienia za papieża, za Kościół i za to, żeby nie iść do czyśćca, tylko prosto do raju”.

Rodzice uznali to wyznanie za jeden z żartów, które uwielbiał. Jednak już pięć dni później Carlo obudził się o świcie i nie był w stanie się poruszyć. Nie potrafił wstać z łózka, był bezwładny. Rodzice z wielkim trudem doprowadzili go do łazienki. Potem natychmiast zadzwonili do lekarza, znanego w Mediolanie profesora. Ten natychmiast kazał wieźć Carla do szpitala.

Perełki Carla Acutisa: 10 zaskakujących wypowiedzi młodego błogosławionego

Diagnoza

Po kilku godzinach było już wiadomo: to nie jest grypa. „Wciąż żyją w mojej pamięci słowa, jakie ordynator wypowiedział tuż po pierwszych badaniach: Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że Carlo cierpi na białaczkę typu M3, zwaną też ostrą białaczką promielocytową.

Lekarz nie owijał w bawełnę; wyjaśnił z poważną miną, że choroba rozwija się po cichu, dając objawy dopiero w ostatnim stadium, niejako bez ostrzeżenia i że nie jest dziedziczna” – wspomina pani Acutis. Carlo usłyszał dokładnie te same słowa, ale, co jest zadziwiające, nie nie podupadł na duchu!

„Pamiętam, że uśmiechnął się szeroko i rzekł: „Pan trochę mną potrząsnął!”. Jego postawa, umiejętność pogodnego stawienia czoła tej sytuacji, zadziwiła mnie. Do dzisiaj mam w pamięci jego promienny uśmiech. Porównałabym go do kogoś, kto wszedłszy do ciemnego pokoju, zapala światło.

Nagle wszystko wokół rozbłyskuje i nabiera kolorów. To właśnie zrobił Carlo: rozproszył mroki najciemniejszej godziny, złagodził wstrząs spowodowany straszną wieścią. Nie wpadł w przerażenie. Nie pozwolił, żeby owładnął nim lęk. Zamiast tego zwrócił się ku Bogu. I posłał nam uśmiech…” – wspomina mama błogosławionego.

Ostatni prosta przed rajem

Mimo podawanych leków Carlo bardzo cierpiał i gasł, z godziny na godzinę. Zapadła decyzja o przewiezieniu go do szpitala św. Gerarda w Monzy, który specjalizuje się w białaczce tego typu. Rodziców nie wpuszczono do karetki, pojechali za nim samochodem. To wtedy wypowiedział słowa, które pani Antonia powtarza sobie i oswaja od tylu już lat: „Nie wyjdę stąd żywy, przygotuj się”.

Tuż po przybyciu Carlo przeszedł zabieg, który miał na celu oddzielenie krwinek czerwonych od białych. Operacja powiodła się. Potem poprosił o sakrament namaszczenia chorych. Pielęgniarki wezwały kapelana, który przy okazji udzielił Carlowi i jego rodzicom Komunii Świętej. „Carlo głęboko wierzył w sakrament namaszczenia chorych. Przyjął go więcej niż raz.

Pewnego dnia zapisał w komputerze: „Namaszczenie chorych (a nie, jak dawniej, ostatnie namaszczenie). Chwila śmierci, bez względu na to, czy człowiek się jej spodziewa, czy też nie, dla większości ludzi jest źródłem zgryzoty. Nigdy nie jesteśmy przecież dostatecznie czyści. Ani gotowi. Właśnie dlatego istnieje odpowiedni sakrament, a także specjalne modlitwy. Jednak wierzący również muszą się w porę przygotować.

Właściwie całe życie powinno być przygotowaniem do śmierci. Nie wolno nam ulegać straszliwym pokusom i panice czy popadać w zniechęcenie, lecz nie możemy także pewnych rzeczy pomniejszać bądź lekceważyć. Zawsze potrzebny jest złoty środek, równowaga, która karmi się zaufaniem i dryfuje ku portom nadziei”.” – wspomina cytując słowa syna.

Był przygotowany

Miał opuchnięte nogi i ręce, ale na nic się nie skarżył. Zdawał się posiadać nadludzką siłę. „Pomyślałam, że jedynie trwała, bliska więź z Bogiem może wyjaśnić taki hart ducha. To nie był chwilowy heroizm, ale efekt relacji, którą mój syn pielęgnował każdego dnia, o każdej godzinie.

Można by rzec, że zapracował na swój spokój, gdy całymi latami żył w Bożym świetle, wciąż prosząc Pana o opiekę, nieustannie łaknąc Jego blasku. Wielu z tych, którzy widzieli go w szpitalu, powiedziało mi później, że wywarł na nich ogromne wrażenie” – mówi pani Acutis.

Tuż przed zapadnięciem w śpiączkę powiedział, że lekko boli go głowa.

Kilka chwil później uśmiechnął się i zamknął oczy, żeby już nigdy ich nie otworzyć. Wydawało się, że zasnął, ale to była śpiączka wywołana krwotokiem mózgu, który w ciągu zaledwie kilku godzin doprowadził do śmierci. Gdy czynności mózgu ustały, lekarze stwierdzili śmierć kliniczną. Była godzina 17.45, 11 października 2006 r.

Wystawienie ciała Carla Acutis w Asyżu [GALERIA]

„Jestem w niebie…”

To były dramatyczne, pełne bólu godziny. Carlo już nie żył, ale serce biło. Rodzice byli oszołomieni. Wszystko działo się bardzo szybko. Lekarze zdecydowali, że nie odłączą Carla od respiratora dopóty, dopóki jego serce samo nie przestanie bić.

„Odesłali nas do domu, zapewniając, że skontaktują się z nami, gdy tylko to nastąpi – mówi pani Antonia. Jakiś czas później otrzymaliśmy wiadomość, że serce zatrzymało się o godzinie 6.45. Był 12 października, wigilia ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie.

Zaraz po telefonie ze szpitala poszliśmy do pokoju mojej matki, która mieszkała z nami, aby ją powiadomić, że serce przestało bić. Odparła, że już o tym wie. Usłyszała głos Carla, który mówił: „Babciu, jestem w niebie, pośród aniołów. Jest mi tutaj bardzo dobrze. Nie płacz po mnie, bo ja zawsze będę obok…”.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki A. Salzano Acutis, Paolo Rodari, „Sekret mojego syna”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!