Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Idę śpiewać jutrznię w niebie”
Jeden z naocznych świadków śmierci Jana od Krzyża opowiadał: „Zegar wybił dwunastą o północy, w konwencie uderzono w dzwon na jutrznię i wówczas święty zapytał: Na co dzwonią? Powiedziano mu, że dzwonią na jutrznię. Jan, który od kilku godzin czekał na dzwon zapowiadający jutrznię i za każdym razem, kiedy ten wybijał kolejną miarę czasu pytał, która godzina, gdy tylko dowiedział się, że to wezwanie na jutrznię zrobił trzy rzeczy: ucałował stopy Chrystusa na krzyżu, który trzymał w dłoniach, wyznał: „W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mego”, i… skonał.
Było to 14 grudnia 1591 r. w Ubedzie, w Hiszpanii, 430 lat temu. Mistyk i specjalista od duchowej ciemności miał wtedy 49 lat.
„Gdzie się ukryłeś, Umiłowany?”
Czternaście lat wcześniej, gdy w karmelitańskich prowincjach toczyły się spory o reformę klasztorów, zainicjowaną przez Matkę Teresę z Avila, o. Jan od Krzyża, przychylny reformie, został oskarżony o nieposłuszeństwo, w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 r. aresztowany i siłą zabrany do Toledo.
Tam współbracia karmelici wtrącili go do więzienia klasztornego, skazali na głód, częstą chłostę i zakazali sprawowania mszy świętej. W więzieniu spędził dziewięć miesięcy. Uciekł 15 sierpnia 1578 r. To w murach toledańskiego karceru urodziła się poezja najwyższej próby języka i duchowej walki. „Gdzie się ukryłeś, Umiłowany?” – pytał Jan w poemacie „Noc ciemna”, włączając swoje doświadczenie uwięzienia, ogołocenia i utraty poczucia obecności Boga w biblijne doświadczenie Hioba.
Noc ciemna w życiu Jana od Krzyża
Niesprawiedliwe uwięzienie Jana i dręczenie go głodem i biciem, mimo, że prowadził dotąd życie przykładnego mnicha, było dla karmelity - w wymiarze duchowym - doświadczeniem Boga, który nie tylko nie stanął w jego obronie, dopuścił do skazania bez procesu, pojmania w nocy, ale też usunął się z zasięgu uczuciowego i zmysłowego doświadczenia obecności w modlitwie mnicha.
Fizycznie ogołocony ze wszystkiego nie otrzymuje żadnej pociechy. Więcej – Bóg znika, oddala się szybko i zostawia Jana samego. Zapada duchowa ciemność. Jeśli Jezus, który jest jedynym światłem, postanawia się ukryć, otaczająca rzeczywistość jest już tylko przepastną ciemnością. I Jan jej doświadcza.
Oczywiście, doświadczenie nocy ciemnej nie odbywa się tylko w więzieniu. W wypadku Jana oba doświadczenia występują jednocześnie. Noc ciemna jest etapem w drodze do Boga i nie musi być połączona ze zmianą życiowej sytuacji. Nocy ciemnej doświadczają też ludzie zdrowi, zamożni, zaradni, z zewnętrznej perspektywy ludzie życiowego sukcesu, zakonnicy i świeccy, którzy weszli na drogę modlitwy i przeszli już jakiś odcinek drogi. „Każdy z nas, jeżeli traktuje swoją wiarę na serio, musi przejść przez noc” - pisze o. Wilfrid Stinissen.
Czym jest ta ciemna noc?
„Noc ciemną można określić – pisze o. Stinissen – jako przejście ze świata iluzji do rzeczywistości, od kłamstw ku prawdzie. Na czym polega kłamstwo czy iluzja? Kłamstwem jest, że masz być małym stworzeniem mającym swój początek i koniec; stworzeniem, które musi walczyć o przetrwanie, zdanym na siebie samego, zmuszonym bronić się przed zagrożeniami ze strony intruzów; stworzeniem, które samo porządkuje i planuje swoją przyszłość. Stworzeniem, którego naczelnym zadaniem jest walka o byt”. To jest kłamstwo.
Prawdą jest, że Bóg stworzył nas na swój obraz, jesteśmy z Nim spokrewnieni, a więc boscy. Jest w nas obszar nieskalany, należący tylko do Niego. Bóg chce, abyśmy odkryli jego istnienie, a potem, w tym zarezerwowanym miejscu, spotykali się z Nim twarzą w twarz. Tylko te spotkania mogą przywrócić równowagę wszystkich warstw, z jakich jesteśmy zbudowani – zmysłów, woli, uczuć, pragnień i rozumu. „Centrum duszy jest Bóg” – pisze Jan od Krzyża.
Jeśli warstwy, z których jesteśmy zbudowani, pozostaną nieuporządkowane, mogą nam zaburzyć kontakt z naszym centrum. Noc jest po to, by przywrócić w nas równowagę, oczyścić z balastów, które przeszkadzają nam w spotkaniu z Bogiem. Paradoksalnie – gdy gaśnie światło Bożej obecności jest to znak, że czas zrobić porządki w naszych warstwach, zrewidować pragnienia i wyobrażenia, zdemaskować egoistyczne pobudki. Bóg pozwala sobie na krok do tyłu, bo wie, że jesteśmy na takim etapie wiary, że czas na nasz wysiłek w budowanie relacji. „Przestaje być dojną krową” – pisze Mistrz Echkart. I każe wziąć się do roboty. Jesteśmy wszczepieni w Niego, czas na wydawanie pąków, potem owoców, czas na wzrost. A wzrost musi boleć.
Dorastanie w relacji
„Duszę, która zdecydowała się służyć Bogu całkowicie, karmi On i umacnia w duchu, oraz obdarza pieszczotami na sposób czułej matki. Matka bowiem, tuląc do piersi maleńkie dziecię, ogrzewa je swym ciepłem, karmi mlekiem – lekkim i słodkim pokarmem. Pieści je również i nosi na swych rękach. Gdy jednak dziecię dorasta, umniejsza matka pieszczoty, ukrywa swoją czułą miłość, a słodki pokarm zaprawia goryczą. Nie nosi go na rękach, lecz każe mu stąpać własnymi nóżkami, aby powoli wyzbyło się słabości i zabierało do rzeczy większych i istotniejszych” – odkrywa Jan w „Nocy ciemnej”. I nie ma do Boga pretensji.
W rozwoju duchowym, podobnie jak w rozwoju naszego ciała, następują po sobie kolejne etapy. Bóg ma do nas coraz większe zaufanie, wie, że możemy zostać sami na dłuższy czas, by wykazać się naszym boskim pochodzeniem. On traktuje nas bardzo serio, nie chce, byśmy zatrzymali się na paciorku odmawianym wieczorem przed pójściem spać. To było dla nas wystarczające w okresie przedszkolnym. Bóg chce się spotykać z dorosłą duszą. I przez doświadczenie nocy pomaga jej wydorośleć, dojrzeć.
Ból utraty Boga
W wyznaniach wielu osób kroczących drogą systematycznej modlitwy przychodzi czas na doświadczenie utraty jej sensu. „Nie działa” – mówią wtedy ludzie. „Nie ma Go. Proszę i proszę. I nic, ściana”. Tej ściany doświadczył też św. Jan. „Największą boleścią dla duszy w tym stanie jest to, iż wydaje się jej wyraźnie, że Bóg ją opuścił i odrzuciwszy, wtrącił w ciemności. To odczucie odrzucenia przez Boga jest dla niej najboleśniejszym utrapieniem” – pisał.
Po co tak się dzieje? Czy to potrzebne, a jeśli tak, to do czego? Ojciec Stinissen podpowiada, że taki moment przychodzi, gdy przestaje nam wystarczać modlitwa na poziomie słów i zmysłów. Odkrywamy, że słowa zanoszonej modlitwy nie przynoszą ukojenia, wydają się być puste. To znak, że czas na wejście głębiej. Oczywiście, boimy się tego kroku, bo nie wiemy, co nas czeka. Jesteśmy przyzwyczajeni do naszej formy modlitwy. Jednak to nie forma jest celem, nawet nie modlitwa jest celem. Ona jest tylko drogą – celem jest Bóg. „Stopniowo zaczynasz odkrywać, że cała ta dyskursywność wyobraźni nie jest już potrzebna, że w kontakcie z Bogiem wzniosłość uczuć nie ma żadnego znaczenia. Zaczynasz rozumieć, że modlitwa to coś o wiele prostszego, że wystarczy trwać przy Bogu, patrzeć na niego z miłością” – pisze o. Stinissen i przypomina, że św. Jan od Krzyża nazywał ten stan „uwagą miłosną”.
