Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Twarda, konkretna, pełna troski o Kościół i o wspólnoty neokatechumenalne. Jej słowa były mocne, czasem wręcz dosadne (kiedy np. nazywała kobiety fabrykami życia, wystawionymi właśnie z tego powodu na ataki zła), ale zawsze kierujące wzrok na Chrystusa. Taką wydawała się być Carmen Hernández Barrera.
To jednak tylko część prawdy. Współinicjatorka jednej z największych na świecie wspólnot – Drogi Neokatechumenalnej, była wręcz „uzależniona” od Boga. Jej „Dzienniki”, nasycone na przemian cierpieniem i żywą wiarą, pokazują drogę kobiety, która każdy dzień próbowała przeżyć w Bożej obecności, choć jej życie było pełne trudnych, duchowych doświadczeń. To raczej droga pustyni, na której Carmen odnajdywała źródła żywej wody.
Chrystus był dla niej wszystkim, a jego nieobecność – jak pisała – „uniemożliwia radość”. Nie znała wiary, która jest oddzielona od codziennych, zwyczajnych czynności. W jej „Dziennikach” sacrum przeplata się z profanum – sprzątanie z rozmową z Bogiem, wzburzenie z krótkimi aktami modlitwy, poczucie beznadziei z zawierzeniem. „Nic mnie nie ciekawi. Zapach kota sprawia, że wstaję. Przynajmniej walczę, żeby posprzątać… Jezu mój, tu na Ciebie czekam” – pisała w "Dziennikach" 31 lipca 1980 r.
Może dlatego dziś, kiedy jej intymna relacja z Bogiem stała się dla nas dostępna, jeszcze bliższa stała się i ona – szukająca Boga w konkretnych, mało wzniosłych codziennych sprawach.
Jeśli ktoś chciałby zasmakować mistycznych uniesień, niech nie sięga po jej pisma. Carmen Hernández odnajdywała Boga w swoich słabościach, w zmaganiach z „zawsze bardzo trudną pielgrzymką życia” – jak mówiła podczas spotkania z młodymi w Loreto w 2007 roku.
Carmen pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny. Jej ojciec był przemysłowcem i miał już określony plan na życie swoich dzieci – po studiach mieli przejąć prowadzone przez niego fabryki. Z jego woli Carmen skończyła w Madrycie chemię. Jednak jej plany nieco odbiegały od planów ojca…
Już w liceum chciała być misjonarką. Po skończeniu szkoły prawie została zakonnicą w Zgromadzeniu Najświętszych Serc Jezusa i Maryi. Prawie, bo ostatecznie siostry nie chciały wysłać jej na misje.
3 maja 1954 roku, pod nieobecność ojca, ucieka z domu… do misjonarek. W instytucie Misioneras de Cristo Jesús kończy teologię, jednak po ośmiu latach opuszcza zgromadzenie. Jej pragnienie bycia misjonarką zaczyna się realizować, jednak w zupełnie inny sposób, niż się spodziewała.
Opuszczając misjonarki nie przypuszcza, że niedługo na swoje drodze spotka Kiko Argüello i że wraz z tym człowiekiem, którego później będzie nazywać „nieznośnym”, staną się inicjatorami jednej z największych dzisiaj rzeczywistości kościelnych, nazwanej przez papieża Jana Pawła II „itinerarium formacji katolickiej”.
Przyglądając się duchowej drodze Carmen Hernandez, można dostrzec jej wspólny rys z początkami Drogi Neokatechumenalnej: kruchość, w której Bóg rzeźbi nieprawdopodobne rzeczy.
Kościelne wielkie sprawy kojarzą się raczej z owocami gorliwych modlitw, otoczonych zapachem kadzidła. Tu nie wydarzyło się nic z tych rzeczy. Zapach, który towarzyszył powstaniu pierwszej wspólnoty neokatechumenalnej, to raczej zapach slumsów z madryckich przedmieść.
To tam, wśród najbardziej wykluczonych – cyganów, prostytutek, bezdomnych, zamieszkał najpierw Kiko Argüello. Co robił tam wzięty, hiszpański, młody artysta? Do baraków zaprowadził go poważny egzystencjalny kryzys. Żył w dostatku, w zamożnej rodzinie, ale doświadczał biedy duchowej. Po latach przyznał, że czuł się „martwy wewnętrznie” i wiedział, że jeśli nic się w jego życiu nie zmieni, to popełni samobójstwo.
Był niewierzący, ale zaczął się modlić… I został wysłuchany. Pierwszy raz trafił do baraków, poproszony o pomoc w uspokojeniu pijanego mężczyzny – męża kobiety, która zajmowała się jego rodzinnym domem. Zobaczył, w jakich warunkach żyją i… został.
