separateurCreated with Sketch.

Moim coachem jest Bóg. Psychoterapeuta o wartości Wielkiego Postu

MŁODA KOBIETA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Edifa - 28.02.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Wiosenne porządki to czas, kiedy pozbywamy się tego, co niepotrzebne i zajmuje miejsce w naszym domu, biurze, samochodzie. A czemu nie skorzystać z Wielkiego Postu, by takie same zmiany przeprowadzić w naszym życiu duchowym?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Dla Yves’a Boulvina, chrześcijańskiego psychoterapeuty, Wielki Post jest fantastyczną okazją do naprawienia spojrzenia na siebie samego, na własne życie, na innych i do ponownego odkrycia Boga. Jak to zrobić?



Czytaj także:
Propozycja na Wielki Post: nauka obsługi siebie

 

Wielki Post: czas pracy nad sobą

Redakcja: Jak podchodzi pan do Wielkiego Postu?

Yves Boulvin: Ten czas jest wspaniałą okazją do pracy nad sobą: do rozeznania, od czego potrzebuję się uwolnić. Jezus zapewnia nas, że przyszedł, „aby więźniom głosić wolność”. A my – czy nie żyjemy w „pół-wolności”, zamknięci w licznych zależnościach? Podczas tego Wielkiego Postu Chrystus mówi nam: „Przyszedłem cię uwolnić, przyjmiesz mnie?”. I to jest bardzo dobra nowina!

Gdyby Wielki Post nie istniał, należałoby go wymyślić ?

Tak, to jest czas wielkiego przeglądu i porządkowania. Pozbywamy się tego, co niepotrzebne, co przytłaczające, co nas obciąża. Dokonujemy tego w naszych mieszkaniach, samochodach, biurach – a czemu nie w naszym życiu wewnętrznym?

Jaka jest pana pierwsza rada, by owocnie przeżyć Wielki Post?

Przestać się obwiniać i wejść w prawdziwą skruchę. Poczucie winy, które nie przynosi żadnych owoców, sprawia, że kręcę się wokół własnej osi. W przeciwieństwie do skruchy, do tego uderzenia serca, które nieustannie mi towarzyszy, gdy widzę to, co jest niewłaściwe w moim życiu. Skrucha doprowadza mnie do decyzji o zmianie, choć wiem, że będzie ona wymagała czasu, cierpliwości i prawdziwej wytrwałości. A więc i prawdziwej pokory. Tylko tak mogę osiągnąć zwycięstwo.

Od czego zacząć zmienianie siebie?

Od rozprawienia się z naszym perfekcjonizmem. Jesteśmy więźniami moralizującej interpretacji Chrystusowego zaproszenia: „Bądźcie doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski”. Uwierzyliśmy, że mamy być doskonali jak Bóg, i to od zaraz. Z celu do osiągnięcia uczyniliśmy natychmiastowy obowiązek. A ponieważ oczywiście nie udaje się go nam zrealizować, oskarżamy się, obwiniamy, nie lubimy samych siebie, krytykujemy się… i tracimy nadzieję.

Przyznaję, że nie jestem doskonały i nigdy nie będę. Ale decyduję się na to, by iść naprzód: od  jednej niedoskonałości do kolejnej, akceptując je coraz bardziej w świetle Bożej miłości. Doskonałość istnieje jedynie w doskonale przyjętej niedoskonałości. Jezus nigdy nie oskarżył grzesznika, ale piętnował dumnych faryzeuszy, którzy wywyższali się ponad innych.

 

Pytanie na Wielki Post: co mi szkodzi w życiu?

Czemu boimy się Wielkiego Postu?

Pielęgnujemy czasem w Kościele dziedzictwo lęków, z których wielu jeszcze się nie pozbyliśmy: lęk przed Bogiem sędzią, przed piekłem, przed karą… A następnie boimy się zmieniania swych przyzwyczajeń. Dawne nawyki dają nam poczucie pewności i rodzaj pocieszenia. Wielki Post jest okazją, by postawić sobie pytania w tym temacie.

Na przykład?

