Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Cieszymy się, że odeszła, bo już nie cierpi, bo nie walczy o każdy oddech. Płaczemy, bo po ludzku, bo egoistycznie my chcielibyśmy, żeby tu była... Chcielibyśmy ją mieć dla siebie. Ale ona jest w lepszym miejscu. Do którego my musimy się napracować, żeby się dostać, a ona już tam jest. Tata Marcin zamknął oczy i mówi: Widzę ją, jak tańczy... Już jest szczęśliwa w niebie” – napisała mama Ania w sobotę, 25 września 2021 roku, kilka godzin po śmierci córki Małgosi Kląskały.
Małgosia Kląskała
Jest 1 października, piątek, południe. Słońce równo oświetla alejki cmentarne. Figluje na liściach i płytach nagrobków, jakby odwiedziło nadmorski deptak, a nie wrocławski cmentarz. Jeszcze nie dowierzam. Krok za krokiem wlokę się przed siebie, ale w głowie migoczą obrazy, których przez ostatnie trzy godziny byłam świadkiem. Niezmierzona ilość ludzi… Białe kwiaty w każdej ręce… Kolorowe ubrania, radosne pieśni, spuchnięte oczy cioć i wujków, naręcza balonów, które w chwili złożenia trumienki w grobie poleciały wysoko nad miasto i delikatny uśmiech rodziców, których nie dotknęła rozpacz…
Wracam z pogrzebu Małgosi, dziewczynki, która przegrała tylko z jednym przeciwnikiem – z rakiem. Wszystkie inne bitwy: z brakiem nadziei, radości życia, wiary i miłości, z buntem, goryczą, gniewem i żalem – wygrała.
"Ja modliłam się o pokój i taki otrzymałam. I naprawdę łzy pojawiają się, gdy odbijam się w oczach innych, w ich słowach, w ich przytuleniu. A mnie otula to, że ona już nie cierpi, i że 1/3 mojej dziatwy jest już zbawiona. Teraz trzeba wychować pozostałą dwójkę na dobrych ludzi, byśmy się tam spotkali…" – czytam SMS od mamy Małgosi i zalewam się łzami.
Zwyczajna i nie – rodzina Małgosi
Rodzina Kląskałów mieszka we Wrocławiu. Rodzice: Ania i Marcin, oraz dzieci: Małgosia, Basia i Michaś. Gdyby jeszcze niedawno spotkać ich na ulicy w zwykły, słoneczny dzień, wyglądaliby jak wiele innych rodzin, które wybrały się na spacer. Rowerki, lody, wata cukrowa. Koniki w parku i baloniki w kształcie jednorożców na długich wstążkach. Wybuchy śmiechu, czułe spojrzenia, mocne uściski małych rąk przez duże ręce – obraz, od którego trudno oderwać oczy.
A jednak od pięciu lat rodzina dzień po dniu toczyła walkę z nierównym przeciwnikiem – nowotworem dziecięcym. Choroba weszła pod ich dach bez zapowiedzi, została i wygrała. Małgosia zmarła 25 września, według opinii wielu osób walczyła jak mała święta. Pięć lat jej życia, które rodzice, dziadkowie, przyjaciele i tysiące nieznanych ludzi, a przede wszystkim ona sama, wykorzystali, by pokonać raka, było czasem tak wyjątkowym, że nie wolno o tym zapomnieć, trzeba o tym opowiedzieć, aby inni, którzy będą musieli stoczyć podobny bój, wiedzieli, że choć ciało przegrywa, serce i dusza mają szansę zwyciężyć.
Rak zmienia wszystko
Rodzinne szczęście zadrżało w posadach pięć lat temu, gdy u trzyletniej wówczas Małgosi zdiagnozowano neuroblastomę, złośliwy nowotwór dziecięcy.
