Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W książce „Błogosławiony Józef Ulma. Opowieść pisana życiem”, którą wydał Dom Wydawniczy Rafael, pan Jerzy Ulma barwnie opowiada, jak żyła przed wojną rodzina Ulmów, jakie były okoliczności ślubu Wiktorii i Józefa (np. czym było w Markowej przedślubne „pójście do pacierzy”) i z czym zmagali się wujostwo decydując się na ukrywanie Żydów. Książka to zapis rozmowy ks. Pawła Tołpy z Jerzym Ulmą.
24 marca to dzień ciszy
Trzeba przyznać, że dzieje Pana rodziny są niezwykle interesujące. A kiedy usłyszał Pan po raz pierwszy o tym, że ciocia Wiktoria, wujek Józef i kuzynostwo zginęli śmiercią męczeńską? Czy Pana tata często wspominał swojego brata, dziś błogosławionego?
Miałem około ośmiu lat, gdy usłyszałem po raz pierwszy o tym, że wujek Józef, jego żona a moja ciocia Wiktoria i moi kuzyni: Stasia, Basia, Władzio, Antoś, Franio, Marysia oraz jeszcze jedno nienarodzone dziecko zostali zamordowani przez Niemców.
Mój tata nie mówił zbyt wiele na temat swojego brata Józefa czy jego rodziny. Nie wracał w rozmowach do lat przedwojennych i wojennych. Bardzo często, gdy wspominano o tym, pozostawał zamyślony. Można było domyślać się, że mierzy się z tym tematem sam... (…)
Jak Pan sądzi, dlaczego tata niewiele mówił na temat brata, jego rodziny, ich śmierci? (…)
W ojcu tkwiła wewnętrzna blokada, mur nie do przebicia. Nie mógł pokonać wewnętrznej bariery, gdyż dla niego utrata brata i jego rodziny to był niesamowity ból. Zresztą nie tylko dla niego, ale i dla pozostałego rodzeństwa. Nawet gdy przychodził wujek Antoni, nigdy nie słyszałem, by mówili o tej tragedii.
Ważne jest tutaj to słowo: NIGDY. Gdy nadchodził 24 marca, rocznica śmierci, to ojcu zawsze towarzyszyło wyciszenie. Nie było wtedy szans na dłuższą rozmowę. Szanowaliśmy to, bo wiedzieliśmy, o co chodzi. Dziś myślę, że ta cisza miała w sobie coś z tajemnicy świętych obcowania, w tym sensie, że na pewno tata bardziej intensywnie modlił się w tym czasie.
(…) Pod koniec swojego życia tata odważył się na krótkie, lakoniczne wypowiedzi o swoim zamordowanym bracie, jednakże nigdy nie wchodził w szczegóły. Kiedy dziennikarz zapytał go, dlaczego Józef zdecydował się przyjąć pod swój dach Żydów, odpowiedział bez wahania: Widocznie był człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu.
Nie modlił się o łatwiejsze życie
Z przytoczonych we wcześniejszym rozdziale dokumentów wynika, że bł. Józef nie modlił się o łatwiejsze życie, ale o to, by być silniejszym człowiekiem. Od 7 lipca 1935 roku, a była to niedziela, u jego boku znalazła się bł. Wiktoria. Związek małżeński zawarli w kościele pw. św. Doroty w Markowej. Czy wiemy, jak wyglądało ich wesele i przygotowanie do tego wydarzenia?
Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku o pobieraniu się dwojga ludzi właściwie decydowali nie sami młodzi, ale ich rodzice. W długie jesienne lub zimowe wieczory radzono nad tym, kogo z kim ożenić. Wybór zawsze związany był z wielkością posiadanego majątku. Nie można było ożenić syna z bogatą panną, jeśli ten nie miał majątku albo miał go niewiele. Uroda, nie mówiąc już o miłości, nie odgrywała najmniejszej roli. (…) Rodzice nie zdawali się na opinię córki – jej zdanie prawie nigdy nie odgrywało istotnej roli. Chyba że majątek był mniejszy i nie miano czym jej wywianować. Wówczas najszybciej do głosu dochodziło uczucie i zdanie samych młodych. (…)
Józef i Wiktoria otrzymali przede wszystkim coś najcenniejszego: prawdziwą wzajemną miłość wobec siebie. Nie byli małżeństwem z przymusu czy też z przypadku. Była to ich decyzja wynikająca z prawdziwego uczucia, które zrodziło się pomiędzy nimi.
Po ustaleniach wewnątrzrodzinnych, aprobacie rodziców i rodziny narzeczeni udawali się w najbliższą sobotę na plebanię, przystępując do tak zwanych „pacierzy”. Była to wizyta, podczas której w ramach przygotowania do sakramentu małżeństwa proboszcz odpytywał z treści modlitw czy znajomości katechizmu. Dlatego też ludzie w Markowej taką wizytę, która miała na celu ustalenie szczegółów wygłoszenia przedślubnych zapowiedzi, a następnie daty pobłogosławienia małżonków, nazywali „pójściem do pacierzy”. (…)
Proboszcz ks. Tryczyński, spotykając się z narzeczonymi – Wiktorią i Józefem – wyznaczył datę ślubu na niedzielę 7 lipca 1935 roku.
