Na Pawiaku królowała śmierć, ale miało też początek życie. Trudny początek. Matkom brakowało pokarmu. Dostawały mleko w proszku albo… surową marchew, z której wyciskały sok. Jak wyglądało dzieciństwo w największym gestapowskim więzieniu?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
30 lipca mija 76. rocznica rozpoczęcia akcji likwidacyjnej na Pawiaku. W tym największym gestapowskim więzieniu na terenie okupowanej Polski królowała śmierć, ale też miało początek życie. O porodach, noworodkach i dzieciństwie – jeśli w ogóle można użyć takiego słowa – mówi autorka książki “Dzieci z Pawiaka”.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Na Pawiak trafiały nie tylko całe rodziny, ale i kobiety w ciąży. W gestapowskim więzieniu, w którym królowała śmierć, zaczynało się też życie. Uderzający kontrast.
Sylwia Winnik: Pisał o tym sam doktor pawiackiego szpitala, Felicjan Loth. Z jednej strony rozwałki, tj. rozstrzeliwania, egzekucje, pobici podczas przesłuchań w alei Szucha, Warszawa pogrążona w strachu, rozpaczy, podczas gdy natura działała własnym rytmem. Dzieci się rodziły, zdrowe, żywe i piękne. Zasługiwały na spokój i dzieciństwo, ale wojna im to odebrała. Odbierała wolność, spokój, rodziny, domy.
W „Dzieciach z Pawiaka” są różne relacje. Wspomnienia osób, które trafiły na Pawiak jako nastolatkowie, jak prof. Julian Kulski, Janina Kowalska czy Jana Herburt-Heybowicza, aresztowanego z matką, gdy miał trzy miesiące. Jest i relacja Anny Czubatki (z domu Tartanus), która urodziła się na Pawiaku. Ten kontrast pomiędzy życiem a śmiercią przypominał ludziom, że ponad wojną istnieje coś nieskończenie dobrego, co jest ponad nienawiścią i ideologią. Życie. Choć trwały egzekucje, zabijano dzieci i kobiety w ciąży, zawsze, gdzieś w Polsce, w obozie zagłady, w więzieniu gestapo, rodziło się nowe życie. To, jak mówią byli więźniowie Pawiaka, dawało nadzieję.
Porody na Pawiaku
Ile dzieci przyszło na świat na Pawiaku?
Na Pawiaku odebrano około 25 porodów. W tym jedną ciążę bliźniaczą, Marii Rutkiewicz. Ale to nie wszystkie dzieci w największym gestapowskim więzieniu na terenie okupowanej Polski. Trafiały tam małe dzieci z aresztowanymi rodzicami i nieco starsze, podejrzane za np. działania konspiracyjne. Też takie, które gestapo aresztowało jak zakładników, by namierzyć ich działających w konspiracji rodziców.
Jak wyglądały porody?
Dzieci rodziły się w szpitalu więziennym na Serbii (kobiecy oddział Pawiaka) w trudnych warunkach, brakowało sprzętu medycznego, leków. Lekarze, którzy tworzyli silną siatkę konspiracyjną, robili wszystko, co mogli, by pomagać rodzącym, jak i chorym, pobitym więźniom. Ich medyczne doświadczenie i wiedza ratowały zdrowie i życie. Otaczali kobiety troską, opieką i dodawali otuchy. A to często znaczyło więcej niż samo leczenie. Więzień, który psychicznie czuł się lepiej, stawał się silniejszy i miał większe szanse na przetrwanie.
Kto opiekował się rodzącymi?
Przede wszystkim dr Krystyna Dering-Ossowska. Ale personel medyczny składał się z wielu wspaniałych lekarzy chętnych do pomocy, nawet kosztem życia. Patronat (Towarzystwa Opieki nad Więźniami) zorganizował celę, gdzie trafiały młode matki. Świeżo upieczone matki czuły, że mają dla kogo walczyć o życie. Wspierały się wzajemnie. Przez głodowe porcje jedzenia i stres związany z przesłuchaniami, torturami, niektóre traciły pokarm. Wówczas inne karmiły dzieci współwięźniarek. Lekarze czynili cuda. Od wyrywania zębów, przez porody, na trepanacji czaszki kończąc. Leczyli potajemnie też tych, których gestapo leczyć zakazywało. Pomagali przemycać grypsy, niekiedy w karkołomny sposób (jak np. w dziurze w zębie, jak w historii Marka Dunin-Wąsowicza).
