W Warszawie można podziwiać prace Zdzisława Beksińskiego. Ale najbardziej zaskakujący jest fakt, że wystawa została zorganizowana w… Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dlaczego wystawa w kościelnej placówce to spełniony pośmiertnie koszmar Zdzisława Beksińskiego? Artysta, jak przypomina ks. Mirosław Nowak, dyrektor Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, w liście do Piotra Dmochowskiego w 2002 roku pisał: „Nawet w koszmarnym śnie nie chciałbym wystawić w Muzeum Archidiecezji”.
Zdzisław Beksiński w Muzeum Archidiecezji
Od razu trzeba wyjaśnić, że wcale nie chodziło o jakieś uprzedzenia artysty do kościelnych placówek, czy szerzej – do Kościoła w ogóle (choć przecież sam Beksiński określał się jako ateista), co po prostu o unikanie wystawiania prac w miejscach, które z góry mogą narzucać odbiorcom kierunek interpretacji dzieł.
A to dla Beksińskiego było bardzo ważne, czego dowodzi choćby fakt, że zwykle nie nadawał swym pracom tytułów właśnie dlatego, by za każdym razem odbiorca podchodził do jego sztuki „na świeżo”, bez wyznaczonego w jakikolwiek sposób kierunku interpretacji.
A że w pracach Beksińskiego pojawiają się religijne odniesienia (choćby symbolicznie), to jego niechęć do wystawiania w kościelnych placówkach kulturowych staje się całkiem zrozumiała – wierzący odbiorca motywy sakralne w obrazach Beksińskiego może odbierać dość jednoznacznie. A chodzi o to, by porzucić najprostszą perspektywę, spróbować spojrzeć inaczej, oderwać się nasuwającego samoistnie kontekstu – czy to możliwe w przypadku tej wystawy? O tym za chwilę.
In hoc signo vinces – w tym znaku zwyciężysz
Wystawa w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej nosi tytuł „In hoc signo vinces”, co wprost nawiązuje do jednego z kluczowych dla chrześcijaństwa wydarzeń. Według legendy takie słowa miał usłyszeć cesarz Konstantyn Wielki przed stoczeniem bitwy pod Mostem Mulwijskim w 312 roku. Na niebie (czy też we śnie) on ujrzał świetlisty krzyż i głos, który nakazał mu umieścić ten znak na swych sztandarach. Cesarz posłuchał i zwyciężył dwukrotnie liczniejsze wojska przeciwnika.
Łacińską sentencję Beksiński umieścił na obrazie, który stanowi motyw przewodni wystawy w archidiecezjalnym muzeum. To obraz, jak większość prac artysty, mroczny, tajemniczy, wywołujący emocje. W jego centrum znajduje się postać w niebieskim płaszczu. Nie widzimy jej twarzy, bo spowija ją kaptur. Postać pochyla się nad czymś w rodzaju kołyski, na której znajduje się symbol krzyża. Znak ten powraca zresztą po raz drugi na obrazie – na znajdującej się za postacią ścianie. I to właśnie na tej ścianie Beksiński zamieścił napis: „In hoc signo vinces”.
Kim jest postać w błękitnym płaszczu? Co (czy też raczej kto) jest w kołysce? Dlaczego wypływająca z kołyski tkanina spływa na znajdujące się na ziemi ludzkie kości? Czemu w ogóle znak krzyża na kołysce? I co najważniejsze – co jest za ścianą z napisem „w tym znaku zwyciężysz”?
Beksiński w Muzeum Archidiecezji – NIE tylko dla katolików!
Te pytania (i pewnie dziesiątki innych) pojawiają się, kiedy patrzy się na obraz Beksińskiego. I to pytania, na które każdy odbiorca sam musi znaleźć odpowiedź. Albo – co pewnie bardziej prawdopodobne – pytania, na które nigdy nie znajdzie się właściwej odpowiedzi.
I teraz, przechodząc do clou tekstu (a i pewnie całej wystawy) pytanie – czy da się szukać odpowiedzi na te pytania w oderwaniu od nasuwających się interpretacji, jeśli patrzy się na obrazy w muzeum archidiecezjalnym, a przez otwarte drzwi dobiegają dzwony z sąsiadującej Archikatedry św. Jana Chrzciciela?
To jasne, że dla wierzącego odbiorcy symbol krzyża wywołuje konkretne skojarzenia. Ale spróbujmy spojrzeć na sztukę Beksińskiego szerzej. W końcu najważniejszym w niej motywem nie jest krzyż (który nie powraca znowu tak często), ale… śmierć. Gdybym miała opisać twórczość artysty jednym słowem, to właśnie byłoby to słowo. I dlatego jest to wystawa absolutnie dla każdego – bo w końcu każdy stanie kiedyś u kresu życia. Ks. Nowak, dyrektor muzeum, pisze tak:
Bez względu na wyznawany światopogląd, odbiorca dzieła zaproszony jest do refleksji eschatologicznej, nad rzeczami ostatecznymi. Znowu więc dochodzimy do tajemnicy śmierci. A pytanie o śmierć jest też zawsze pytaniem o to, co ją przekracza, o śmierć śmierci, a więc o nieśmiertelność.
Beksiński: W poprzek łatwej interpretacji
Skoro wystawa prac Beksińskiego – nieco w poprzek intencji samego artysty – została zorganizowana w muzeum archidiecezjalnym, to spróbujmy i my stanąć w poprzek nasuwającym się interpretacjom.
Co to oznacza jeśli chodzi o śmierć jako motyw przewodni prac Beksińskiego? Może to, by – przewrotnie nieco – zmienić optykę i śmierć postrzegać nie jako koniec, ale początek? Ale to znowu, interpretacja, jaka nam – wierzącym odbiorcom – nasuwa się samoistnie, ze względu na nasze przekonanie, iż krzyż jest znakiem nie śmierci, ale życia, bo stanowi pomost do życia wiecznego. I tak znowu powracamy do krzyża, o którym ks. Nowak pisze:
Sam w sobie znak ten jest spotkaniem tego, co wzdłuż, z tym, co w poprzek. I na tym polega jego istota – stawaniu w poprzek tego, co wydaje się dla nas najlepsze i najłatwiejsze (…). I taka wydaje się być cała twórczość Beksińskiego – staje ona w poprzek łatwej percepcji sztuki, zaprasza do kontemplacji piękna trudnego, bo pokazanego przez pryzmat tego, co wydawałoby się temu pojęciu zaprzeczać (…).
Usilnie próbując stanąć w poprzek nasuwającym się interpretacjom, wracamy więc do punktu wyjścia. I może właśnie dlatego trzeba przestać silić się na napisanie czegoś więcej o obrazach Beksińskiego, tylko po prostu stanąć przed nimi w zadumie. Jak zresztą zalecał sam artysta: „(…) nie interpretujcie ich, gdyż są do kontemplowania, tak jak muzyka jest do słuchania, a czekolada do jedzenia”.
*Korzystałam z (stąd też pochodzą cytaty) katalogu towarzyszącego wystawie w MAW “BEKSIŃSKI – In hoc signo vinces”. Wystawę można oglądać do 30 września, więcej informacji TUTAJ.
Czytaj także:
375 tys. obrazów. Za darmo. Do dowolnego wykorzystania
Czytaj także:
Zobacz wyjątkowe fotografie autorstwa Thomasa Mertona