Jakie są szkodliwe zachowania, które od dawna powtarzam w moim stylu życia? Chodzę spać za późno, jem nieregularnie, podjadam o każdej porze, nie ćwiczę fizycznie? Jak mogę zaplanować zmianę, która będzie stopniowa, niezbyt frustrująca i dostosowana do mojego codziennego życia? Co chciałbym zmienić w moich relacjach z innymi: może ten zwyczaj uciekania od konfrontacji, wymiany zdań? Może moje usposobienie – zbyt uległe, zbyt miłe lub zbyt buntownicze? Albo moją skłonność do oszczerstw, krytyki, ciągłej nieufności? Przyjmijmy to, nie usprawiedliwiając się, ale też nie obwiniając, aby dostrzec skłonności, których chcielibyśmy się pozbyć. Pozwoliłem się zniewolić temu nawykowi i cierpię z tego powodu? Nie pozwolę się przytłoczyć przez poczucie winy – to prowadzi donikąd. Postanawiam zmienić się w jednej kwestii i z dnia na dzień podejmuję tę decyzję. Nie zapominając, że postanowienie to muszę ponawiać codziennie, zgadzając się na błędy, doceniając postęp, zachęcając siebie samego.

Czy do nawrócenia można zastosować zasadę z filmu „Pan od muzyki”: obserwacja-akcja-reakcja?

Czemu nie! Jedną z głównych przeszkód na drodze do poprawy naszego życia jest właśnie to, że, owszem, potrafimy przyznać się do trudności, do wewnętrznych konfliktów, ale na tym poprzestajemy. To nie prowadzi do jakiejkolwiek zmiany ani nawrócenia. Mówimy sobie: „W moim wieku już się nie zmienię!”, „Taki już jestem”, „Nigdy mi się to nie uda”… Tymczasem z jednej strony konieczne jest odpuszczenie tego, czego nie jesteśmy w stanie zmienić, ale z drugiej potrzeba też zdecydowanej reakcji, by przegonić bierność, obojętność, zniechęcenie i paraliżujące zwątpienie.

Wewnętrzne konflikty, które napełniają mnie prześladującymi myślami, są całkowicie zależne ode mnie: istnieją tylko dlatego, że je karmię. Chociaż uważam, że np. jestem nieszczęśliwy z powodu kogoś innego, w rzeczywistości to ja sam karmię i pielęgnuję moje cierpienie. Przede wszystkim muszę więc z pokorą zobaczyć, w jaki sposób przyczyniam się do własnego nieszczęścia. Zrozumieć, że to ode mnie zależy to, jak się czuję. Nie jestem odpowiedzialny za to, co przychodzi od innych, ale za to, co z tym zrobię.

 

Wielki Post – nowe spojrzenie

Jak rozpoznać swoje prawdziwe porażki? Mamy w sobie wiele mechanizmów obronnych…

Pewien prawosławny teolog mawiał: „Nie schodzi się do piwnicy bez zapalonego światła, bo można się połamać”. Wejście w analizę swojej sfery psychologicznej bez światła Bożego jest niebezpieczne, ponieważ często nas przytłacza. Jeśli zatrzymuję się na osądzie, będę oskarżał siebie samego albo bliźniego. I wejdę w rolę oskarżyciela. A jeśli podejmę to rozeznawanie z miłością Bożą, ubogacę się, zrozumiem lepiej drugiego człowieka, stanę się bardziej pokornym i tolerancyjnym.

Czyli głosi pan zdecydowanie pozytywny obraz Wielkiego Postu?

Uczę się patrzenia na sprawy w inny sposób! Np. postrzegam inaczej mojego kolegę z pracy, szefa, małżonkę, dzieci. Już nie widzę w nich oskarżyciela, ale kogoś zranionego – tak jak ja. Bez wątpienia, wymaga to miesięcy albo lat, ale nie chcę zadowalać się burzami i szkodami psychicznymi, które przydarzają się, nie zmieniając nic w moim życiu. Teraz naprawdę pragnę zmiany i dzień po dniu staram się, by nie pochłonęły mnie negatywne myśli.

„Chcę, chcę” – czy naprawdę mogę chcieć czegoś, czego nie jestem w stanie osiągnąć?