Zdarza się, że niektórzy turyści odwiedzający markowską świątynię pytają, czy ślub bł. Wiktorii i Józefa odbył się przybocznym, czy przy głównym ołtarzu. Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, warto odnieść się do lokalnej historii. Ślub przy bocznym ołtarzu w Markowej nazywano „ślubem pruskim”. Skąd taka nazwa? Podczas zaborów wielu markowian wyjeżdżało za pracą pod zabór pruski, między innymi na ziemie dzisiejszej Wielkopolski. Przede wszystkim były to niezamężne panny znajdujące pracę u zamożnych gospodarzy. Kiedy wracały do Galicji i chciały wyjść za mąż, proboszcz nie zgadzał się na ślub przy głównym ołtarzu, tylko przy bocznym, twierdząc, że taka osoba, będąc poza parafią, z dala od domu rodzinnego, mogła prowadzić się w sposób niemoralny. Dlatego też zdarzało się, że do Prus wraz z córkami wyjeżdżały ich matki, które po powrocie swoim autorytetem rodzicielskim gwarantowały nieposzlakowaną opinię swojej córki przed proboszczem.
Wracając do Cioci i Wujka, należy dodać, że żadne z nich nie było podmiotem jakichkolwiek ewentualnych wątpliwości co do godności zawarcia przez nich związku małżeńskiego przy głównym ołtarzu. Ślubu udzielił im wikariusz – ks. Józef Przybylski.(...)
Odpraw tych Żydów
Poznaliśmy już wiele niezwykłych historii z życia bł. Wiktorii i Józefa oraz ich najbliższych. Czas pochylić się nad tą, która jako jedna z najbardziej bolesnych zapisała się w historii Markowej i Pana rodziny... Wiem, że jest to trudny temat, dlatego będę wdzięczny, jeśli Pan sam opowie nam o wydarzeniach związanych z narodzeniem dla nieba bł. Rodziny Ulmów.
Narodziny dla nieba, do wiecznego życia miały miejsce w chwili śmierci… (…)
W czasie okupacji, najprawdopodobniej w grudniu 1942 roku, wujostwo Ulmowie przyjęli do swojego domu Żydów. Niektórzy z nich mieszkali w niedalekim sąsiedztwie, inni pochodzili z Łańcuta. Ciocia i Wujek mieli świadomość, że gdy Niemcy dowiedzą się o tym, oni, jako gospodarze, zginą. Mało tego, z ich podwórza widać było tak zwany „Okop”, czyli miejsce, gdzie nieco wcześniej Niemcy rozstrzelali Żydów. Józef i Wiktoria, wiedząc o tym, zdobyli się na heroizm. Dlatego też myślę, że najsilniejsi ludzie to ci, którzy nadal mają w sobie dobroć nawet po tym, jak świat próbuje rozszarpać ich na kawałki.
Wujek i Ciocia dali tym Żydom bardzo wiele. Nie chodzi tu tylko o dach nad głową, o jedzenie czy picie; chodzi o poczucie akceptacji, które w tamtym momencie było niezwykle istotne. Mówiąc najogólniej, obdarzyli tych ludzi chrześcijańską miłością. Jednocześnie – co bardzo ważne – mieli świadomość, że sami mogą zapłacić za tę miłość i wynikającą z niej pomoc swoim życiem. Wierzyli, że w imię Boże należy pomagać, nawet jeśli trzeba będzie złożyć ofiarę z tego, co najcenniejsze, czyli z własnego życia. Nie zapominajmy, że w tym wszystkim były też dzieci. (…)
Myślę, że próbą dla Wujka były słowa niektórych ludzi, którzy doradzali mu: Odpraw tych Żydów. Pomagaj im, jeśli chcesz, ale nie w domu. Wtedy podobno miał powiedzieć: Biada temu, kto zwątpił oraz: Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni. Chrystus, będąc trzykrotnie kuszony na pustyni przez diabła, bronił się cytatami z Biblii. Józef czynił podobnie. Odpowiadał tym ludziom fragmentami Pisma Świętego. (…)
Po wojnie wielu mieszkańców mówiło, że przyjeżdżając do gospodarstwa Wujka, widzieli obcych. Niektórzy nie wiedzieli, co to są za osoby; inni od razu domyślali się, kim są nowi domownicy. Mimo to cała wioska milczała. To była taka wewnętrzna solidarność. Ludzie rozumieli, że nie należy o tym głośno mówić, bo trwa okupacja. Sami czuli się zobowiązani do tajemnicy, bo przecież nawet za sam fakt posiadania wiedzy, gdzie są ukrywani Żydzi, groziła kara śmierci. Wielu, poprzez swoje milczenie, niemówienie o ukrywających się Żydach, w świetle obowiązującego okupacyjnego prawa potencjalnie zgadzało się na swoją śmierć. To była ta niezwykła solidarność i ogromny heroizm również mieszkańców Markowej.