Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ślubuję…
Tak, nadszedł moment ślubowania, uroczystego oznajmienia życiowej decyzji. Decyzji o przyszłości. Przyszłości Twojej, mojej, naszej, ale też i naszych bliskich. Bo, jak wiemy, związek zawiera się nie z jedną osobą, ale z całą jej rodziną. Czy idąc do ołtarza, rozumiemy i zgadzamy się z tym, co mamy za chwilę wypowiedzieć? Czy gdybyśmy zechcieli, dana nam będzie możliwość wyrażenia się inaczej, zgodnie z ewentualnym odruchem ostrożności, odpowiedzialności za wypowiadane słowa? Otóż takiej możliwości nie będzie!
Bo co to jest w ogóle miłość? Jak sobie wyobrażamy miłość, którą ślubujemy?
Miłość to najpiękniejsza rzecz, która może się nam przydarzyć. Miłość nadaje sens egzystencji. To spełnienie, to otucha, to siła, to pasja mogąca sięgać szczytu zapomnienia, zniewolić serce, umysł i ciało. To pełnia radosnych uczuć. Miłość to gotowość do pomocy kochanej osobie także w najbardziej niekorzystnych dla siebie warunkach, pośród jej niewierności i we wszelkiej chorobie. Jeśli tak definiujemy miłość, to czy taki stan ducha możemy na zawsze ślubować? Bo „ślubuję” oznacza coś trwałego, niezmiennego w czasie, nieodwołalnego. Powtarzam: czy uczciwie myśląc, wolno nam tak zdefiniowaną miłość ślubować?
„Ślubuję ci wierność”. No dobrze, ale co się stanie, gdy się komuś noga powinie? Gdy kiedyś obudzi się z kacem i w nie swoim łóżku? Dramat na resztę życia? Rozwód? Nieszczęście, które automatycznie spadnie też na dzieci?
„Ślubuję ci uczciwość małżeńską”. Czyżby istniały różne uczciwości? A ja tylko tę jedną, małżeńską ci ślubuję? Nasuwa mi się wizja koła ratunkowego z napisem: „uczciwość inaczej”...
Na pewnej uroczystości ślubnej w Holandii usłyszeliśmy przy ołtarzu przysięgę małżeńską z dodatkiem: ik zal proberen. Tłumacząc „na nasze”: ślubuję ci, że się postaram, spróbuję (!).
Hmm... Jestem ostatni, żeby proponować zmiany tradycyjnych słów przysięgi wypowiadanych uroczyście przez narzeczonych wobec Boga i Kościoła, który reprezentują kapłan i świadkowie. Zresztą przysięga typu proberen jest sakramentalnie nieważna. Proponuję co innego.
Proponuję, aby w naukach przedmałżeńskich, a potem już jako małżeństwo każdego dnia każda para rozwijała w sobie niezbędną dla szczęśliwego związku świadomość realnych uwarunkowań: ślub to nie teatr, to nie tylko biała suknia, bukiet kwiatów, uczta weselna. To nie słowa rzucane dla publiczności czy do kamery video. Ślub to umowa między narzeczonym i narzeczoną zawierana na całe życie. I raz podpisana nie może być wsadzona do szuflady z innymi dokumentami. Ten kontrakt ma być regularnie odświeżany, stale obecny w czynach i gestach. Decydując się na małżeństwo, nie można myśleć, że jeśli coś się nie będzie układać, to się rozstaniemy.
Proponuję takie oto wspólne rozważenie treści przysięgi, którą zamierzacie składać (przymrużcie oko i weźcie głęboki wdech):
Pragnę ci ślubować miłość, wierność i uczciwość małżeńską, co rozumiem jako nieustającą życzliwość i współpracę we wszystkich dziedzinach naszego życia, na dobre i na złe.
A na formularzu (elektronicznym, ma się rozumieć), na którym razem ze świadkami waszego ślubu złożycie swoje podpisy, będzie figurował kwadracik do zaznaczenia (odfajkowania) z następującym tekstem: „Potwierdzam z całą odpowiedzialnością, że zapoznałem się i wziąłem sobie do serca wszystkie warunki i reguły ujęte w Elementarzu dla zakochanych autorstwa Jacka Mycielskiego”.
A na końcu tego formularza znajdować się będzie dodatkowo przycisk z napisem: ENTER. I zadziała tylko wtedy, gdy wymieniony wyżej kwadracik będzie poprawnie odfajkowany. Inaczej cała komputerowa uroczystość się „zawiesi”. Wszystko znieruchomieje, nie będzie ani Mendelssohna, ani ryżu, a butelki szampana nie dadzą się otworzyć. Możemy to tak zaprogramować. Znam specjalistów.
Już teraz można sobie wyobrazić, ilu rekrutów maszerujących dzielnie do ołtarza nigdy z wyżej wymienionymi definicjami czy warunkami się nie zapoznało. Nigdy ich nie przemyślało. Nikt im o nich jasno nie powiedział. Idąc „na front”, wyobrażają sobie czułe westchnienia, sielankę, przytulankę, aromatyczną kawkę, ciepłe łóżko. Do tego powabną, wyśnioną figurę niezmieniającą w czasie ani kształtu, ani objętości. I same „achy i ochy” z ust ukochanej, ukochanego.
No i co, gdy tego zabraknie? Gdy się okaże, że o każdy z tych przywilejów trzeba walczyć, trzeba nad nim pracować, nawet gdy się przekroczy staż pięćdziesięciu lat małżeńskiej służby?
Rita Hayworth, światowej sławy aktorka filmowa grająca w wielu filmach idealną, zawsze piękną, seksowną towarzyszkę życia, w swoich wspomnieniach napisała, że jej nieudane życie prywatne było spowodowane między innymi tym, że mężczyźni zakochiwali się w niej takiej, jaką widzieli na ekranie. Tymczasem ona w życiu codziennym była inna!
A jak jest z nami? Czy uwzględniając trudności i ryzyka, które w coraz czarniejszych kolorach rysują się na horyzoncie tego rejsu, tego kontraktu, lepiej wcale w ten biznes nie wchodzić? Może „się nie opłaca”? Czy naprawdę warto taką skomplikowaną i ryzykowną wyprawę podejmować?
Moja odpowiedź brzmi: tak, warto.
*Fragment książki "Elementarz dla zakochanych". Jest ona, jak pisze autor Jacek Mycielski: drugą pozycją mojego tryptyku życiowych vademecum. Jest w niej mowa o tym, co jest ważne w narzeczeństwie i co w małżeństwie. Jako odbiorców książki, obok narzeczonych, widzę też małżonków pragnących budować stabilny związek dwojga kochających się ludzi, inwestować w rozwój rodziny. Życzę wszystkim JASNEJ DROGI! Wydawnictwo Rosikon Press, 2021.
**Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl