Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przekleństwo nie polega na mówieniu brzydkich wyrazów, choć i tego należy oczywiście unikać. Chodzi o wypowiadane ze złością, z nienawiścią słowa, w których zawarte jest złe życzenie. Życzenie zła skierowane do drugiego człowieka. Dlatego przekleństwo nazywamy też „złorzeczeniem” (dosł. mówieniem zła).
W Biblii przekleństwo/złorzeczenie traktowane jest bardzo poważnie, bo Biblia w ogóle bardzo poważnie traktuje moc słowa – najpierw Bożego, a potem ludzkiego.
Bóg słowem stworzył świat. Słowo Boga ma moc stwórczą. Ale i słowo człowieka, stworzonego na obraz Boga i powołanego przezeń do panowania nad światem (czyli w biblijnym rozumieniu: do wzięcia za niego odpowiedzialności) ma swoje niebagatelne znaczenie.
Ludzkie słowo może budować, podnosić, dodawać sił i nadziei – na wzór słowa Bożego. Może być wręcz „przekaźnikiem” Bożego błogosławieństwa i życiodajnej mocy. Stąd od samego początku historii biblijnej widzimy, jak wielkie znaczenie bohaterowie tej historii upatrują na przykład w błogosławieństwie ojcowskim (najlepiej pokazuje to chyba spór o ojcowskie błogosławieństwo między Ezawem a Jakubem – zob. Rdz 27 i dalej).
To błogosławieństwo zresztą nie zawsze musi oznaczać życzenia „zdrowia, szczęścia, pomyślności”. Pod koniec Księgi Rodzaju (dokładnie w Rdz 49,1-28) patriarcha Jakub błogosławi przed swą śmiercią swoich dwunastu synów, każdego z osobna, nie każdemu mówiąc rzeczy łatwe i przyjemne.
Ale Biblia i tradycja narosła wokół niej konsekwentnie odczytują cały ten tekst jako błogosławieństwo. Bo jest to słowo pochodzące od Boga i dane synom Jakuba jako światło na drogę ich życia. Także jako objawienie jakiejś (nie zawsze miłej) prawdy o nich. Intencją Jakuba nie jest tam jednak sponiewierać swoich synów, czy zaszkodzić im, ale pomóc i poprowadzić w przyszłość (także w zmierzenie się z prawdą o sobie w świetle tego, jak widzi i czego wymaga od nich Pan Bóg).
Wracajmy jednak do przekleństw. Także Biblia wielokrotnie poświadcza ich moc. Zatrzymajmy się przy dwóch przykładach. Pierwszy z nich to poruszający zakaz zapisany w Księdze Kapłańskiej: „Nie będziesz złorzeczył głuchemu” (Kpł 19,14). W tym krótkim zdaniu Bóg bierze w szczególną obronę tego, kto nie ma żadnych szans bronić się przed przekleństwem, bo nie może go nawet usłyszeć. A skoro Bóg pragnie zapewnić mu tę ochronę, to znaczy, że jest przed czym się chronić.
Niedługo potem w Księdze Liczb znajdujemy historię Balaka, który wzywa pogańskiego wieszcza Balaama, aby na jego życzenie (i za niebagatelnym wynagrodzeniem) przeklinał lud Izraela, z którym Balak prowadzi wojnę. I wtedy interweniuje sam Bóg, który wręcz „przymusza” Balaama, aby zamiast złorzeczyć, błogosławił Izraelowi (patrz. Lb 22-24). Widać, że w oczach Boga wcale nie jest obojętne, czy jego lud będzie błogosławiony czy przeklinany.
Również przykłady z życia świętych uczą nas, że nie należy lekceważyć złorzeczenia. W historii św. Franciszka z Asyżu jest taki moment, kiedy – definitywnie poróżniwszy się ze swoim ojcem Piotrem Bernardone – Franciszek prosi napotkanego na ulicy asyskiego żebraka, by symbolicznie przyjął go za syna. I by błogosławił mu za każdym razem, gdy usłyszy jak stary Bernardone go przeklina, czy po prostu na niego pomstuje.
Także doświadczenie wielu egzorcystów (o którym świadectwa można przeczytać i usłyszeć w wielu książkach, wywiadach i wystąpieniach) mówi, że przekleństwo rzeczywiście „działa”. I potrafi wyrządzić ogromne szkody (nie tylko duchowe) temu, na kogo zostało rzucone.
Przekleństwo/złorzeczenie może być niebezpiecznie skuteczne niejako „od dwóch stron”. To znaczy, że na jego niszczycielską skuteczność mają wpływ obie strony, obie osoby – wypowiadająca je i ta, przeciw której jest skierowane.
Najpierw przeklinający/złorzeczący. Warto pamiętać, że w życiu duchowym nie ma „ziemi niczyjej”. Papież Franciszek w pierwszym kazaniu wygłoszonym do kardynałów niedługo po swoim wyborze przypomniał trafne zdanie francuskiego pisarza Léona Bloy’a: „Kto nie modli się do Chrystusa, modli się do diabła”.
