Żoliborz wciąż wspomina go po prostu jako Jerzego – księdza o chłopięcej posturze, który palił chesterfieldy i miał czarnego psa o imieniu Tajniak.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Świadek Prawdy, męczennik za wiarę, patriota, legendarny kapelan Solidarności. Wszystkie określenia doskonale pasują do obrazu zamordowanego w 1984 roku, dziś już błogosławionego, ks. Jerzego Popiełuszki. Jednak Żoliborz wciąż wspomina go po prostu jako Jerzego – księdza o chłopięcej posturze, który palił chesterfieldy i miał czarnego psa o imieniu Tajniak.
Młody Popiełuszko: niczym szczególnym się nie wyróżniał
Alfons Popiełuszko urodził się 14 września 1947 roku w Okopach, niewielkiej wsi na Podlasiu. Był trzecim z pięciorga dzieci Marianny i Władysława Popiełuszków. Nadane na chrzcie imię odziedziczył po wujku, bracie mamy, żołnierzu Armii Krajowej, który jako 21-latek został zabity przez wojska sowieckie.
Czytaj także:
Miesiąc przed porwaniem ks. Popiełuszko podarował mu niezwykły prezent. Przyjaciel błogosławionego opowiada
Dowodem na to, jak mocno ugruntowana była wiara rodziny Popiełuszków była śmierć ich najmłodszej córki Jadzi, która poważnie zachorowała i umarła w wieku niespełna dwóch lat. Jednak mimo to, rodzice przyjęli to, co się stało w myśl zasady, że „Trzeba mieć wytrwałość i twardość. Gdzie Bóg prowadzi, tam wyprowadzi” – jak mówiła Marianna Popiełuszko.
Z pewnością postawa zaufania i przekazanie fundamentalnych wartości w prosty, ale bardzo wymowny sposób, przede wszystkim wiary i szacunku do drugiego człowieka, nie pozostały bez znaczenia w dalszym życiu Alka Popiełuszki, który jako młody chłopiec niczym szczególnym się nie wyróżniał.
Mimo że bardzo się starał i był sumiennym uczniem, nie osiągał wybitnych wyników w nauce. Nikt wtedy nie przypuszczał, że o ministrancie z kościoła św. Piotra i Pawła w pobliskiej Suchowoli za kilkanaście lat będzie słyszała cała Polska. Po zdanej maturze w 1965 roku podjął decyzję o wstąpieniu do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie. To tu zmienił imię na Jerzy Aleksander.
Nie zdejmuje różańca
Etapem, który zostawił trwały ślad w życiu Jerzego (pod względem kształtowania charakteru, ale także zdrowia, które zostało poważnie nadszarpnięte) była służba w Bartoszycach, w jednostce wojskowej o zaostrzonym rygorze, specjalnie dla kleryków. Doświadczali tam wielu upokorzeń i utrudnień, związanych z wyznawaną wiarą.
Nie mogli chodzić do kościoła, czasem przez wiele miesięcy byli pozbawieni dostępu do sakramentów. Skutecznie też przeszkadzano im w modlitwie (na przykład organizując alarmy). Zakazane były wszelkie symbole religijne. W listach do ojca duchownego ks. Czesława Miętka Jerzy pisał o „jakimś kapralinie, który chcąc się przylizać oficerowi” każe mu zdjąć różaniec, bo „to nie obrączka, żeby ją nosić w wojsku”. Mimo drobnej postury, chłopak nadrabia błyskotliwością i odpowiada: „jak dla kogo”.
Nie zdejmuje różańca, co sprawia, że ów „kapralina” próbuje zaciągnąć go siłą do oficera. Nie zamierza się ugiąć, a w obronie stają koledzy, którzy prawdopodobnie już wtedy poznali się na chłopaku z warszawskiego seminarium. Zresztą do dziś 19 października przyjeżdżają z całej Polski do jego grobu.
Jestem ksiądz Popiełuszko
Mimo że Jurek wiedział, z jakimi konsekwencjami wiąże się jego zachowanie, jawnie lekceważył system. W kolejnym liście do ks. Miętka pisze: „Na przepustce właściwie jeszcze nie byłem. Raz bez wiedzy dowódcy plutonu poniosłem (niby) pieniądze na PKO i za to dostałem ochrzan. Ale opłaciło się, bo wykorzystałem ten czas na pójście do Kościoła. Najbardziej wkurzyłem p. porucznika, gdy po 2 i półgodzinnej jego gadce do mnie zacząłem głupio ziewać. Pokazałem mu, że mnie jego gadanie mało obchodzi”.
Był nieustępliwy i konsekwentny. To prawdopodobnie sprawiło, że przyciągnął do Kościoła tylu ludzi. Czasem zupełnie bez ewangelizacji i głoszenia kerygmatu, po prostu obecnością, jak w przypadku Danuty Szaflarskiej.
Czytaj także:
Nie żyje Danuta Szaflarska. Mam nadzieję, że ks. Jerzy Popiełuszko nie zawiódł jej w chwili śmierci
Poznali się na korytarzu przy okazji jednej z rozpraw sądowych aresztowanych robotników Ursusa i Huty Warszawa. Przedstawił jej się: „Jestem ksiądz Popiełuszko” i zaproponował kawę. Z czasem aktorka przyszła do kościoła, podkreślając, że jest niewierząca i pojawiła się tu ze względów politycznych. Zapytał, czy chce się wyspowiadać, wahała się po 40 latach niespowiadania, a ks. Jerzy podtrzymał ją na duchu mówiąc: „Hurtem podobno łatwiej”. Potem się nawróciła. Przyjaźnili się do końca i pewnie wciąż piją razem kawę.
Człowiek posłuchał… i lgnął
Zaskarbiał sobie sympatię ludzi z różnych środowisk – lekarzy, robotników, artystów i wielu, wielu innych. Na czym polegał jego, trwający do dziś fenomen? Lubił ludzi i życie. Doceniał proste chwile i drobne przyjemności, raczej nie narzekał. Mimo że miał powody.
Miał słabe zdrowie, często chorował, dlatego nie mógł podejmować obowiązków jako wikariusz. Ale zawsze był. Dla jednych księdzem, dla innych Jurkiem czy Jerzym. Poza tym, że był zwyczajnie „fajnym człowiekiem”, miał w sobie coś niezwykłego.
„(…) każdy posłuchał… i lgnął. Człowiek, który przenikał swoim spojrzeniem” – mówi Michał Staniszewski z Huty Warszawa, który poznał ks. Jerzego przy okazji mszy świętej na terenie Huty. Później regularnie brał udział w comiesięcznych mszach za Ojczyznę.
Jeśli zginę, to tylko za wiarę
„To było niesamowicie potrzebne. Te kazania tak trafiały, że człowiek zaczynał myśleć, że nie trzeba cegłą rzucać w tego ZOMO-wca. Tylko trzeba być sobą i się nie łamać. Wielokrotnie rozmawialiśmy z kolegami, że on nie był jakiejś potężnej postury, a był niesamowicie silny. Nie widziałem, żeby on był zdesperowany, załamany, mimo ciosów, jakie na niego spadały” – wspomina Staniszewski.
Życie księdza Jerzego było liturgią. Czerpał siłę z modlitwy, co wielokrotnie podkreślał. W ostatnich tygodniach życia zachowywał się tak, jakby był przygotowany na to, co miało go spotkać. Regulował należności, mówił o pogrzebie. Jak sam mówił, „był gotowy na wszystko”, ale tylko ze względu na Chrystusa. W jednej z ostatnich rozmów ze swoją siostrą Teresą Boguszewską powiedział: „Jeśli zginę, to nie za nic, nie za chuligaństwo. Jak zginę – to tylko za wiarę. I świat się o tym dowie”.
Tak się stało, świat się dowiedział, o czym świadczą miliony pielgrzymów przy jego grobie na warszawskim Żoliborzu. Ludzie wciąż pamiętają, że lubił dostawać kwiaty.
Czytaj także:
Miłosierdzie na warszawskim blokowisku. Tu Bóg rozmawiał z s. Faustyną