Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Polacy otwierają nie tylko portfele, ale też serca i domy. Nie brakuje empatii, gościnności i rąk do pracy. Spontaniczne odruchy serca są dobre, chwalebne i bardzo potrzebne, jednak nie ulega wątpliwości, że w dłuższej perspektywie przemyślana, długofalowa i skoordynowana pomoc będzie miała największy sens. Zdarza się bowiem, że choć chęci są dobre, a serca pełne zapału – nasze oddolne i chaotyczne działania przynoszą czasem więcej szkody niż pożytku.
Jakie błędy pomocowe popełniamy najczęściej?
1Zbiórki traktujemy jak okazję do wyczyszczenia szafy, strychu, piwnicy lub garażu
Oddajemy zbędne, brudne, zniszczone lub nieadekwatne do pory roku ubrania i przedmioty. W magazynach z darami lądują więc zasłony, zużyte pościele, balowe suknie, kurtki z zepsutymi zamkami, buty nie do pary lub sfatygowane zabawki bez baterii. Zdarza się, że ktoś przyniesie używany krem albo otwarty żel pod prysznic. Wśród najdziwniejszych darów, na jakie trafili wolontariusze, była suknia ślubna, strój św. Mikołaja, pianka do nurkowania i pudełko starych krawatów. Przywożenie na zbiórkę takich rzeczy nie dość, że uderza w godność adresatów, to jeszcze spowalnia pomoc i generuje dodatkową pracę dla wolontariuszy. Ktoś musi to potem posortować i wywieźć na śmietnik, a mógłby ten czas przeznaczyć na realną pomoc.
Dlatego zanim zaczniemy kompletować ubrania dla uchodźców, zorientujemy się, czy w przypadku konkretnej zbiórki odzież w ogóle się przyda. A jeśli tak, to na jakie rzeczy jest aktualnie największe zapotrzebowanie. Czasem pojawia się apel o nową bieliznę, skarpety i podkoszulki, innym razem niezbędna jest odzież termiczna i ciepłe buty. O bieżące potrzeby najlepiej zapytać koordynatora konkretnej zbiórki. Informacje o najpilniejszych darach znaleźć można też na plakatach i postach grup i profili, które apelują o wsparcie na Facebooku lub Instagramie.
Najlepiej kierować się zasadą, by nie przynosić absolutnie nic ponad to, co znajduje się na liście potrzebnych rzeczy. I zanim zdecydujemy się oddać jakąś rzecz do magazynu, zastanówmy się dwa razy, czy będąc w sytuacji uchodźców, sami też chcielibyśmy tę rzecz otrzymać. Uchodźcy to w większości ludzie tacy sami jak my – bywa, że w markowych butach, firmowej kurtce i z iPhonem w ręku. A to, że aktualnie poza tą kurtką i butami niewiele im zostało, nie oznacza, że wezmą z pocałowaniem ręki każdy sfatygowany łach, którym zechcemy się z nimi podzielić.
2Robimy spontaniczne zakupy spożywcze
Wrzucamy do koszyka wszystkiego po trochu lub po prostu to, co w naszym przekonaniu, przyda się potrzebującym. Podobnie jak w przypadku ubrań, wolontariusze apelują, by przed pójściem do sklepu zweryfikować listę potrzeb. Najpraktyczniejsza jest woda butelkowana, sucha żywność i artykuły z długim terminem przydatności. Rozsądniejsze od kupienia kilku paczek ryżu, kaszy czy makaronu będzie przeznaczenie tej samej kwoty na zakup jednego rodzaju produktu, ale w większej – najlepiej hurtowej ilości. Zgrzewki i wielopaki znacznie łatwiej potem posortować, załadować na palety i rozdysponować wśród potrzebujących. Jeśli nie mamy czasu na zakupy, nie róbmy ich na szybko i bez zastanowienia – zamiast tego wpłaćmy określoną sumę pieniędzy na jedną ze sprawdzonych zbiórek pieniężnych.
3Dajemy się oszukać
Niestety, pojawiły się już pierwsze przypadki fałszywych inicjatyw, które są próbą wyłudzenia pieniędzy przez osoby żerujące na nieszczęściu ofiar wojny. Oszuści potrafią podszywać się pod znane serwisy i organizacje pomocowe lub też ukraińskich żołnierzy i ich żony. Dzięki pomocy finansowej nasze wsparcie dla Ukraińców nie skończy się na spontanicznych porywach serca, ale będzie mogło trwać długofalowo. Jednak tu również zaleca się wcześniejszą weryfikację osób i organizacji, którym decydujemy się przelać pieniądze. Najbezpieczniej jest wspierać wyłącznie znane, zaufane i transparentne w działaniu podmioty. Listę takich miejsc znajdziemy np. TUTAJ.
4Jedziemy na granicę "w ciemno"
Angażujemy się w pomoc w transport uchodźców – z granicy w głąb Polski. Zdarza się jednak, że kierowani porywem serca, jedziemy „w ciemno”, bez wcześniejszego umówienia się z konkretną rodziną i bez konsultacji z punktem, do którego Ukraińcy zgłaszają się po przekroczeniu granicy. W efekcie na niektórych przejściach granicznych tworzą się gigantyczne korki, a chętnych do pomocy kierowców jest znacznie więcej niż uchodźców, którzy tej pomocy potrzebują. Zamiast działać wyłącznie na własną rękę, warto skoordynować pomoc np. za pośrednictwem mediów społecznościowych, gdzie działa duża liczba grup pomocowych, na których nie brakuje zarówno Ukraińców proszących o podwózkę do konkretnej części Polski, jak również kierowców deklarujących chęć udzielenia takiej pomocy. Udając się na granicę, warto też pamiętać o pełnym baku, bo podobno im bliżej granicy, tym trudniej o stację benzynową – oraz o fotelikach samochodowych dla ukraińskich dzieci, bo tych jest przy granicy najwięcej.
5Wywieramy na siebie lub innych presję, że trzeba pomóc komuś w ten, a nie inny sposób
Skoro sąsiedzi, którzy mają mniej komfortowe warunki lokalowe od naszych, podzielili się z kimś dachem nad głową, to może my też powinniśmy? Tylko że takiej ważnej decyzji nie podejmuje się pochopnie, pod wpływem emocji ani tym bardziej – kierując się faktem, że ktoś z otoczenia zdecydował się na taki krok. Otwarcie domu dla uchodźców to piękny i godny podziwu gest oraz aktualnie jedna z najbardziej praktycznych form pomocy, jednak i w tym przypadku musimy to dobrze przemyśleć.
O rozwagę w tej kwestii apeluje na Instagramie Irmina Wolniak – pastorowa z Kościoła zielonoświątkowego, która mimo że sama na ten krok się zdecydowała, przestrzega, że przyjęcie pod swój dach uciekinierów wojennych niesie ze sobą nie tylko radość z pomocy, ale też lęk – że to poświęcenie i wyrzeczenie, w dodatku okraszone mnóstwem znaków zapytania. „Trzeba przygotować się na różne możliwości i być tym, który zrozumie, że to jest noszenie brzemion drugiego człowieka i czasami rzeczywistość może być dla nas trudna (…). Pomagajmy, na ile czujemy, że możemy. Bycie współbratem w niedoli oznacza dźwiganie trudu razem z naszymi nowymi domownikami. Jeśli nie jesteśmy na to gotowi, lepiej nie otwierać domu, ale wspomagać jak najlepiej tych, którzy to zrobili (…). Każdy pomoże, jak potrafi – ktoś coś dokupi, ktoś przyniesie jedzenie, a ktoś wpłaci kasę. Właśnie o to chodzi, o rozkładanie sił i możliwości” – tłumaczy w jednym ze swoich wpisów.