Oto bardzo proste zdanie, które proponuję sobie napisać na kartce i zawsze mieć przed oczami: „Ja to osiągnę!”. To zdanie jest tak ważne właśnie dlatego, że stanowi przeciwwagę dla tych refleksji, które każdego dnia słyszą terapeuci i ci, którzy nam towarzyszą: „To niemożliwe”, „Nigdy tego nie osiągnę”, „Nie dam rady”… Jest w nas pewne zdanie-trucizna, pewne „przekleństwo”, są słowa, w których się pogrążamy i którymi się karmimy, zamiast w zdecydowany sposób z nimi walczyć. Dość pogrążania się i negatywnych myśli, które uniemożliwiają działanie Boga. Dam radę!

Ale przecież nie wszystko jest możliwe?

Nie, ale to, co mogę zrobić, to np. wprowadzić w życie prawdziwą strategię zmian zamiast dołować się i narzekać. To będzie wymagało czasu i przechodzenia przez kolejne etapy, ale jest możliwe, i osiągnę to z Bożą pomocą! Dotyczy to także zmian zachowania, ograniczenia pewnych kompensacji: jedzenia, alkoholu, tytoniu, pracy… Zarówno zmian w życiu zawodowym, jak i prywatnym.  Albo też przywrócenia równowagi pomiędzy moją pracą, życiem rodzinnym i osobistym, ponieważ jedno z nich dominuje nad pozostałymi.

Wierzy pan, że można zmienić życie?

Pod warunkiem, że w konkretny i rozwojowy sposób dążę do celu, który sobie obrałem. Jeśli nie mam celu, nie mogę się zmienić. Jeśli mam zbyt wiele celów, rozdrabniam się. Muszę wpierw rozeznać cel, który powierza mi Pan, zdając sobie sprawę z tego, kim jestem. Przywrócenie równowagi, które On nam proponuje, jest kwestią całkowicie osobistą. Kiedy Bóg mówi, Jego słowa są zwięzłe: przyjmij, zaakceptuj zmiany, naucz się kochać siebie, idź naprzód, zaufaj, jestem z Tobą, wytrwaj, odważ się… Tymczasem przez większość czasu toniemy w słowach, z którymi się nie utożsamiamy.

 

Bóg jest moim coachem

Mówi pan: moim coachem jest Bóg. Naprawdę?

Mówię poważnie (śmiech)! Bóg nie jest przy mnie, by mnie karać, ale by mnie wspierać, razem z aniołami i świętymi, w pełnym osiągnięciu tego, do czego zostałem stworzony. By wydobyć na światło dzienne to, kim w głębi jestem: dla mnie i dla innych. Podoba mi się porównanie do puzzli: wszystkie elementy są równie istotne. Ważne, abym był na swoim miejscu. Nie jest ono ani lepsze, ani gorsze od tego obok, jest moje. Porównywanie się jest śmiertelną trucizną: niezależnie od tego, czy się wywyższam, czy poniżam. Przykro mi, kiedy słyszę takie uwagi: „ależ jestem głupi”, „jestem niczym!”. Problemem nie jest świadomość, czy jestem bardziej lub mniej inteligentny, ale jaki jest mój rodzaj inteligencji, jaką mam wrażliwość, pamięć. Te wszystkie wymiary są darami, jakie Bóg złożył we mnie.

Podczas jednej z konferencji pewna osoba zapytała mnie: „Na świecie jest jednak raczej gorzej niż lepiej, prawda?”. Odpowiedziałem: „Niewątpliwie, można tak powiedzieć! Ale można podejść do tego tak: zamiast walczyć z chmurami, możemy się zachwycić, że mamy oczy, które je widzą. Zamiast narzekać na to, co jest nie tak z naszym ciałem, możemy być wdzięczni za cud, jakim jest nasze ciało i za wszystko, czego możemy dzięki niemu dokonać. Itd.”. Postawa małego dziecka Bożego, które jest w nas, to postawa patrzenia na to wszystko, co mamy (a nie oglądanie się za tym, czego nie mamy) i zachwycanie się tym.

Czy ten sposób patrzenia na świat i życie nie zależy od naszego charakteru? Czy można go zmienić?

