Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Magdalena Keler – bajkopisarka, pedagog specjalny i mama trójki nienarodzonych dzieci: „Jestem wdzięczna za bolesne wydarzenia w moim życiu – one zawsze, prędzej czy później przynoszą niesamowite owoce” – mówi Aletei.
Magdalena Prokop-Duchnowska: Zakładam, że ludzie często komplementują twój głos. I trudno się dziwić, bo jest wyjątkowo kojący i miły dla ucha. Od zawsze wiedziałaś, że masz „to coś”?
Magda Keler: Teraz swój głos doceniam i traktuję w kategoriach daru, talentu i narzędzia pracy, ale przyznam szczerze, że kiedyś bardzo go nie lubiłam. Mimo to już od dzieciństwa frajdę sprawiało mi czytanie na głos np. w klasie. W szkole chwalono mnie za dobrą intonację, bo bardzo łatwo przychodziło mi akcentowanie znaków zapytania, kropek, przecinków i wykrzykników.
Moim wielkim marzeniem jest dubbing do kinowej bajki. Przy całym swoim optymizmie zdaję sobie jednak sprawę, że to marzenie może się nigdy nie spełnić, bo pierwszeństwo w rolach do hitów dużego ekranu mają osoby z rozpoznawalnym nazwiskiem. Póki co cieszę się więc z małych sukcesów – na przykład z tego, że w trakcie warsztatów dubbingowych pozwolono kilku uczestnikom – w tym również mnie – nagrać gwary do komedii familijnej Ralph Demolka. Niesamowitą przygodą była też możliwość wcielenia się w rolę Hagar i kobiety kananejskiej w Biblii Audio Superprodukcji – największym słuchowisku radiowym w Europie.
Jedno duże marzenie już spełniłaś. Przed świętami Bożego Narodzenia wydałaś własne bajki w formacie mp3. Koronawirus, niepłodność, adopcja – skąd pomysł na podjęcie takich trudnych tematów w utworach dedykowanych dzieciom?
W ostatnim czasie nasza rzeczywistość bardzo się zmieniła: nosimy maseczki, zachowujemy dystans społeczny, mierzymy temperaturę przed wejściem do szkół i przedszkoli. Zauważyłam, że dzieci nie do końca rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi, dlatego w mojej głowie wykiełkował pomysł napisania bajki o koronawirusie.
Zresztą wszystkie moje historie są próbą odpowiedzi na pytania i wątpliwości, które rodzą się w młodych sercach w wyniku różnych wydarzeń i aktualnych okoliczności. Rodzicom i nauczycielom, którym brakuje słów albo odwagi, te bajki też mogą pomóc, stając się taką trampoliną do podjęcia trudnego tematu.
Magda Keler i mądre bajki dla dzieci
Masz w planach wydanie kolejnych bajek?
Na Dzień Dziecka przewidywana jest premiera bajek m.in. o autyzmie, przyjaźni, poczuciu własnej wartości i ekologii. Będzie też co nieco o… śmierci. Zauważyłam, że niektórzy dorośli nie chcąc konfrontować dziecka z tak ciężkim tematem, nie zabierają go na pogrzeb babci czy dziadka, a gdy pociecha pyta, co się stało, słyszy, że zmarły wyjechał albo zasnął. W efekcie zamiast poznać prawdę i z upływem czasu pogodzić się ze stratą, dziecko podświadomie czeka na spotkanie z tą osobą – bo przecież kiedyś w końcu obudzi się albo wróci…
Wielokrotnie zastanawiamy się, jak sensownie porozmawiać z dzieckiem na jakiś ważny temat, a potem okazuje się, że po wysłuchaniu bajki to dzieci same wychodzą z inicjatywą zadawania trudnych pytań. A tych nie wolno nam w żadnym wypadku bagatelizować i zamiatać pod dywan. O problemach warto z najmłodszymi rozmawiać!
Makowe ziarenko to bajka o niefortunnych słowach, które potrafią ranić niczym sztylet. Ta opowieść ma uwrażliwić zarówno dzieci, jak i dorosłych, na ból par borykających się z problemem niepłodności. Czy pisałaś ją na bazie własnych doświadczeń?
Sugestie, że najwyższy czas pomyśleć o dziecku oraz pytania w stylu: „Kiedy wreszcie będziemy mogli bawić wnuka?” często słyszę nie tylko ja, ale i wiele kobiet w moim otoczeniu. Nie twierdzę oczywiście, że ludzie zadają je ze złej woli – prędzej z braku świadomości. Ziarenko maku to próba pokazania, że istnieją tematy, które wymagają wyjątkowego wyczucia i ogromu wrażliwości. Czasem zamiast pytać publicznie, przy świadkach, lepiej poruszyć temat w cztery oczy. Są jednak sytuacje, w których najkorzystniej jest przemilczeć temat, powstrzymując się od jakichkolwiek pytań i komentarzy. Nikt nie jest idealny – każdemu z nas przynajmniej raz na jakiś czas zdarza się zaliczyć jakąś słowną wpadkę. Chodzi o odrobinę empatii. Czasem lepiej zrezygnować z podjęcia jakiegoś tematu, niż nieświadomie wtargnąć na obszar życia, o którym druga strona nie chce rozmawiać, bo tylko z jej znanych powodów – jest dla niej wyjątkowo trudny i bolesny.
Magda Keler o stracie dzieci
Poronienie to kolejny temat, o którym nie potrafimy rozmawiać. Niby chcemy dobrze, ale nie wiemy, co powiedzieć, więc uciekamy się do pocieszania albo umniejszania straty.