Pokarm noworodka? Mleko w proszku, sok z marchewki…
O„taryfę ulgową” ze strony gestapowców chyba nie ma co pytać…
Tej nie było dla nikogo. Warto zauważyć, że dziecko stawało się pewną ochroną dla młodej matki, jak wspomina dr Felicjan Loth, lekarz w pawiackim szpitalu. Nieustannie mnie dziwi, że Niemcy nie zabijali świeżo upieczonych matek, a bez mrugnięcia okiem rozstrzeliwali kobietę w 9. miesiącu ciąży. Ważne więc było pozostawienie dzieci przy matkach. Maria Rutkiewicz otrzymała wyrok śmierci. Dziećmi mogła zaopiekować się rodzina. Polscy lekarze, przy udziale lekarza gestapo, dr. Bomeiera, który pomagał Polakom, uznali, że dzieci zostaną przy matce. Dzięki tej decyzji w dniu likwidacji Pawiaka Maria z bliźniakami i innymi matkami, które nie zostały transportowane lub zabite, wyszła na wolność.
Jak wyglądały pierwsze miesiące noworodka na Pawiaku? W tym okresie dziecko ma masę potrzeb, a tu ciężko o zaspokojenie podstawowych, jak pieluszki czy mleko…
Najważniejsze było, by matka miała pokarm. Nie każda miała. Pomoc innych karmiących była ograniczona. Patronat wspierał mlekiem w proszku lub surową marchewką, z której Miteczka, matka Lilii urodzonej na Pawiaku, wyciskała sok. Nim karmiła nowonarodzoną córeczkę. Z uwagi na niedożywienie matki, mała Lilii była słaba, nie miała siły ssać.
Brakowało pieluszek, ubranek, nie mówiąc o zabawkach. Patronat pomagał, jak mógł. Przychodziły paczki od rodzin. To dodawało otuchy młodym matkom. W ich celi było nieco lżej. Częściej mogły wychodzić na spacerniak. Ale niebezpieczeństwo było wszędzie. Strażnicy podchodzili do nowonarodzonych, łapiąc za nóżki i uderzając z całej siły główką o mur (jak np. sierżant SS Franz Bürkl).
Byli więźniowie Pawiaka: Wojna zabrała nam dzieciństwo
Jak ten czas wspominają bohaterowie książki? Mówią o „dzieciństwie” czy to dla nich puste słowo?
Dr Jan Herburt-Heybowicz trafił na Pawiak z mamą w 1940 r. W 1942 r. matkę przetransportowano do Auschwitz-Birkenau, on znalazł się pod opieką babci. Spędził na Pawiaku 2 lata. Tam zaczął chodzić, mówić, poznawać odizolowany kratami świat celi. Nie znał innego. Po wyjściu na wolność zadziwiały go pociągi, drzewa, ludzie, domy. W mieszkaniu przez długi czas mówił na drzwi kraty, na pokój – cela.
Wojna odebrała im dzieciństwo. Musiały szybko dorosnąć. Janina Kowalska mówi: „czas, który nazywam okresem podlotka, został mi odebrany bezpowrotnie. Musiałam stać się odpowiedzialna i rozsądna”. Mając 12 lat, została zaprzysiężona do konspiracji. Na Pawiak trafiła w wieku lat 14. O nocy aresztowania opowiadała tak: „Wszystko zniosę, wszystko. Ode mnie zależy życie wielu osób. Może zginę tu, w tej piwnicy, ale nie pozwolę zginąć innym. To była najdłuższa i zarazem najokrutniejsza noc w moim życiu”.
Pawiak „wracał” do nich w dorosłym życiu?
Zdecydowanie. Każdy z moich bohaterów przyznaje, że przeżycia z dzieciństwa wpłynęły na jego psychikę i dorosłe życie. W wielu przypadkach przełożyło się to na brak wiary w siebie, unikanie tłumów, niechęć do przemówień… Lilii Jagodzińska Haman mówi, że wojna uczyniła z niej osobę empatyczną, otwartą na ludzi i ich problemy. Miała więc doskonały kontakt z pacjentami, bo wczuwała się w ich rozterki. Jan Herburt-Heybowicz był wycofanym z relacji dzieckiem, a jako dorosły człowiek unikał sytuacji, w których musiał wychodzić przed szereg. Jest za to znakomitym lekarzem, współpracował też z doktorem Religą.
Wśród bohaterów są ludzie, którzy trafili na Pawiak jako nastolatkowie, bo jako dzieci pomagali w działalności konspiracyjnej rodzicom albo sami się w nią angażowali.
Nadal jest w nich ta werwa i dzielność. To niesamowite! Mimo upływu tylu lat, mimo chorób, problemów, nadal tryskają siłą, przekonaniem, że warto poświęcać się dla wolności, drugiego człowieka. Skłoniło mnie to do refleksji nad tym, czy dziś również tak potrafimy. Czy umiemy tylko dużo mówić, puszczając w świat słowotoki krzywdzących słów, czy jednak jest w nas taka szczera dorosłość. Bo ta wcale nie zależy od tego, ile lat chodzimy po świecie.
Czytaj także:
Jak Zofia Kossak przemycała na Pawiak hostie w puderniczce
Historie świadków wojny są bezcenne
Ujmujące są historie więźniów, którzy – wiedząc, że na Pawiaku są ich rodziny, dzieci – mimo tortur nie złamali się, nikogo nie wydali. Skąd brali siłę na taki heroizm?
Ludzie podczas II wojny światowej rozumieli, jak poważna i niebezpieczna jest sytuacja. Tylko wzajemna pomoc, oddanie, poświęcenie może uratować drugiego człowieka, kraj. Walczący o wolność Polski nie myśleli tylko o sobie. Na pierwszym planie stawiali współpracowników z konspiracji, przyjaciół, rodzinę. Dlaczego? Mieli wspólny cel. Dlatego torturowani podczas przesłuchań nie wydali nikogo. Zdarzały się przypadki, że zażywali truciznę, by uniknąć kolejnych przesłuchań, by nie wydać nazwisk pod wpływem bólu. Nie każdy był tak heroiczny, zdarzały się zdrady. Każdy walczył, jak umiał. Nie mogę tego oceniać.
Co dziś mówią byli więźniowie Pawiaka? Jakie jest ich przesłanie do świata, Polaków?
Apelują, by się się szanować, czule patrzeć na świat, opamiętać się i kochać ludzi. Od siebie dodam, by nie kategoryzować nikogo.
Mija kolejna rocznica rozpoczęcia akcji likwidacyjnej na Pawiaku. Pani książka to „pomnik” dla byłych więźniów?
Tak. Dla mnie historie świadków wojny są bezcenne. To też lekcja dla nas, byśmy pamiętali, do czego doprowadza brak wzajemnego zrozumienia. Pamięć nie powinna służyć potęgowaniu wzajemnej niechęci, ale być przestrogą, byśmy nie popełniali tych samych błędów. Podzieleni ludzie, nawet jeśli tego nie widzą, są słabsi.
Czytaj także:
Zmarła Anna Jakubowska. “Do nas, młodych, nie docierały argumenty przeciwko rozpoczęciu Powstania…”
Czytaj także:
“Nie ma rzeczy cenniejszych od życia i pamięci”. Opowieść o prof. A. Skotnickim
*Od autorki: za pomoc w uzyskaniu informacji do książki dziękuję Muzeum na Pawiaku, kustoszce Joannie Gierczyńskiej oraz pracownikom. Polecam wizytę w muzeum, by bezpośrednio zetknąć się z historią