„Kiedy przekraczasz próg oddziału onkologii, trzymając swoje dziecko za rączkę, uświadamiasz sobie, jak szczęśliwe było twoje życie przed diagnozą. Ściskasz tę małą ukochaną dłoń i wszystkie dotychczasowe problemy sprowadzają się tylko do jednego jedynego – na zawsze zabrać dziecko ze szpitala i już więcej nie musieć do niego wracać” – pisała mama Małgosi na fanpage’u „Małgosia kontra neuroblastoma”, który przez kilka lat udało jej się prowadzić w formie bloga onkomamy.
Był 2016 r., Małgosia cierpiała na silny bólu brzuszka, ale lekarze nie potrafili wskazać przyczyny. Diagnostyka zajęła cztery miesiące, wreszcie rodzice dostali skierowanie na USG, które pokazało duży guz w jamie brzusznej. Wdrożono ostre leczenie: 6 cykli chemioterapii, 14 naświetleń, 6 miesięcy terapii retinoidami i usunięto guz. Małgosia była blada i wycieńczona, straciła wszystkie włosy, była cieniem Gosieńki, którą wszyscy znali. A jednak stała dzielnie na swoim ringu i po 14 miesiącach walki lekarze ogłosili sukces. Była zdrowa, udało jej się nawet wrócić do przedszkola. Nikt wtedy nawet nie przypuszczał, że będzie musiała stanąć do tej walki jeszcze dwa razy. I że nie zdarzy się cud.
Pierwsza wznowa – wróg powrócił
Rodzina dostała rok spokoju. Bez szpitali, leków, wkłuć, wymiotów i bólu. Ale przede wszystkim bez strachu o każdy dzień życia Małgosi. Niestety, rok po zakończonym leczeniu Gosia znów zaczęła skarżyć się na ból brzuszka. Rodzice zareagowali natychmiast, ale na SOR usłyszeli o infekcji i przejedzeniu. Dopiero badanie tomografem pokazało, że guz zbudował się od nowa, tym razem po prawej stronie. Rak poczynał sobie śmiało i zajął też węzły chłonne i płuca. Lekarze decydują, że potrzebna jest operacja, a po niej aż 10 cykli chemioterapii i megachemia z autoprzeszczepem szpiku. Machina rusza, ale Gosia nie jest już maleńką dziewczynką, która niewiele rozumie.
"Zadaje pytania i wie, że rak to śmiertelna choroba. Widzi, jak dzieci z sąsiednich sal nagle znikają z oddziału… Zawsze nazywa je aniołkami" – pisze mama Ania. W czasie podawania megachemii – najostrzejszego rodzaju chemii, który niszczy komórki nowotworowe, ale i własny szpik – spędza w szpitalu 51 dni.
Jest sierpień, za oknem dzieci bawią się w słońcu. Jedzą lody albo idą na basen. Małgosia tkwi w sterylnym pomieszczeniu szpitala Przylądek Nadziei. Szykuje listę marzeń, które zamierza zacząć spełniać po kuracji.
Połknęła ponad 200 tabletek, 49 razy pobierano jej krew, przez 40 dni podawano antybiotyki, przez 31 dni, dzień i noc, była podłączona do pomp infuzyjnych. Wytrzymała…! W drugim zderzeniu z rakiem pokazała, że choć jej ciało jest słabe, boi się wkłuć, bólu, wymiotów, utraty włosów, chudości i obrzęków, to jednak jest w niej wola walki, odwaga, której wielkość niejeden raz zawstydziła dorosłych.
Otwieranie cudzych serc… i portfeli
Aby pokonać chorobę, po zakończeniu wyczerpującego leczenia konieczny był ostatni etap – immunoterapia przeciwciałami anty-GD2. Niestety, terapia nie jest refundowana, a czas płynie. Rodzice poruszają niebo i ziemię, aby znaleźć szpital, w którym Małgosia zostanie poddana immunoterapii. Znajdują, ale na drodze stają pieniądze. Koszt terapii w klinice w niemieckim Greifswaldzie wyceniono na 1,7 mln zł. To bariera nie do pokonania. Na zebranie pieniędzy rodzice mają dwa miesiące. I wtedy rusza lawina niespodziewanej życzliwości, dobra i bezinteresownej pomocy. Kiermasze, festyny, licytacje – do zbierania pieniędzy włączają się ludzie, których ani Małgosia, ani jej bliscy nigdy nie poznają! Na zbiórkę zorganizowaną przez Fundację „NA RATUNEK dzieciom z chorobą nowotworową” odpowiada 28 646 osób, i to zaledwie w ciągu dwóch miesięcy. Kwota 1 683 265,70 zł czeka, aby pokryć ostatni etap leczenia nowotworu. I już o nim zapomnieć.
Małgosia wchodzi na ring – druga wznowa
Leczenie w niemieckiej klinice trwało, z przerwami, od listopada 2019 r. do lipca 2020. Wydłużyło życie Małgosi, ale nie pokonało neuroblastomy. We wrześniu 2020 r. pojawiły się guzki na czaszce, potem dołączyły inne objawy – bóle brzucha, nóg, powiększone węzły chłonne i duszności. Rodzice monitorują sytuację, powtarzają badania, ale Małgosia walczy dzielnie i nie rezygnuje z żadnych aktywności. Chodzi do szkoły (pierwsza klasa), gdzie angażuje się we wszystko, co może i jest bardzo pilną uczennicą. Jeździ na łyżwach i rowerze, tańczy w balecie, nocuje u koleżanek i u dziadków, pływa, bierze udział w alpakoterapii, jeździ konno – co uwielbia. Żyje, pełną parą żyje. Są chwile, jakby żyła za dwie osoby, jakby chciała doświadczyć wszystkiego, co świat ma w ofercie dla ośmioletnich dziewczynek.
W marcu świat w domu Kląskałów znów staje na głowie.
"Przyszedł czas na nocleg w szpitalu, na pierwszą chemię. USG pokazało zmiany na wątrobie. PET pokazał zmiany w szpiku, węzłach, we wnęce śledziony. Rezonans mózgowia pokazał nacieki na mózgu. CRP powyżej 100. Ból codziennie. Cały dzień. Wymioty. Senność. Nudności. Zwiększamy dawki leków. Może będziemy prosić, by nieco przyspieszyć cykl, żeby trochę ten ból ujarzmić... Jak się czujemy? Serce nam pęka. Oczy zachodzą łzami. Usta często się śmieją, bo jeszcze jesteśmy razem. Ręce szukają przytulenia, bo daje to ukojenie. Rozum mówi, że zrobiliśmy i spróbowaliśmy już wszystkiego konwencjonalnego i nie" – pisze mama Ania.
Pierwsza Komunia Święta
Czasu jest coraz mniej i Małgosia jest coraz słabsza. Nikt nie odważa się zapytać głośno, ile czasu zostało, ale patrząc na wyniki badań i jej stan takie pytanie ma prawo tlić się w głowie obolałych rodziców. Zapada decyzja o przystąpieniu Małgosi do Pierwszej Komunii Świętej. Uroczysta chwila zaplanowana na 15 maja jest wielkim świętem. Małgosia, w bieli i wianku z żywych kwiatów, stoi dumnie w kościele. Oczy jej płoną, jest szczęśliwa.
"Gdy z rodzicami chodziliśmy podczas mszy do Komunii Świętej, ja, Basia i Michał dostawaliśmy 'tylko' błogosławieństwo. Pytałam wtedy: kiedy ja też dostanę Pana Jezusa?!?" – zapisuje mama cytując córkę.
"Z jednej strony Komunia to wielka radość, że w końcu będzie mogła przyjmować w pełni Jezusa do swojego serca, z drugiej mam świadomość, że to pierwszy krok w oddawaniu jej Bogu" – mówi mama Ania w rozmowie z "Gościem Wrocławskim".
