Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
To był mój najdłuższy ciąg. Piłem miesiąc. Nagle, niespodziewanie z hukiem wypadają drzwi. Antyterror wchodzi jednocześnie do kilkunastu mieszkań w kilku miastach w Polsce. Zostaję aresztowany. Działanie w grupie o charakterze zbrojnym. Zaleceniem CBŚ zostaję umieszczony w ścisłej izolacji po to, bym skruszał. Proponują mi koronę – instytucja świadka koronnego, czyli majątek zostaje, nowa tożsamość, a przede wszystkim wolność. Odmawiam.
Gra w pokera z… szatanem i Panem Bogiem
Więzienie we Wrocławiu, izolatka, rok. Nagle czas zatrzymuje się w miejscu. Nie widzę ludzi na oczy. Tylko ja i cztery ściany malutkiej celi. Czas nabiera innego znaczenia. Dłuży się wszystko. Jestem całkowicie odcięty od świata. Jedyne co słyszę, to swój oddech. Na spacery chodzę z samego rana do specjalnej klatki tak, by nikt mnie nie widział. Jest sroga zima, temperatury w nocy spadają do minus trzydziestu stopni. Pogrążony w apatii i beznadziei przestaję odliczać dni. Myśli nie pozwalają spać. Można zwariować.
Aż niespodziewanie pewnego dnia, po powrocie do celi ze spaceru, znajduję kilka kartek z Nowego Testamentu. Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięły. Przeczytałem je łapczywie. W głowie eksplodowały natrętne pytania, czy to mogło być prawdą?
To jest coś nie do wytrzymania
Zasypiam, śnię, że gram w pokera z szatanem i Panem Bogiem. Szatan kładzie do puli bogactwa świata, Pan Bóg go przebija, jednak ja nie widzę czym! Żeby zostać w grze muszę przebić Pana Boga, ale jak?! Budzę się. Zrywam na równe nogi. Pytań jest coraz więcej. Ciekawość zżera, a może nawet nie ciekawość tylko coś więcej! Dręczy mnie dziwny niepokój. Mijają dni, a ja jestem coraz bardziej umęczony szukaniem odpowiedzi.
Pewnej nocy, nie wiedzieć czemu, wstaję z łóżka. Otwieram okno na oścież, jest trzaskający mróz. Nie wiem po co to robię, ale coś zrobić muszę. Trudny do opisania ból niewiedzy jest tak silny, że niemal fizyczny. To jest coś nie do wytrzymania. Tak, jakby ktoś głośno mnie wołał po imieniu będąc tuż, tuż, a ja, nie wiedząc skąd dochodzi wołanie, szukam po omacku obijając się boleśnie od ścian.
Rozbieram się do spodenek i kładę krzyżem na betonowej, lodowatej podłodze. Jakaś siła mi podpowiada, że tak trzeba. Czynność tę powtarzam przez trzydzieści dni. Dzień w dzień kładę się rozebrany do spodenek na betonie i leże godzinę, pytając, nie wiadomo kogo, co mam robić. Aż…
Były gangster: Boże, chcę być w Twojej drużynie!
Pan Bóg udziela mi wyczerpującej odpowiedzi, że tym, co postawił w tamtej grze w pokera, było ŻYCIE WIECZNE! Moje zziębnięte ciało przeszywa ciepły dreszcz. Klękam i mówię: Panie Boże zgadzam się! Chcę być w Twojej drużynie. Chcę zawalczyć o życie wieczne! Wybacz mi! Prowadź mnie!
Z samego rana walę w drzwi celi. Zdziwionemu klawiszowi zgłaszam, by przyprowadził księdza. Spowiadam się z całego życia. Wszystko staje się inne…
Ale zacznijmy od początku… Mieszkaliśmy, i do tej pory niektórzy z naszej rodziny mieszkają, w pięknym, książęcym mieście Legnicy, gdzie w centrum na wzgórzu ponad szeregowymi zabudowaniami wznosi się monumentalny piastowski zamek. Stąd odważny książę Henryk Pobożny ruszył na rozstrzygającą bitwę z Mongołami i Tatrami, która została stoczona nieopodal w Legnickim Polu. Tam, walcząc dzielnie, zginął i w sumie bitwę można by uznać za przegraną, ale wojska najeźdźców były na tyle osłabione przeprowadzoną batalią, że zaniechały kontynuacji podboju ziem polskich.
Paweł Cwynar o dzieciństwie w „Małej Moskwie”
Legnicę nazywano również „Małą Moskwą”, stacjonowały w niej bowiem wojska radzieckie, które wraz z rodzinami tworzyły niemal połowę ludności studwudziestotysięcznego miasta. Tutaj, przy ulicy niegdysiejszej Armii Czerwonej (dziś już gen. W. Andersa), w poniemieckiej, zdobnej w fantazyjne gzymsy kamienicy, zajmujemy mieszkanie na parterze. Pokoje niczym aule, trzynaście okien, parkiety, piece z koronami i rzeźbione sufity na wysokości nieba. Było gdzie poszaleć (…).
Ja i siostra żyliśmy w nieustającym konflikcie, jak to bywa u kochającego się rodzeństwa. Nasze mieszkanie śmiało można było nazwać domem otwartym. Dosłownie i w przenośni, co skwapliwie wykorzystywały zarówno zwierzęta domowe, jak i podwórkowe. Wchodził i wychodził, kto chciał i kiedy chciał.
Długim korytarzem i przez wszystkie pokoje w nieustannej gonitwie biegały psy i koty, które ciężko było zliczyć: kiedy jedne wychodziły, inne wracały, wieczna migracja. Etatowymi, czyli na stałym wyposażeniu naszego domu, były: wielorasowy pies Rubin, najprawdopodobniej imię odziedziczył po ruskim telewizorze tejże marki, który w tamtych latach był obiektem westchnień wszystkich kinomaniaków, i rudy kot Maciek, mistrz w spaniu i złodziejstwie ze stołu. Był tak duży, że wszyscy czuli do niego respekt, a on nas cwanie obserwował chytrymi oczyma.
Trudne czasy
Czasy były trudne. Jednak dzięki temu, że niemalże dookoła nas mieszkali Rosjanie, którym niczego nie brakowało, i nam było lżej. Kiedy u nas na półkach stał ocet, a w lodówkach gwizdał wiatr, w rosyjskich sklepach za wysokimi murami półki uginały się od polskiej i rosyjskiej żywności oraz innych produktów.
Wielu legniczan, w tym i moja rodzina, prowadziła z Rosjanami różnego rodzaju drobne interesiki, przeważnie polegające na wykonywaniu usług za wymianę na deficytowe u nas produkty. Stąd też u babci często gościły Rosjanki, którym szyła wymyślne suknie, przeważnie w fantazyjne kwieciste wzory. Dziadek jako znakomity fachowiec, tak zwana złota rączka, nierzadko ratował ich z opresji technicznych, ponieważ ludzi u nich było dużo, ale fachowców jak na lekarstwo.
*Fragment książki Pawła Cwynara, „Wysłuchaj mnie proszę”, Bratni Zew 2019
**Tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl