Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zabawa w mszę?
W „katonecie” pojawiają się od czasu do czasu zdjęcia malców usiłujących naśladować takie czy inne czynności liturgiczne. A to jakiś brzdąc położy się na posadzce obok leżących krzyżem zakonników, którzy za chwilę mają składać śluby, a to inny w domu usadza pluszaki w równych rzędach i serwuje im „Komunię” z herbatników.
Sama słodycz, „lajki” sypią się lawiną i rzeczywiście aż trudno się nie uśmiechnąć na taki widok. Jak jednak reagować, kiedy dziecko w domu „bawi się w mszę”? Niektórzy zastanawiają się, czy to właściwe i czy nie ma w tym niczego złego.
Z pewnością w takiej zabawie nie ma nic złego, w sensie: nie jest ona grzechem. Prawo kanoniczne przewiduje karę dla kogoś, kto „nie mając święceń kapłańskich usiłuje sprawować liturgiczną czynność Ofiary eucharystycznej”. Ale chodzi tu o symulację mającą na celu wprowadzenie innych w błąd, a nie dziecięcą zabawę.
Jeśli więc ktoś uskuteczniał podobne zabawy w dzieciństwie, nie musi się z nich spowiadać. Inaczej rzecz się ma z kpinami, czy parodiowaniem liturgii w ramach młodzieńczych wygłupów. Ale ta różnica jest chyba dość oczywista i łatwa do „wyczucia”.
Zamiast zabawy w kościół, Kościół domowy
Oczywiście malca nie należy zachęcać do „zabawy w mszę” i urządzać mu w tym celu w domu prywatnej kaplicy (nawet jeśli ta zabawa budzi entuzjazm babci, która, marząc po cichu o tym, że wnusio zostanie księdzem, gotowa jest uszyć mu miniornat).
Warto natomiast wykorzystać to chwilowe zainteresowanie dziecka, by wychodząc od niego przeprowadzić domową katechezę. Można też spróbować nieco „przekierować” tę zabawę na tory wspólnej rodzinnej modlitwy, której dziecko będzie aktywnym uczestnikiem.
Domowa „msza” nie jest może najlepszą zabawą, ale pokazuje nam, że a) to, co związane z wiarą, liturgią, modlitwą, wcale nie musi być dla dziecka obce i nieciekawe, b) dziecko potrzebuje być aktywne, coś robić, chce być sprawcze. Można te chęci wykorzystać, aby zaangażować je wspólną rodzinną modlitwę.
Dlaczegóż by nie miało do niej usadzić swoich miśków albo przygotować czy ozdobić pod okiem kogoś starszego domowy „ołtarzyk”? Niekoniecznie musi rozdawać uczestnikom „Komunię” z herbatników, ale może na przykład podać im do ucałowania krzyżyk. Możliwości jest wiele, a każda stanowi doskonałą okazję, by budować dobry nawyk wspólnej domowej modlitwy i przestrzeń przeżywania wiary w rodzinnym gronie. Zamiast „zabawy w kościół” zaczynamy wtedy budować nasz Kościół domowy, rodzinny.
Wiara dojrzewa z człowiekiem
Jasne, że dziecko nie wszystko rozumie. Pewne rzeczy potraktuje do głębi poważnie, a inne będą miały dla niego charakter „rozrywki”, czy właśnie zabawy. Nie szkodzi. Ważne, że będzie widziało rodziców, którzy sami poważnie traktują modlitwę i to, co związane z Panem Bogiem.
Każda forma wspólnego celebrowania wiary w gronie rodzinnym i każda forma zaangażowania dziecka w tę celebrację z pewnością stanowi „wartość dodaną” w procesie jego rozwoju duchowego i kształtowania właściwych postaw religijnych. Wiara dojrzewa wraz z człowiekiem. I tak, jak wielu innych rzeczy, tak i wiary możemy poniekąd uczyć się przez zabawę.
Wiele dziecięcych zabaw opiera się na mimetyzmie, czyli naśladownictwie tego, co dziecko zaobserwowało u dorosłych. To naturalny odruch i proces rozwojowy. Nawet Jezus w jednej z przypowieści mówi o dzieciach, które bawią się – jak można wywnioskować – w pogrzeb i wesele, a więc w czynności przynajmniej „okołoliturgiczne”. Oczywiście, w takiej zabawie może być też sporo szczerej dziecięcej wrażliwości – także tej duchowej.
Niewątpliwie Pan Bóg może w jakiś sposób dialogować z sercem dziecka i poprzez taką „zabawę”. Takie jest choćby przesłanie starej średniowiecznej hiszpańskiej legendy o małym sierocie Marcelino, który, przygarnięty przez zakonników, na klasztornym poddaszu z dobroci i prostoty serca karmił chlebem i winem Chrystusa ze starego krucyfiksu.
Mogą, ale nie muszą być to pierwsze oznaki powołania. I raczej nie należy ich jako takich zbyt poważnie traktować. Natomiast wykorzystanie tej – nawet chwilowej, jak to u dzieci bywa – fascynacji liturgią do rozpoczęcia czy pogłębienia domowej katechizacji, z pewnością będzie dobrym pomysłem i nie pójdzie na marne.
Z biegiem czasu coraz poważniej
Warto przy tej okazji uczyć też dziecko odróżniania zabawy od prawdziwej liturgii. To także świetna okazja, by zacząć mu pokazywać, jak ważne i niemożliwe do zastąpienia czymkolwiek innym jest życie sakramentami sprawowanymi w kościele.
Z biegiem czasu, nieco starszą pociechę można zachęcić do podjęcia posługi liturgicznej przy ołtarzu – jako ministranta, członka scholi czy jakiejś innej jeszcze parafialnej formacji. Zdumiewająca potrafi być wtedy szczera gorliwość tych najmniejszych.