Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Adam przez 7 lat żył na ulicy. Podzielił się swoją historią z Aleteią. Przeczytaj jego historię.
Wyjątkowe miejsce przy stole wigilijnym
Z dzieciństwa pamiętam rodzinne święta Bożego Narodzenia, szczególnie oczekiwaną przez nas, dzieci, wieczerzę wigilijną. Razem z bratem i mamą chodziliśmy na roraty, choć ciężko było wstawać, aby zdążyć na 6 rano. Mama tłumaczyła nam, aby nas zachęcić, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, czyli dzień z błogosławieństwem układa się zupełnie inaczej. Dlatego już przed Adwentem robiłem z bratem Tomaszem lampiony. Modliliśmy się w te adwentowe poranki, aby rodzice się nie kłócili, tata nie pił piwa i aby w szkole dać sobie radę z nauką, dobrze napisać klasówkę, bo razem z bratem mieliśmy problemy w rozumieniu matematyki, fizyki czy chemii. Wzory chemiczne, to mi się po nocach śniły!
Kiedy już wszystko było gotowe, to siadaliśmy do wspólnego, rodzinnego stołu. Było 12 potraw, podanych w małych ilościach, bo moi rodzice żyli skromnie, aby zachować tradycję. To, co zawsze wzbudzało nasze chłopięce emocje i pytania, było puste miejsce przy stole. „A po co jest ten dodatkowy talerz z wypolerowanymi sztućcami i piękną serwetą?” – pytaliśmy. Mieliśmy z bratem wrażenie, że nasza mama szczególnie dbała o to miejsce i to z najlepszym krzesłem, bo obitym aksamitnym materiałem w formie fotelika.
„To wolne miejsce przy naszym wigilijnym stole jest dla niespodziewanego gościa” – mówiła mama. Nie potrafiliśmy z bratem wyobrazić sobie tego gościa, który przyjdzie i zajmie to najlepsze miejsce przy stole. Pamiętam, że zdarzyło się tak, że na kolację wigilijną przyszedł nasz sąsiad zza płotu, który stracił żonę i był zupełnie sam, bo nie miał ani dzieci, ani najbliższej rodziny. Tata zaprosił go w ostatnim momencie. Mama tłumaczyła nam, że nikt w ten wigilijny wieczór, kiedy oczekujemy na narodziny Dzieciątka Jezus, nie może być sam!
Na samym dnie
Moje życie potoczyło się tak, że już w szkole średniej wpadłem – jak to się mówi – w złe towarzystwo. Narkotyki i alkohol, stało się dla mnie codziennością. Nie byłem w stanie się uczyć, miałem kłopoty z koncentracją i narastającą agresją, nie tylko do innych, ale też do siebie. Łobuzowałem na całego. Ledwo zdałem maturę – aż trudno było w to uwierzyć.
Mając już świadectwo dojrzałości, wyjechałem na wybrzeże, do Trójmiasta, chcąc udowodnić innym, że dam radę. Kiedy trzeźwiałem, byłem w stanie się ogarnąć, więc często otrzymywałem szansę na pracę. Ale tę szansę szybko traciłem z dnia na dzień, kiedy przychodziłem do pracy po spożyciu alkoholu. Znalazłem się na ulicy. Nie byłem w stanie opłacić nawet małego pokoju. Podobnie było z jedzeniem.
Od czasu do czasu kontaktowałem się z moim domem rodzinnym na Śląsku i ciągle mówiłem zatroskanej matce, że wszystko jest ok. Prawda, że sobie nie radzę i jest bardzo źle, było moją tajemnicą. Było tak do chwili kiedy któregoś dnia ktoś z moich podwórkowych znajomych z rodzinnych stron spotkał mnie w gdańskiej starówce. Michał, gdy mnie zobaczył, był zszokowany, ale natychmiast zaprosił mnie na kawę. Powiedział mi, że ma tu dobrą pracę i odnalazł tu swoje miejsce. Opowiedział mi też o tym, że są możliwości, by pomóc takiej osobie, jak ja. Powiedział mi też o „Boskim Prysznicu”, który przyjmuje mężczyzn w każdy czwartek przy kościele św. Franciszka z Asyżu, w dzielnicy Siedlce, oraz że w każdy piątek przy zabytkowym Dworcu PKP pomocy udziela Wspólnota „Ludzie ulicy”. Można od nich dostać gorący posiłek i zawsze coś na deser.
Ludzie ulicy
Poszedłem.
Każda z osób zaangażowanych we Wspólnocie „Ludzie ulicy” miała zawsze czas, aby serdecznie nas, ludzi bez domu, przyjąć: rozmową, uśmiechem i wielkim wsparciem. Często pomagali załatwić różne życiowe sprawy.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Myślałem, że będzie tak jak zwykle od kilku lat – kilka samotnych osób, w tym i ja, będziemy siedzieć w pustostanach, owinięci w stare koce i kołdry. W takiej sytuacji nie myślisz, aby pójść do kościoła. Mój dawny kolega z podwórka powiedział mi, że Wspólnota „Ludzie ulicy” organizuje wieczerzę wigilijną w tzw. Domu Sąsiedzkim. Z oporami, ale wybrałem się na to uroczyste spotkanie. Wcześniej poszedłem ze znajomym do „Boskiego Prysznica”, gdzie mogłem się wykąpać i otrzymać nowe ciuchy: buty, spodnie, flanelową koszulę i ciepły, granatowy polar. To taki pakiet świąteczny od Bożej Opatrzności.
Wigilia w Domu Sąsiedzkim
Kiedy przyszedłem na uroczystą kolację, to bardzo się wstydziłem. Na początku nie potrafiłem się odnaleźć, nie wiedziałem, jak się zachować i jak dziękować. Doświadczyłem jednak wielkiej życzliwości i wsparcia m.in. od Macieja, Ani, Łukasza, Piotra i Moniki, którzy pomagali mi też później. Podzieliliśmy się opłatkiem, życzeniami. Te, które najbardziej mnie dotknęły, brzmiały: wytrwałości do zmiany życia.
Kiedy już wszyscy siedzieliśmy przy długim stole, gdzie każdy mógł się zmieścić, przypomniało mi się moje dzieciństwo. Wreszcie zrozumiałem opowiadanie mamy, że przy wigilijnym stole zawsze powinno być jedno wolne miejsce z talerzem i sztućcami dla niespodziewanego gościa: dla osoby takiej jak ja. Samotnej, bez domu, rodziny, pracy, biednej duchowo i materialnie. Wigilijna atmosfera, wspólne śpiewanie kolęd z Łukaszem akompaniującym na klawiszach, przypomniała mi o po raz kolejny, że przecież mam swój dom rodzinny. Spotkanie przy uroczystej kolacji dało mi siłę, aby – jak w przypowieści o synu marnotrawnym – powrócić do Boga i ludzi. Zapukać do drzwi mojego domu i opowiedzieć szczerze o moich pięciu ostatnich latach życia na Pomorzu i o tym, że chcę zacząć wszystko od początku.
Wigilia z Ludźmi ulicy
„Zapraszamy na uroczystą Wieczerzę Wigilijną, która odbędzie się 22 grudnia o godzinie 17:00 – mówi Maciej Filiński, lider Wspólnoty „Ludzie Ulicy”. Spotykamy się ponownie w Domu Sąsiedzkim na ul. Zakopiańskiej w Gdańsku i czekamy na wszystkich, którzy chcecie do nas dołączyć. Mam nadzieję, że będzie to rodzinne spotkanie ze wspólną wieczerzą i śpiewaniem kolęd.
Więcej można przeczytać tutaj: