Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Bywają dni, kiedy siedzę przed jasnym ekranem komputera, na którym wyświetla się biała kartka z migającym kursorem. Kartka jest pusta, podobnie jak moja głowa, w której nic się nie chce zrodzić. Nie zdarzyło się jeszcze, żebym w takim momencie odpuścił i zajął się czymś innym. Cierpliwie czekam i przełączam procesy myślowe na tryb intensywny, aż w końcu coś do głowy przychodzi, wtedy działam.
Rankami wstaje zawsze przed wszystkimi, przygotowuję śniadania do szkoły oraz coś na przed szkołą i przedszkolem. Młodzież wstaje nieco później i korzysta z tego, co tata przygotował. Nie zastanawiam się nad tym, czy trzeba, czy może małżonka dziś to zrobi. Za każdym razem działam jak z automatu. Czy mógłbym w tym czasie robić coś milszego i ciekawszego? Na pewno.
Sens codziennych obowiązków
Każdy z nas ma swoje obowiązki. Im człowiek bardziej ambitny i zaangażowany a przy tym pracowity, bierze ich sobie więcej na głowę. Niektóre są banalne i podstawowe (jak codziennie śniadanie), inne bardziej złożone, obarczone trudnymi decyzjami (stanowiska kierownicze w pracy). Niektóre są przyjemne, do innych się zmuszamy. Jedne przynoszą natychmiastowe efekty, na wydźwięk innych czekamy czasami latami.
Za niektóre jesteśmy nagradzani, a niektóre to po prostu proza dnia codziennego. Każdy z nas w wachlarzu swoich obowiązków ma różne przykłady, na różnych polach działania: w domu, pracy, parafii, szkole, sąsiedztwie, stowarzyszeniach itd. Często oddziałują one na innych, na pojedyncze osoby lub większe grupy. W ten sposób nasz świat staje się bardziej kolorowy, wnosimy do niego cząstkę siebie. Nasz trud staje się pożytkiem dla ludzi wokół. My poświęcamy swój czas i siebie, aby inny mogli z tego czerpać. Działa to jednak w dwie strony, my również korzystamy z pracy innych.
Kiedy przychodzi zniechęcenie
A co, gdy przychodzi czas, że nie mamy siły, weny albo chęci, a może obowiązki nas przerastają? Z pewnością każdy ma takie dni. Nie jest łatwo wtedy przetrwać nie zawalając czegoś po drodze. Z pomocą mogą przyjść inni ludzie, ci którzy mieli być odbiorcami naszych działań lub ci, którzy zwyczajnie są blisko nas. Mogą wziąć na chwilę nasz ciężar i troszkę go ponosić, zanim my wrócimy do rzeczywistości. Możemy też się przymuszać (i często to robimy) bo wiemy, że inaczej coś się zawali w naszym codziennym kosmosie. Aż w końcu pada na nas światło i „wracamy do gry”.
Wydaje mi się jednak, że życie bez obowiązków nie miałoby prawa bytu. Większość z nas straciłaby chęci do życia, stalibyśmy się apatyczni, bez energii do działania, bez ambicji. Podejrzewam, że włączyłby się tryb przemyśliwania każdej sytuacji po „set” razy, co do zdrowia psychicznego na pewno nie prowadzi. Zatem to, że z tyłu głowy mamy informację, że „coś musimy” trzyma nas nieraz w pionie. Nie dopuszcza ciężkich myśli, nie daje czasu na zastanawianie i użalanie się nad sobą, tylko każe działać.
Często te działania same w sobie już nas troszkę naprawiają i ciężar, z którym chodziliśmy wcześniej gdzieś się zaczyna wytracać. Patrzymy na różne sytuacje troszkę z innej perspektywy, co pomaga. A czasami usłyszymy też magiczne słowo „dziękuję” wypowiedziane w przeróżnej formie. Pochwałą w pracy, uśmiechem koleżanki, przytulasem córki, słowami uznania od syna, podziwem ze strony taty, itd. Wtedy tak na chwilę uśmiechamy się w środku i dostrzegamy sens w naszych codziennych trudach i obowiązkach, które też trzymają nas w ryzach.