Zabrał ze sobą tylko gitarę i Biblię. Miejscowi Cyganie z zainteresowaniem obserwowali nowego mieszkańca. Po chwili chcieli, by opowiedział im o Bogu. Być może fakt, że żądał tego szef miejscowej mafii sprawił, że Kiko nie odmówił…
O nieco dziwnym artyście, którego posądzono nawet o chorobę psychiczną (kto porzuca majątek i przeprowadza się z własnej woli do baraków?) usłyszała Carmen i o. Mario Pezzi (później ta trójka przez ponad pięćdziesiąt lat będzie prowadziła wspólnoty neokatechumenalne rozsiane na całym świecie).
Przyłączyła się do niego i zamieszkała w jednym z baraków w Palomeras Altas. W Rzymie kończył się właśnie II Sobór Watykański. Carmen z zapałem śledziła obrady ojców soborowych, co potem przyniosło owoce w formacji, którą zaproponowała światu. Z jej inicjatywy, w barakach, odbyła się pierwsza Pascha. Tak narodziła się pierwsza wspólnota, a jej członkowie potem będą mówić, że chrześcijanin żyje od Paschy do Paschy.
I tak zaczął rodzić się jej „kościół wiary”.
Carmen przez całe życie dbała o to, by w centrum wiary była relacja ze Zmartwychwstałym Chrystusem, a nie obrzędowość – to bardzo leżało jej na sercu. Kiedy podczas Paschy, którą celebrowała ze wspólnotami w rzymskim kościele Męczenników Kanadyjskich zobaczyła, że zbyt dużą wagę przykładają do obrzędów, napisała: „To zbyt ludowe, zdesakralizowane. A ja cierpię”.
„Duchowość obrzędowa” była wielkim wykrzyknikiem w głowie Carmen, zawsze dostrzegała to niebezpieczeństwo. Mówiła, że wtedy człowiek przestaje potrzebować Boga, a zaczyna potrzebować obrzędów. Podkreślała, że tylko Chrystus Zmartwychwstały daje życie.
Sprowadzała wszystko do sedna, broniła kerygmatu. Kiedy widziała, że wspólnoty zaczynają traktować Kiko ze zbyt dużym "uwielbieniem", ostro reagowała.
Przeżywanie wiary jako żywej relacji było istotą jej życia i to też chciała przekazać w swoich katechezach.
Tak też żyła. Stawiając w centrum relację z Bogiem. Wielokrotnie pisała „Jezu, kocham Cię”. Pisała to jednak obok słów pełnych pustki, tęsknoty, doświadczenia swojej słabości. Raz nazywa siebie „dzielnym bykiem”, a raz nicością.
„Chcę tylko, żebyś był, żebym w to nie wątpiła. Rozpal moją wiarę w Ciebie” („Dzienniki”, pkt 337); „Nic zdrowego we mnie nie ma. Gdzie jesteś? Czego chcesz? Biegnij, Panie, Ty jesteś wybawcą” („Dzienniki”, pkt 338); „Uprość mnie, daj mi spontaniczność. Te bóle niesamowite, bóle nerwicowe, bóle niemocy… Panie, pomóż mi” („Dzienniki”, pkt 10) – pisała.
Chrystusa nazywała lojalnym, odkrywcą, tym, który nie oszukuje. Zapisywała wszystkie chwile Jego bliskości. „Twoja miłość jest słodyczą, potężna, niewytłumaczalna, nieskończona” ("Dzienniki", pkt 429); „Kiedy Ty jesteś, zmienia się horyzont, teraźniejszość, przeszłość, wszystko” ("Dzienniki", pkt 643).
W ciemnych nocach – a właśnie nocami pisała swój dziennik, zachowała żywą wiarę.
Carmen zmarła 19 lipca 2016 roku, w wieku 86 lat, tuż przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie, na które miała przyjechać wraz z Kiko.
Owoc życia tej świeckiej celibetariuszki to ponad milionowy ruch, który jest obecny na każdym kontynencie. W ponad 900 diecezjach działa blisko 40 tysięcy wspólnot. W ponad 100 seminariach Redemptoris Mater (w Polsce są dwa – w Warszawie i w Łodzi) do bycia misjonarzami przygotowują się klerycy, a na misjach w wielu krajach są posłane przez papieża rodziny.
Znalezione w jej domu, już po jej śmierci, "Dzienniki" są przechowywane w madryckim seminarium Redemptoris Mater. Pierwszy tom obejmujący zapiski z lat 1979-1981 to dopiero początek poznawania jej duchowej drogi – Carmen notowała swój dialog z Chrystusem przez 30 lat. W planach jest wydanie kolejnych roczników.
Trwa zbieranie potrzebnych dokumentów do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Carmen Hernández Barrery – kobiety, której biedę Bóg przemienił w ogromne bogactwo.