Pamiętam, kiedy babcia powiedziała: “przebaczam mordercom mojego syna”. Babcia Marianna przebaczyła, ale cierpiała i sprawiło jej to ogromny ból. Tak samo cierpiał i przeżywał dziadek.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Rozmowa z Markiem Popiełuszką, bratankiem błogosławionego księdza Jerzego, specjalnie dla portalu Aleteia.
Iwona Flisikowska: Dla wszystkich błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko, a dla ciebie zwyczajnie wujek Jurek. Jakie wspomnienia związane z domem rodzinnym i wujkiem są wciąż żywe w twojej pamięci? Jakim był człowiekiem?
Marek Popiełuszko: Kiedy zginął mój wujek, ksiądz Jerzy, miałem 14 lat, więc byłem nastolatkiem. Z dzieciństwa pamiętam, że sporo czasu spędzałem w domu rodzinnym taty, czyli też ks. Jurka w Okopach. Zwłaszcza w wakacje i w każdym wolnym czasie.
Czytaj także:
„Gdy robiłem tacie zdjęcia, popłakał się staruszek”. Osobiste myśli ks. Popiełuszki
Szczególnie zapamiętałem pewien letni dzień, popołudnie, kiedy ks. Jerzy przyjechał na kilka dni: przywiózł ze sobą projektor i slajdy ze zdjęciami z Afryki, z misji. Zorganizował dla wszystkich projekcję z opowiadaniem o pomocy dla misji. Pamiętam, że było bardzo dużo ludzi, „zeszła się” cała wieś, a w salce, gdzie miało odbyć się spotkanie, zabrakło krzeseł.
Wszyscy byli poruszeni tym, co zobaczyli i usłyszeli od księdza Jurka. I to wspomnienie bardzo zapadło mi w pamięci. A ks. Jerzy przyjeżdżał często, ale na krótko, dosłownie „wyrywał się” na symboliczną kawę z rodzicami czy z nami i wracał do Warszawy, bo wiedział, że tam na niego już ludzie czekają, że potrzebują go.
Męczeńska śmierć kapelana „Solidarności” była wielkim wstrząsem dla wszystkich, dla całego narodu. W jakich okolicznościach dowiedziałeś się o tym, że ksiądz Jerzy został brutalnie zamordowany?
Trudno w to uwierzyć, ale moja rodzina o porwaniu księdza Jerzego dowiedziała się z dziennika telewizyjnego. Moja mama była w pracy, na drugiej zmianie, zadzwoniły do niej jej koleżanki: czy wiesz, co się stało z księdzem Jerzym? – zapytały wstrząśnięte.
I wszyscy z rodziny dowiedzieliśmy się oficjalnie o tej dramatycznej sytuacji, że ks. Jerzy został porwany, już wieczorem, w wiadomościach telewizyjnych. Kilka dni później, to był wtorek lub środa, mama poprosiła swojego brata, aby nas zawiózł do Warszawy, na Żolibórz, do parafii księdza Jerzego.
Pamiętam do dzisiaj jej słowa: Jeśli Jurek powróci, to będzie potrzebował nas, rodziny, żebyśmy mogli się nim zaopiekować, tu, u niego w mieszkaniu. Pojechaliśmy i czekaliśmy na niego każdego dnia. Na początku na jego powrót, a potem – wiedząc już, że ks. Jerzy został zamordowany – czekaliśmy już do końca, do chwili uroczystości pogrzebowych, do 2 listopada.
Na początku nie wiedzieliśmy, że wujek, ksiądz Jerzy nie żyje. Domyślaliśmy się, że stało się coś złego, ale do końca mieliśmy nadzieję, że powróci do nas. Nie chcieliśmy myśleć, że księdza spotkała tak straszna śmierć. Czekając dzień po dniu na Żoliborzu, czuliśmy łączność z tymi wszystkimi ludźmi, którzy modlili się przy kościele, przynosili zdjęcia ks. Jerzego, kwiaty i zapalali światełka.