Wydaje mi się, że zależy też od naszego wychowania, od mniej lub bardziej pozytywnego otoczenia, w którym wzrastaliśmy, od tego, czy byliśmy kochani, oczekiwani, upragnieni, czy nie. Od tego, w jaki sposób nas kochano… Ale jeśli zależy to od naszego urodzenia, to również i od naszego odrodzenia. Bo przecież mogę zmienić spojrzenie, mogę nawrócić się z negatywnego sposobu patrzenia na życie i krok za krokiem zmienić moje podejście do tego, co przeżyłem, aby uwolnić się i samemu stać się dawcą. Bo w tym, w czym sam zostałem zraniony, mogę pomagać innym.

Zatem wielkopostne nawrócenie jest najpierw nawróceniem spojrzenia?

Chcę patrzeć na siebie w pełnym świetle. To może boleć, być może będę czuł się jak marnotrawca, ale zamiast obwiniać się i szukać winowajców, będę opłakiwał w ramionach Boga to, czego zabrakło. W ten sposób mogę odkryć, że najlepszym sposobem spotkania z moim dzieckiem, które jest dla mnie obciążeniem, albo z małżonkiem, który odszedł, jest wejście w postawę świadomości i pozytywnej skruchy. I bardziej niż pragnąć zmienić drugą osobę, będę starał się zmienić najpierw siebie, odkrywając, co w moim życiu jest przyczyną moich zranień.

Będę mógł odnaleźć prawdziwą wewnętrzną radość za każdym razem, kiedy wejdę w tę rzeczywistość marnotrawienia darów, w której nie chodzi o oskarżanie, ale o zrozumienie tego, co tak naprawdę się wydarzyło. Błogosławieni, którzy płaczą i prawdziwie rozumieją, bo oni odkryją radość!

 

Wielkopostna walka

Czy post jest też czasem walki?

Może być czasem walki z „wewnętrznym sabotażem”, który nieprzerwanie ciągnie nas ku temu, co negatywne. Walki z wyjaławiającym nas poczuciem winy. Przyjmuję wiele osób cierpiących na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, spowodowane obwinianiem w dzieciństwie, które nigdy nie zostało przepracowane. Pozbycie się tych obsesji to nie jest byle jaki wyczyn, ale prawdziwa walka! To walka, jaką toczy małe dziecko, które uczy się chodzić – gdyż Pan wzywa mnie, bym znów stał się małym dzieckiem. Małymi kroczkami, czasem chwiejąc się, czasem upadając. Św. Tereska mawiała: „Mali robią małe kroki”. Wystarczy, abym stawiał moje małe kroki! Wiedząc, że Boscy Rodzice są obok mnie, gotowi wziąć mnie za rękę. Św. Tereska dodawała też:  „Małe dziecko nigdy nie upada z wysoka”. Jesteśmy krusi, ale jak bardzo Bóg jest kruchy wobec nas! Im bardziej kochamy, tym bardziej kruchymi się stajemy. A jednak On nieskończenie nas miłuje.

Jesteśmy krusi i zranieni?

Wszyscy jesteśmy zranieni, poobijani. Wszyscy w jakimś momencie naszego życia doświadczyliśmy opuszczenia, odrzucenia, niesprawiedliwości, zdrady lub upokorzenia, wstydziliśmy się uwłaczających nam słów. Zdrada, upokorzenie, odrzucenie, opuszczenie, niesprawiedliwość – to wielkie zranienia, których doświadczamy.

Jeśli masz trudności ze stworzeniem długotrwałych więzi uczuciowych, z pielęgnowaniem relacji z przyjaciółmi i znajomymi opartych na zaufaniu, jeśli nie umiesz poradzić sobie z tym, co inni ci mówią, jeśli boisz się oceny, jeśli jesteś nadmiernie ostrożny w angażowaniu się w cokolwiek to znaczy, że zgromadziłeś w sobie „złe doświadczenia”, które odwołują się do jednego z tych zranień. Trzeba więc znaleźć możliwość wyrzucenia z siebie tego, co zadało ci ból. A pytanie, które się rodzi, brzmi: co mogę zrobić, aby moje zranienia wydały owoce?

Czy mogą stać się one źródłem łaski?

Tak, jeśli uda mi się odtworzyć miłość Boga w moich ranach, zamiast kontynuować dwugłos: doskonały Bóg z jednej strony, a ja niedoskonały z drugiej, starannie ukrywający własne błędy, grzechy, „złe doświadczenia”. Świętość jest wpisana w niedoskonałość. Św. Paweł mówi o „ościeniu w ciele”. Szczęśliwa wada, szczęśliwy oścień, który pozwala nam być bardziej pokornymi. To prowadzi do zrozumienia innych, ponieważ nie możemy już oceniać ich w ten sam sposób. Zamiast być świętymi sami z siebie, wiemy, że świętość możemy otrzymać jedynie od Boga. Być chrześcijaninem to pozwolić Bogu przeniknąć wszystko, czego doświadczyliśmy: żałobę, separację, nałogi… W ten sposób możemy stać się dawcami dla ludzi, którzy cierpią lub cierpieli z powodu tego samego zła.

Dawcami światła?

Podoba mi się ta anegdota: pewna matka, uczestniczy we mszy świętej ze swoim małym synkiem. On szczegółowo przygląda się architekturze kościoła podczas liturgii i pyta matkę, wskazując na witraże: „Kto to jest?”. Matka, zanurzona w modlitwie, odpowiada: „To chrześcijanin”. Pięć minut później chłopiec wskazuje na inne witraże: „Kto to jest?” i dostaje tę samą odpowiedź. Potem po raz trzeci to samo pytanie, ta sama odpowiedź. W następnym tygodniu na katechezie nauczyciel pyta go: „Kto to jest chrześcijanin?”. A mały chłopiec odpowiada: „To ktoś, przez kogo prześwituje światło”. Święty nie jest kimś, kto sam jest światłością – kimś tak czystym, że aż błyszczy, bo i witraże są często trochę brudne… Jest kimś, kto może przekazać światło Boże. Jest biedakiem, który zaakceptował, że to światło przenika całe jego życie i wszystkie upadki.

To pana definicja świętości?

Tak sądzę. Świętość nie jest pełnią, którą sami sobie możemy ofiarować, ale pustką, czasem bolesną, którą przychodzi wypełnić Bóg. Nie mogę sam stać się świętym, zbliżając się do ideału, zamykając się w perfekcjonizmie. Ale jeśli zgadzam się na ową pustkę, mówiąc „tak” wszystkim wydarzeniom mojego życia, nawet tym najbardziej niefortunnym, najtrudniejszym do zniesienia, powstanie we mnie pewna otwartość, przestrzeń. I jeśli będę starał się ją wypełnić moimi codziennymi „pocieszaczami”, jeśli będę próbował „załatać” duszę, nie pozostawię ani czasu, ani miejsca na przyjście Ducha Świętego i spotkanie z Nim. A tymczasem tylko skarb świętości Bożej może przemienić wszystkie upadki mojego życia.

Czy Bóg przyjmuje nas bez końca?

Byłem poruszony, odkrywając na nowo środowisko chrześcijańskie 35 lat temu, kiedy zobaczyłem, jak niektórzy ludzie tworzą obraz Boga utkany z ich własnych nierozwiązanych w przeszłości problemów: z tego, czego nie przepracowali w sobie, jak zostali wychowani, jak odbierali swoich rodziców. Pytają: dlaczego On na to pozwolił, dlaczego dopuścił takie cierpienie, dlaczego to powróciło? Itp.

Jeśli pozwolę mojemu synowi nauczyć się jeździć, a on kilka lat później zginie w wypadku samochodowym, to nie „pozwoliłem” mu się zabić, po prostu „pozwoliłem” mu być wolnym!

Bóg, którego spotkałem, nie jest Bogiem, który oskarża i karze. Jest Bogiem podobnym do bpa Bienvenu z „Nędzników”, któremu Jean Valjean właśnie ukradł srebro, a który – daleki od oskarżania go – ofiarowuje mu jeszcze dwa świeczniki. Bóg daje nam coraz więcej, stale odnawiając swoje zaufanie względem nas.

Redakcja: Luca Adrian


KUSZENIE DIABŁA
Czytaj także:
5 pokus, którymi diabeł atakuje nas w Wielkim Poście


PSALMY CODZIENNOŚCI, PSALM 72
Czytaj także:
Myślisz, że nie masz większej wartości? Ale jesteś cenny w Jego oczach!

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.