Im dalej ktoś żyje od Boga, tym bardziej jest pod wpływem diabła – tym mocniej zło może działać w nim i przez niego. A to znaczy, że wypowiedziane przez niego przekleństwo może być tym bardziej „skuteczne”.
Oczywiście istotne jest także, czy przekleństwo/złorzeczenie wypowiadane jest ze złością, z nienawiścią, czy „w afekcie”. Im więcej świadomej złej intencji i chęci zaszkodzenia, tym większa „moc rażenia” przekleństwa. Egzorcyści dość zgodnie twierdzą, że szczególnie mocne i brzemienne w skutki jest przekleństwo tych, z którymi nasze relacje według Bożego planu powinny być najbliższe i najlepsze (rodzice, bliscy krewni, ale też bliscy w porządku duchowym – e.c. kapłani).
Jednak wiele zależy też duchowej kondycji tego, w kogo wymierzone jest przekleństwo/złorzeczenie. Jego bliskość i relacja z Bogiem nie są tu bez znaczenia, a wręcz mają znaczenie pierwszorzędne. Chrystus już pokonał diabła przez swoją mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Jest już ostatecznym i definitywnym zwycięzcą. Jeśli się Go wiernie trzymamy, zło nie będzie mogło nam specjalnie zaszkodzić.
Przede wszystkim – jak to przed chwilą stwierdziliśmy – trzymając się Chrystusa. Przez osobistą modlitwę, regularne życie sakramentalne i po prostu uczciwe chrześcijańskie życie. Jeśli podejrzewamy (lub wiemy), że ktoś wymierzył (lub wymierza) w nas przekleństwo, złorzeczenie, to przede wszystkim potrzebujemy przebaczyć (aktem woli, choć nasze uczucia mogą być nadal „trudne” względem tej osoby). I… błogosławić.
To sposób jasno wskazany przez samego Jezusa: „Błogosławcie tym, którzy was przeklinają” (Łk 6,28); „Miłujcie nieprzyjaciół waszych, módlcie się za tych, którzy was prześladują. W ten sposób okażecie się synami Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5,44-45).
Jeśli (nawet wbrew swoim emocjom) błogosławię tego, kto mnie przeklina, źle mi życzy, obraża mnie, to w ten sposób poddaję się coraz bardziej pod ojcowską władzę i opiekę Boga. Ona będzie mnie chronić. On będzie.
A więc przede wszystkim: osobista trwała, szczera relacja z Bogiem przez modlitwę i sakramenty oraz postępowanie według jasnego wskazania Pana Jezusa są sposobem ochrony przed niszczącymi skutkami przekleństwa. Nie potrzeba żadnych „specjalnych modlitw”, które znaleźć można na przykład w internecie. Bo to nie „właściwa modlitwa” (traktowana często jak zaklęcie) może mnie chronić, ale moc Boga, któremu poddam całe swoje życie.
Jeśli za kimś „ciągnie się” historia przekleństwa/złorzeczenia rzuconego nań dawniej (zwłaszcza, jeśli nie żył wówczas blisko z Bogiem), to nie od rzeczy będzie poprosić o błogosławieństwo i modlitwę kapłana, czy też działającej przy Kościele grupy modlitewnej.
Zawsze jednak musi to poprzedzać i towarzyszyć temu życie sakramentalne, osobista modlitwa i realizacja Jezusowego nakazu modlitwy za nieprzyjaciół, którzy czynią (czy usiłują czynić) nam krzywdę. Inaczej wychodziło by na to, że traktujemy posługę kapłana w sposób magiczny, niczym „szamana”, a zupełnie nie o to tu chodzi.
Najgorszym możliwym pomysłem jest oczywiście odpowiadanie przekleństwem na przekleństwo. Czy też szukanie „pomocy” u jakichkolwiek wróżek, zaklinaczy, „szeptuch” i innych takich „specjalistów” – choćby zachwalali swoje „usługi” za pomocą religijnego języka i odwołując się do wiary.
Tak. Zawsze. Oczywiście jego ciężar zależy od naszych intencji, od tego, czy rzeczywiście pragnęliśmy komuś zaszkodzić, czy tylko „wybuchliśmy” w nerwach. Ale przekleństwo zawsze jest złem, grzechem i należy się go wystrzegać oraz starać się je naprawić.
Jeśli nawet tylko „w złości” źle komuś życzyliśmy, to warto przeprosić. A na pewno pomodlić się za tę osobę, gdy już ochłoniemy. Choćby i jednym „Zdrowaś, Maryjo”. Oddając z wiarą tę osobę i siebie pod opiekę Niewiasty, której Potomstwo „miażdży głowę węża”, i która jest postrachem demonów. Ze złorzeczeń i przekleństw zdecydowanie należy się też spowiadać.