Z tymi wszystkimi osobami modlącymi się dniem i nocą było nam łatwiej oczekiwać na wiadomość o wujku Jerzym, a później przyjąć tragiczną wiadomość o jego męczeńskiej śmierci i przygotować się do jego pożegnania.
Zobaczcie rodzinne zdjęcia rodziny Popiełuszków:
Jaką osobą była twoja babcia, Marianna, matka syna, któremu w tak brutalny sposób odebrano życie? Wszyscy mamy w pamięci jej niezłomny i piękny gest, kiedy potrafiła z serca wybaczyć mordercom księdza Jerzego…
Tak, to prawda, ja też pamiętam, kiedy babcia powiedziała: “przebaczam mordercom mojego syna”. Jeśli jesteś osobą wierzącą w Boga, to wiesz, że trzeba przebaczać nawet 77 razy, nawet zabicie własnego syna. Jest to bardzo trudne. Ale dla nas, katolików, jest to jedyna droga.
Babcia Marianna przebaczyła, ale cierpiała i sprawiło jej to ogromny ból. Tak samo cierpiał i przeżywał dziadek. Każda matka i każdy ojciec przeżywają stratę swojego kochanego dziecka, a tym bardziej tak brutalnie zamordowanego, bo przecież ksiądz Jerzy był okrutnie torturowany i zabity w strasznych okolicznościach.
Babcia wybaczyła mordercom z serca. Mogę dodać, że była bardzo dobrą osobą i pełną pokory. Mordercy „swoje odsiedzieli”, ale do końca, do dzisiaj nie wiadomo, kto był tak naprawdę zleceniodawcą porwania i zamordowania wujka. Nie znamy też szczegółów śmierci ks. Jerzego.
Czy faktycznie w dniu, w którym został porwany, został też zamordowany? Jest jeszcze dużo znaków zapytania. Nie wiemy tak naprawdę, jak ksiądz Jerzy zginął i którego dnia.
Czy wszystkie te dramatyczne wydarzenia miały wpływ na to, że wyemigrowałeś do Stanów Zjednoczonych?
Mój tato na procesie toruńskim przeciwko zabójcom ks. Jerzego był oskarżycielem posiłkowym ze strony rodziny i każdego dnia widział morderców swojego brata, prawie że „twarzą w twarz”. Tacie szczególnie utkwiła w pamięci jedna wypowiedź oskarżonego zabójcy księdza Jerzego, Piotrowskiego, że „jeśli nie będzie Piotrowskich, to nie będzie też Popiełuszków”. Tata przyjął to jako pogróżkę, czyli zastraszenie.
Dlatego też zaraz po zakończeniu procesu i powrocie do domu powiedział do naszej mamy: “Musimy chronić nasze dzieci”. I zapadła konkretna decyzja: rodzice powiedzieli, że jak tylko skończymy 18 lat, to wyjeżdżamy (razem z siostrą) dla własnego bezpieczeństwa. I tak też się stało, wyjechałem w 1988 roku i jestem do dzisiaj w Stanach Zjednoczonych.
Czytaj także:
„10 minut”: wstrząsająca opowieść o ostatnich chwilach życia ks. Jerzego Popiełuszki
Mieszkasz w Chicago, w mieście, gdzie jest duże skupisko Polonii. Czy udało ci się tu znaleźć swoje miejsce i stworzyć drugi dom?
Myślę, że Ameryka jest przyjazna dla każdego emigranta, który tak naprawdę chce się zakorzenić, stworzyć rodzinę, dom. Ale jednak nie jest to proste dla kogoś, kto ma dopiero 18 lat, tak jak ja wtedy, bo musi szybko dorosnąć i potrafić podejmować dojrzałe decyzje.
Pierwsze miesiące to było życie na walizkach i przenoszenie się z jednego miejsca na drugie. Jak już otrzymałem stałą pracę, wynająłem skromne mieszkanie. I jestem tutaj cały czas, ożeniłem się. Mam zwyczajne życie. Dopiero po ogłoszeniu księdza Jerzego błogosławionym postanowiłem, że już nie będę się dłużej ukrywał. Do 2010 roku mało kto wiedział, gdzie jestem.