Kiedy to może się stać?
Małgosia też się szykuje. Trudno ustalić, co czuła, co myślała, jak żywo biło jej serduszko, ale w lipcu, pięć i pół tygodnia przed śmiercią, napisała testament. Równe, dziecięce pismo, duże, zgrabne litery. Mama zrekonstruowała, że testament musiał powstawać na raty, ok. 16 lipca. W tamtym czasie miała jeszcze lepsze dni, nocowała u dziadków, zbierała maliny, była w kinie, dała się zabrać na zakupy i do zoo, a nawet na randkę z dziadkiem do aquaparku, gdzie spędzili razem aż dziesięć godzin.
– Gdy to przeczytałam zmroziło mnie to, że ona była tak gotowa, że pomyślała nawet o testamencie... Wzruszyło mnie to, co tam zawarła... – mówiła mama Ania.
Testament Gosi
"Mamo, tato, mimo że mnie już nie ma, to chcę wam powiedzieć, że bardzo was kocham i cały czas o was pamiętam. Wiem, że mimo tego, że teraz jesteśmy rozdzieleni, to niedługo znowu się spotkamy, tutaj, gdzie ja teraz jestem. I pamiętajcie o tym, co wam teraz powiedziałam i nie płaczcie za mną, tylko cieszcie się życiem, tak jak ja, póki macie czas, to znaczy tu gdzie ja jestem też jest fajnie, ale nie ma wesołego miasteczka.(…)
O i mamo i tato, mam do was prośbę i zróbcie to dla mnie, bardzo was proszę, nie kłóćcie się już. Będę was tu z góry obserwować, ale mam ogromną nadzieję, że przestaniecie od razu.
Uwielbiałam spędzać z wami czas. Uwielbiam was, buziaki.
Gosia, której już nie ma, ale nadal o was pamięta".
Przygotowała też prezent dla taty Marcina, który obchodzi urodziny 1 listopada.
Ostatnia prosta
„Dziś śniło mi się, że jakaś nauczycielka zdejmuje Gosi czapkę z daszkiem, mówiąc, że w szkole nie chodzi się w czapce. I wszystkie dzieci się śmiały z jej cudnej łysiny... Koszmar! Wiedząc, że to dla Gosi bardzo trudne, że nie akceptuje swojej łysiny i chętnie używa turbanów, peruki, czapki z doczepianymi włosami... Ćwiczyłam z nią przykładowe odpowiedzi, żeby nie czuła, że musi się z czegoś tłumaczyć” – napisała mama.
Na koniec bardzo bolało. Tak bolało, że odważna miłość mamy i taty z niemocy zamykała oczy. I palce zaciskały się z bezradności, aż do krwi. Tak szarpało w środku, gdy masowanie stópek nie przynosiło żadnej ulgi.
Dobrzy ludzie – rodzina, przyjaciele – gotowali obiady, robili zakupy, wyręczali w czym mogli, żeby tylko nie trzeba było na dłużej niż chwila wypuszczać z rąk jej małych, obolałych rączek. Bo cierpienie sprawiały nawet pocałunki…
„Nie możemy jej zatrzymać. Choć jest nasza, nie należy do nas. Została nam „zadana”, nie „dana” na zawsze. Mieliśmy ją puścić w świat, a przyjdzie nam puścić ją do nieba... Staramy się nasze zadanie wypełniać jak najlepiej potrafimy. Od początku do końca. Doceniamy każdy jej krok. Każdy uśmiech. Każdy żarcik. Każdą opowiedzianą historię – czy to tę o bólu czy tę radosną. Trzeba z odwagą, klasą i przede wszystkim miłością przejść przez to, co nam pisane. Towarzyszenie Gosi w tak trudnej i bolesnej drodze do nieba…” – czytam słowa pani Ani i słońce odbija się w małych kroplach na telefonie.
Żegnaj, Gosiu i módl się za nami…