6Powielamy utarte schematy pomocy
A może by tak pójść pod prąd, wykazać się kreatywnością i wymyślić własny, wyjątkowy sposób na pomaganie? Obok darów i środków materialnych możemy przecież zaoferować komuś swoje talenty czy umiejętności zawodowe. Pomoc lekarzy, prawników, tłumaczy i psychologów jest teraz na wagę złota, ale nie mniej cenne jest wsparcie kogoś, kto wysłucha, ugotuje gar zupy, oprowadzi po okolicy, pomoże w załatwieniu formalności, spotka się przy kubku kawy lub zabierze dzieci do lasu, na wycieczkę albo plac zabaw. Lokalne szkoły artystyczne oferują ukraińskim dzieciom nieodpłatne lekcje tańca, kluby sportowe – treningi, teatry – spektakle, a cukiernie – lody i warsztaty kręcenia lizaków. W różnych miejscach Polski powstają charytatywne sklepy, świetlice szkolne i kluby ukraińskich mam z dziećmi. Pani Agnieszka z Zamościa zdecydowała się zamknąć swój sklep z używaną odzieżą, by stworzyć tam noclegownię dla blisko trzydziestu uchodźców. Każdy jest inny, a co za tym idzie – pomaga tak, jak potrafi, na swój sposób i na miarę własnych talentów, możliwości i umiejętności.
7Porównujemy jakość i ilość naszej pomocy z pomocą, którą widzimy u innych np. w mediach społecznościowych
Czujemy wyrzuty sumienia, bo podczas gdy ktoś rozdaje ciepłą herbatę na granicy, a ktoś inny sortuje stertę darów w magazynie, my bawimy w domu dzieci i gotujemy obiad dla męża. Tylko że nasze codzienne obowiązki ani trochę nie straciły na wartości, nadal są ważne – o ile nie najważniejsze. Nie byłoby dobrze, gdybyśmy ruszyli pomagać uchodźcom, a zaniedbali przez to codzienne obowiązki lub co gorsze – własną rodzinę. Każdy z nas ma inne możliwości – czasowe, siłowe i finansowe. Poza tym to, że aktualnie pomagamy w mniejszym zakresie niż inni, oznacza, że będziemy mogli wkroczyć z pomocą wtedy, gdy będzie to bardzo potrzebne – gdy pierwsza fala energii, entuzjazmu i chęci pomocy opadnie, a siły tych, którzy ruszyli do wsparcia w pierwszym rzucie – wyczerpią się. Darów, pieniędzy i rąk do pracy nie może zabraknąć w najbliższych tygodniach, miesiącach, a nawet latach, dlatego tak ważne jest równomierne rozkładanie pomocowej siły ciężkości.
8Wydaje się nam, że symboliczna pomoc i mały gest są bez znaczenia
Nic bardziej mylnego! „Cokolwiek możesz dać – czas, pieniądze lub ciepłe powitanie – i bez względu na to, jak duże lub małe jest twoje działanie, jest to potrzebne i ma ogromne znaczenie!” – pisze psycholożka Katarzyna Poleska w Poradniku dla osób goszczących uchodźców z Ukrainy.
9Nie dajemy sobie prawa do odpoczynku
W każdej części Polski potrzebna jest teraz pomoc i wsparcie, przez co niektóre osoby tak bardzo fiksują się na myśleniu o innych, że zapominają o sobie. A pomaganie w czasie kryzysu jest bardzo wyczerpującym zadaniem. Dlatego przynajmniej od czasu do czasu warto pozwolić sobie na złapanie oddechu, zatrzymanie, regenerację sił. Nawet najsilniejsze osoby potrzebują czasem resetu. Zresztą nie od dziś wiadomo, że z pustego i Salomon nie naleje.
10Zapominamy o jałmużnie wielkopostnej
Przy okazji Wielkiego Postu nie sposób nie wspomnieć o jałmużnie. A może nią być każdy, nawet najmniejszy gest czy odruch serca. Pod warunkiem, że – jak powiedział w Środę Popielcową kard. Kazimierz Nycz – „daje się nie z tego, co nam zbywa, ale z tego, co jest nam konieczne do życia”. „Jałmużna powinna nas dotknąć, kosztować, wtedy jest prawdziwym zwróceniem się do Boga”. Przypomniał też, żeby służyć i dobre uczynki wykonywać po cichu, w skrytości serca, a nie na pokaz przed ludźmi, szukając zasług, docenienia i pochwały.