Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Była Wielkanoc 1944 r., w Auschwitz s. Celestyna Faron, numer obozowy 27989, więźniarka bloku numer 7, umierała na rewirze w bloku 24. W nocy z Wielkiej Soboty 9 kwietnia na Niedzielę Zmartwychwstania, ubrana w białą koszulę i okryta prześcieradłem zamknęła oczy, składając swoje życie jako ofiarę w intencji nawrócenia kapłana. Więźniarki były pewne, że w piekle Auschwitz umiera święta.
Życie za nawrócenie
Po raz pierwszy przeczytała o nim w gazecie. Był rok 1933, pracowała w domu sióstr służebniczek we Lwowie i poruszył ją artykuł o kapłanie Władysławie Faronie, który miał takie samo nazwisko jak ona, ale nie był jej krewnym.
Zasłynął z tego, że zaledwie sześć lat po święceniach, jako wikariusz w Nowym Wiśniczu, popadł w konflikt z kurią w Tarnowie. Niestety, sprawa nabrzmiała tak bardzo, że młody kapłan nie ustąpił i w 1923 r. odszedł do Kościoła polskokatolickiego założonego przez bp. Franciszka Hodura.
Młody, zraniony Faron działał w Zamościu, a 30 stycznia 1930 r. został nawet biskupem. Rok później z grupą 50 księży założył własny, Polski Kościół Starokatolicki. O powrocie do Kościoła rzymskokatolickiego nawet nie myślał.
I właśnie wtedy, gdy kariera ambitnego księdza nabierała tempa, przeczytała o nim s. Celestyna. Jego historia poruszyła ją do głębi. Była zakonnicą, nic nie mogła zrobić, ale mimo to postanowiła działać.
Poprosiła Jezusa, aby zechciał przyjąć dar jej życia za nawrócenie ks. Farona. Intencja była poważna. Oferta złożona świadomie. Ale o ile mogła spodziewać się choroby, czy innych trudności, to z całą pewnością nie mogła spodziewać się obozu w Oświęcimiu.
„Ja pójdę, bo i tak przyjdą…”
Na posterunek gestapo w Brzozowie zgłosiła się sama. Na skutek konfidenckiego donosu Niemcy zaczęli interesować się mieszkańcami domu sióstr służebniczek, którego była przełożoną. Wiedziała, że może się ukryć, albo wyjechać – tak jej radzono.
Ale wiedziała też, że Niemcy przyjdą po kogoś zamiast niej, kogo pociągną do odpowiedzialności za coś, czego przecież nikt nie zrobił. Z Brzozowa przewieziono ją do więzienia w Jaśle, potem do Tarnowa, skąd 6 stycznia 1943 r. została wywieziona do obozu w Oświęcimiu–Brzezince.
Przydzielono ją do pracy przy kopaniu rowów, ale drobna i wychudzona nie radziła sobie z tym zadaniem, za co bito ją i kopano. Była zima, w pasiaku i drewniakach przez wiele godzin stała w wodzie, wkrótce zaczęła chorować. W ostatnim okresie przed śmiercią jej ciało pokrywały odleżyny, słuch przytępił się od przewlekłego tyfusu, gruźlica trawiła organizm.
„Czasem spotykałam siostrę płaczącą, ponieważ bardzo cierpiała. Nigdy jednak nie spotkałam jej duchowo załamanej czy narzekającej, ale raczej zawsze miała słowa pocieszenia nie tylko dla mnie, lecz dla każdego, kto do niej przyszedł. Sama nie chodziła z powodu chorej nogi. Ta postawa cierpliwości i pogody pozyskiwała siostrze serca wszystkich więźniarek” – wspominała s. Cypriana Babiak, która przeżyła obóz.
Nikogo nie winiła. „Taka była i jest wola Boża, ona mnie utrzymuje w równowadze ducha” – mówiła. Modliła się – o nawrócenie grzeszników, za ojczyznę, za zgromadzenie, kapłanów, szczególnie polecając Bogu sprawę nawrócenia księdza Farona i ... za Adolfa Hitlera.
„Nie umrę bez Komunii…”
Jednym z największych pragnień s. Celestyny było móc przyjąć Komunię przed śmiercią. W warunkach obozu koncentracyjnego pragnienie równe szaleństwu. „Pan Jezus mi przyrzekł tę łaskę. Nie umrę, dopóki nie przyjmę Komunii” – powtarzała. Heroiczne zaufanie zostało nagrodzone!
Komunię, jako wiatyk, przyjęła 8 grudnia 1943 r., w patronalne święto zgromadzenia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Otrzymała jedną z hostii potajemnie przywiezionych przez kapłana jadącego z transportem lwowskich więźniów do Oświęcimia. Kapłan wiózł konsekrowane hostie zaszyte w sutannie. Przy zmianie ubioru przekazał je w zaufaniu więźniarce, karmelitance z Poznania.
Ofiara przyjęta: nie jeden, a trzech!
W 1948 r. gazety napisały o ks. Władysławie Faronie po raz kolejny. W artykułach informowano, że „27 lutego 1948 r. na Jasnej Górze oficjalnego przyjęcia ks. Władysława Farona do Kościoła – po odprawieniu dłuższych rekolekcji – dokonał bp Teodor Kubina”.
Ksiądz Faron pracował później jako proboszcz w parafiach na Pomorzu Zachodnim. Zmarł w 1965 r. W oświadczeniu po nawróceniu on i dwóch innych kapłanów, którzy odeszli razem z nim, czytamy:
„Żałując przeto za nasz błąd z całego serca, wracamy ze skruchą i z radością do świętego Kościoła rzymskokatolickiego, Boga Wszechmogącego i błagamy, by nam odstępstwo nasze darować raczyli. Miłosierdziu Ojca Świętego się polecamy, przepraszamy gorąco duchowieństwo i lud za wyrządzone zgorszenie.
Pełni jesteśmy głębokiej ufności, że Kościół święty, Matka nasza, wejrzy na nas, przygarnie nas jako zbłąkane i pokutujące dzieci i przyjmie nas znowu do siebie. Ponieważ zaś przykładem naszym i naukami odwiedliśmy niektórych wiernych od prawdziwego świętego rzymskokatolickiego Kościoła, wszystkich ich wzywamy i zaklinamy, by poszli teraz za nami i do jedności wiary i Kościoła świętego powrócili”.