Po uroczystościach beatyfikacyjnych babcia Marianna i cała rodzina, powiedziała, że już teraz nie musimy się bać, bo ksiądz Jerzy zwyciężył! I pamięć o nim nie zaginie.
Powstaje niezwykłe dzieło, również pod skrzydłami Fundacji DOBRO, powołanej do życia m.in. przez rodzinę księdza Jerzego – muzeum jego imienia i wiele innych dzieł związanych z „Solidarnością”.
Osoby, które mieszkają poza Ojczyzną tak jak ja, pragną po sobie pozostawić ślad. Dlatego zawsze chciałem zrobić „taki ślad” w rodzinnej miejscowości ks. Jerzego w Okopach. Taką moją pierwszą myślą było stworzenie miejsca, gdzie wszyscy chcieliby się spotkać.
I kiedy przyszła 70. rocznica urodzin ks. Jerzego, zacząłem się pytać, czy ktoś chciałby mi pomóc w tych uroczystościach: udało się. Od tego czasu zrodził się pomył powstania muzeum. Stworzyliśmy fundację i staramy się stworzyć muzeum, w jakimś sensie dom księdza Jerzego: zawsze mówię wszystkim, że aby kogoś poznać, jakim był czy jest człowiekiem, trzeba poznać jego korzenie. Poznać miejsce, w którym ta osoba wzrastała i gdzie wszystko się zaczęło.
Takim miejscem, gdzie wuj się urodził i wzrastał są Okopy. Pamiętając cały czas, że ks. Jerzy był kapelanem „Solidarności”, cieszę się z wszystkich upamiętnień dla dalszych pokoleń, jak np. z powstałego niedawno Instytutu Dziedzictwa Solidarności w Gdańsku.
Czy dotarły do ciebie osobiście świadectwa wysłuchanych modlitw za wstawiennictwem błogosławionego ks. Jerzego?
Docierają do mnie cały czas takie świadectwa. Rodzice też mi opowiadają świadectwa osób, które otrzymały pomoc i wstawiennictwo ks. Jerzego, nawet w tzw. „beznadziejnych sprawach”, które szczęśliwie się rozwiązują.
Osobiście mogę podać przykład pomocy wuja w mojej rodzinie. Moja babcia, mama ks. Jerzego, miała na kolanie dużą narośl, którą jeszcze pamiętałem z dzieciństwa. Nawet ks. Jerzy prosił babcię, aby usunęła narośl operacyjnie, bo sprawiała babci wielki ból. Ale babcia się bała i tak to zostało.
Jej syn zginął i któregoś dnia była przy grobie ks. Jerzego. Kiedy uklękła, poczuła, że mały kamyczek przebił jej narośl i wypłynął płyn. Od tego czasu narośl całkowicie zniknęła, a w wraz z nią wszystkie bóle: babcia cieszyła się dobrym zdrowiem. Myślę, że ks. Jerzy tutaj zadziałał.
A drugie świadectwo interwencji i pomocy błogosławionego wuja dotyczy mojego taty, Józefa, który dowiedział się 20 lat temu, że ma złośliwego raka na języku, że trzeba natychmiast wyciąć język i węzły chłonne, i to może uratować tatę. Mówili też, że być może ma przed sobą najwyżej kilka miesięcy życia.
Tata dwukrotnie przygotowywał się do tej „pilnej” operacji i dwukrotnie operację w ostatnim momencie lekarze z różnych powodów odwoływali. W końcu mój tato zrezygnował, mówiąc „widocznie nie mam tego (raka) ruszać”. Żyje i cieszy się dobrym zdrowiem. Jestem pewien, że to dzięki miłości i opiece swojego brata, ks. Jerzego.
Czytaj także:
Miesiąc przed porwaniem ks. Popiełuszko podarował mu niezwykły prezent. Przyjaciel błogosławionego opowiada