Ból ciemności
Wszystko, co Bóg robi w naszym życiu robi po to, by nas podnieść wyżej, niż my sami potrafimy sobie wyobrazić. Nasze „wyżej” to awans w firmie, może nominacja biskupia, dla niektórych wygrana na loterii, jeszcze dla innych zdrowe odżywianie, zgodnie z dewizą „w zdrowym ciele zdrowy duch”, itp. Dla Boga podnoszenie nas wyżej dotyczy relacji z Nim, a przez to jest rzucaniem kolejnego przęsła mostu sięgającego w wieczność. Nawet, jeśli my się gubimy, On zna nasz początek, wie, skąd przyszliśmy i dokąd musimy wrócić. On do końca naszych chwil walczy, abyśmy nie musieli wracać przez piekielny ogień, ale weszli bezpiecznie z drabiny modlitwy w ramiona Ojca.
„Bóg więc, by duszę podnieść do najwyższego poznania, musi w delikatny sposób zacząć od sięgnięcia najniżej, od krańca zmysłów duszy, aby odpowiednio do jej właściwości zaprowadzić ją do drugiego krańca – do swojej mądrości duchowej, nie podpadającej pod zmysły” – pisze Jan od Krzyża wyjaśniając dlaczego w modlitwie często tracimy czucie, odczuwanie, doświadczanie pociech. Bóg wychodzi poza zmysły i nasze słowa. Wie, że i my potrafimy się tam wspiąć. „Człowiek ma niewiarygodną zdolność zmuszania Boga do milczenia przez swoje gadulstwo” – pisała szwajcarska mistyczka Adrienne von Speyr.
Po nocy przychodzi… noc
Kto wytrzyma w ciemności nocy zmysłów, wielkiego oczyszczenia z przyzwyczajeń do ulubionych form modlitwy, kto da się przekonać, by przestać Boga zagadywać a zacząć Go nasłuchiwać, a wreszcie słuchać, ma szanse – wg Jana od Krzyża – doświadczyć kolejnej nocy – nocy ducha.
Ten rodzaj ciemności jest najtrudniejszym doświadczeniem, z jakim może się zmierzyć człowiek. To czas, gdy nie tylko traci się poczucie bycia kochanym, chcianym, ale przed wszystkim traci się samego Boga. W nocy zmysłów człowiek porządkuje swoje warstwy, przechodzi z zewnątrz do wewnątrz. W nocy ducha dochodzi do przebóstwienia człowieka.
Czy to się mieści w głowie? A jednak się zdarza. Ludzie, którzy wszystko postawili na Boga muszą doświadczyć tego, że Boga można kochać naprawdę tylko Jego miłością, a nie własną. Że zdolność do miłości jest w Źródle. Jeśli strumień nie czerpie ze źródła – zanieczyszcza rzekę. Jeśli kochający Boga nie czerpie z Boga? Przebóstwienie duszy człowieka, oczyszczenie jej, następuje w ogniu Bożej obecności, a to wiąże się z ogromnym bólem i nie wszyscy na tę drogę są zaproszeni. Bywa tak, że w doświadczeniu nocy ducha dotychczasowy świat człowieka rozpada się. Po co? Żeby nowym światem był już tylko sam Bóg.
Co robić, gdy trwa noc?
„Nie dopatruj się innych przyczyn, myśl tylko, że Bóg wszystko to sprawia. A gdzie nie ma miłości, połóż miłość, a zdobędziesz miłość…” – pisze Jan od Krzyża i wyjaśnia, że czas trwania nocy jest bardzo różny, ale zawsze jego celem jest oczyszczenie nas ze wszystkiego, co przeszkadza w kontemplowaniu Boga teraz i po śmierci, twarzą w twarz.
„Doświadczenie wskazuje, że choćby Bóg szybko prowadził dusze, to jednak takie, które mają dojść do wzniosłego stanu zjednoczenia miłości, przez dłuższy czas pozostają wśród tych oschłości i pokus” – pisze.
„Ci, którzy znajdą się w takim stanie, powinni podnieść się na duchu i trwać w cierpliwości, porzucając troskę. Niech ufają, że Bóg nie opuszcza tych, którzy Go szukają prostym i szczerym sercem ani też nie odmówi im potrzebnej pomocy na tej drodze, dopóki nie doprowadzi ich do jasnego i czystego światła miłości, którego udzieli im w drugiej ciemnej nocy ducha, jeśli zasłużą sobie, żeby Bóg ich w nią wprowadził” – dopowiada w „Nocy ciemniej”.
Korzystałam z książek: Św. Jan od Krzyża, „Noc ciemna”, O. W. Stinissen OCD, „Noc jest mi światłem”, O. W. Stinissen OCD, „Kiedy zapada noc. Droga modlitwy wewnętrznej”, O. J.V. Rodriguez OCD, „Święty Jan od Krzyża. Biografia”