separateurCreated with Sketch.

Historia o tym jak ks. Popiełuszko płakał i przepraszał byłego proboszcza

Popiełuszko
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
— Ja też się popłakałem – wspominał po latach wzruszony ks. Kalisiak — Jurek wyciągnął jeszcze zza pazuchy butelkę jakiegoś koniaku…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Czy święci mają temperament? Owszem, owszem. Zanim stali się świętymi musieli nie tylko go temperować, ale walczyć z wadami i słabościami. Ciągle iść w górę.

Podobnie ksiądz Jerzy Popiełuszko, który zanim stał się słynnym na całą Polskę duszpasterzem z kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, był „zwykłym”, w sensie przeciętnym, wikarym, m.in. w podwarszawskim Aninie.

Przez trzy lata, od 1975 do 1978 roku, pracował w tamtejszej parafii Matki Bożej Królowej Polski. Zajmował się tym, czym każdy wikary: odprawiał Msze św., spowiadał, mówił kazania (oj, daleko im było do tych, które z Bożą mocą głosił po 1980 roku), uczył dzieci religii, zajmował się duszpasterstwem młodzieży (opiekował się ponad setką ministrantów oraz grupą bielanek).

W tym czasie parafia budowała kościół, co dla każdej wspólnoty, szczególnie w czasach PRL, było dużym wyzwaniem. Między innymi z tego powodu w parafii zmieniali się proboszczowie. W ciągu jednego roku pobytu ks. Jerzego – aż trzy razy. Pierwszym był ks. Marian Godlewski, który odszedł, bo nie radził sobie z budową nowego kościoła. Następny proboszcz, ks. Kazimierz Zastawny, zaczął nawet przygotowywać teren pod budowę świątyni, kopać dół pod fundamenty, ale po kilku miesiącach odszedł z powodów osobistych.

Dopiero trzeci proboszcz – ks. Wiesław Kalisiak, który przybył do Anina w 1976 roku (i został na trzydzieści lat!), przystąpił energicznie do budowy świątyni.

Ksiądz Kalisiak opowiadał mi kilkanaście lat temu, gdy zbierałam materiały do pierwszej książki o ks. Jerzym Popiełuszce, że miał z przyszłym męczennikiem dobre kontakty. – Był w parafii moją prawą ręką. Zawsze gotowy do pomocy: umiał wszystko załatwić – a spraw związanych z budową było mnóstwo: coś przywieźć, po coś pojechać – wspominał.

– Sytuacja skomplikowała się – relacjonował – gdy na przełomie 1978 i 1979 roku do parafii przyszedł nowy, trzeci wikary . – Nic mu się nie podobało. Już w pierwszych dniach pracy stwierdził, że praca w tej parafii jest dla niego degradacją, że mu Anin nie odpowiada i nie będzie się nawet rozpakowywał.

Zaczął też trochę buntować przeciwko mnie Jurka, który wtedy był jeszcze człowiekiem dość plastycznym. Powiedziałem Jurkowi: „Nie wiem co się dzieje, ale jeżeli jest coś nie tak, to lepiej sobie o tym powiedzieć. A poza tym małżeństwa ze sobą nie zawieraliśmy". I odeszli: ten wikary i Jurek Popiełuszko – wspominał ks. Wiesław Kalisiak.

Ów trzeci wikary (nazwisko pomińmy) po latach wyjechał do USA i słuch o nim zaginął. Ksiądz Popiełuszko natomiast został formalnie odwołany z Anina 20 maja 1978 roku. Z parafii wyjechał w czerwcu. Bez pożegnania. To znaczy pożegnał się z przyjaciółmi, których miał w Aninie wielu, ale z proboszczem – nie.

Nie dawało mu to jednak spokoju. Ale musiało upłynąć trochę czasu, być może musiały ucichnąć emocje, by wrócił na anińską plebanię. Stało się to dopiero trzy lata później.

To było w grudniu 1981 roku, kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy zaczęły już działać telefony – opowiadał ks. Kalisiak. – Zadzwonił Jurek i mówi: „Słuchaj, ja muszę koniecznie do ciebie przyjechać". Pojawił się chyba następnego dnia z Waldkiem Chrostowskim. Jurek wpadł na plebanię, widzę – leci do mnie od drzwi i płacze. Rzuca mi się na szyję.

Ksiądz Kalisiak tak dalej relacjonował przebieg tamtego spotkania:

– Chciałem cię bardzo przeprosić, byliśmy w dobrej komitywie, a potem rozstaliśmy się bez pożegnania. Głupi byłem, uległem, ktoś na mnie wpłynął – mówił ks. Jerzy.

– Po co to mówisz, cieszę się, że jesteś.

– Bardzo cię przepraszam, że zrobiłem ci taką przykrość. Uczę ludzi miłości, o tym, że trzeba sobie przebaczać, a sam miałem nieuporządkowaną taką sprawę, która mnie strasznie gryzła.

– Ja też się popłakałem – wspominał wzruszony po latach ks. Kalisiak. – Jurek wyciągnął jeszcze zza pazuchy butelkę jakiegoś koniaku…

„To był normalny człowiek, z charakterem, z temperamentem. Ale było też w nim coś, co łączy wszystkich świętych – był zaangażowany w sprawę do końca. Żadnej bocznej furtki, aby w ostatnim momencie uciec. On poszedł za Chrystusem do końca i tak jak Chrystus na krzyż” – tak o błogosławionym księdzu Jerzym Popiełuszce mówił przed laty jego przyjaciel ks. Bogdan Liniewski.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.