Spotkałam się z różnymi reakcjami bliskich osób – jedni byli bardzo empatyczni, a drudzy kompletnie nie wiedzieli, jak się zachować. Najbardziej bolały mnie teksty typu: „Pewnie było chore”, „Jeszcze będzie następne” albo „Lepiej teraz niż w kolejnym trymestrze”… Ani wartościowanie tego co się stało, ani pocieszanie i bagatelizowanie problemu nie przynosi ulgi w cierpieniu. A kolejne dziecko – o ile w ogóle się pojawi – nigdy nie wypełni wyrwy, która pozostała w sercu po stracie poprzedniego.
Jak zatem wspierać i co mówić, żeby naprawdę pomóc?
Przede wszystkim, towarzyszyć – bez napraszania się i zbędnych słów. Nie musimy zawsze wiedzieć, jak się zachować i co powiedzieć. Czasem szczere: „Nie wiem, jak mogę ci pomóc, ale wiedz, że jestem” w zupełności wystarczy. Dajemy wtedy szansę, by ktoś, kogo serce rozpadło się właśnie na milion kawałków, powiedział, czego najbardziej potrzebuje – rozmowy, wylania łez, podzielenia się wspomnieniami, a może wręcz przeciwnie – wypadu na drugi koniec Polski i oderwania się od wszystkiego co trudne i bolesne?
A co najbardziej pomogło tobie?
Uratowała mnie modlitwa i żywa relacja z Panem Bogiem. Dużym przełomem była też wizyta u psychologa wspierającego kobiety po stracie. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam, że mimo fizycznego braku trójki moich dzieci nadal pozostaję ich mamą. Pisanie bajek pomogło z kolei poukładać i przepracować trudne emocje. Siły dodawał mi fakt, że przelewając to wszystko na papier pomagam nie tylko sobie, ale również innym.
Wsparcie ze strony rodziny i przyjaciół jest ogromną pomocą w ciężkim czasie po stracie ciąży. Odnoszę jednak wrażenie, że niemniej ważne jest ludzkie i empatyczne podejście lekarzy i pielęgniarek, z którymi kobieta spotyka się w szpitalu. Jak ten kontakt z personelem wyglądał u ciebie?
Pierwsze maleństwo straciłam na bardzo wczesnym etapie. Nie zmienia to jednak faktu, że zdążyłam się już ucieszyć – nowym życiem, burzą hormonów i dwoma kreskami na teście. Tym większym zaskoczeniem była dla mnie chłodna i obojętna reakcja personelu. Dosłownie przed chwilą zawalił mi się świat – straciłam moje pierwsze dziecko, a dla nikogo w pobliżu nie miało to żadnego znaczenia. A wystarczyłoby tak niewiele: dobre słowo, gest współczucia albo przynajmniej jedno życzliwe spojrzenie.
Grubo ponad rok później pojawiła się radość z kolejnej ciąży…
Radość była ogromna, tym bardziej, że wszystko przebiegało książkowo. Żadne z nas w najśmielszych snach nie podejrzewało, że może wydarzyć się coś złego. Niestety, podczas badania USG w 13. tygodniu, po którym planowaliśmy świętowanie dobrych wieści z najbliższymi – dokładnie w dniu moich urodzin, lekarka poinformowała nas, że serduszko maleństwa nie bije…
Zatrzymali cię w szpitalu na obserwacji?
Odesłano mnie do domu i kazano stawić się na wizytę dopiero następnego dnia. Tyle że nikt nie poinformował nas, co może się w przeciągu kilku następnych godzin wydarzyć. Byliśmy zdezorientowani i zestresowani, a chcąc zająć myśli czymkolwiek innym, wylądowaliśmy w kinie. Pech chciał, że to właśnie tam wszystko się zaczęło. Toaleta w centrum handlowym to nie jest miejsce, w którym powinno się żegnać ukochane dzieciątko… Gdy tylko wyczekaliśmy moment ustania krwawienia, natychmiast ewakuowaliśmy się do szpitala. Na szczęście na SOR-ze dla odmiany trafiliśmy na cudowną lekarkę, która nie tylko okazała nam serce i wsparcie, ale też widząc mój fatalny stan – wbrew szpitalnym procedurom – podała szklankę wody.
Magda Keler o duchowym macierzyństwie
Zabieg musiał być dla ciebie trudnym przeżyciem…
Pamiętam, że na sali zabiegowej nikt mnie o niczym nie informował, co tylko potęgowało mój lęk. Rutynowa dla pracowników szpitala procedura unieruchomienia rąk i nóg przez mocne przypięcie pasami do fotela ginekologicznego kompletnie mnie zaskoczyła. Ilość skrajnych emocji, jakie przeżywałam w tamtej chwili, przerosła moje najśmielsze oczekiwania. A wystarczyło przecież, by lekarz choć w jednym zdaniu wyjaśnił, co i dlaczego będzie się za chwilę działo.
Za trzecim razem przez kilka dni wywoływano u mnie poronienie za pomocą tabletek, które aplikowano wziernikiem, bez znieczulenia. Trzeciego dnia miałam wrażenie, że więcej już nie zniosę. Co innego, gdybym walczyła o życie dziecka – w takiej sytuacji byłabym gotowa na wszystko. Ale w tamtych okolicznościach nie rozumiałam sensu przeżywania aż takich – psychicznych i fizycznych katuszy. Pamiętam, że przy życiu trzymał mnie wtedy różaniec. Dopiero gdy zamknęła mi się szyjka, lekarz okazał serce – uznał, że dalsze przedłużanie cierpienia i ryzykowanie sepsą nie ma sensu i skierował mnie na zabieg.
I wobec takiego ogromu cierpienia ty czujesz wdzięczność. Naprawdę uważasz, że masz za co dziękować?
Po ludzku to było nierealne, ale z Bożą pomocą – udało się. Po każdej stracie starałam się dać sobie czas na przeżycie żałoby. Nie przyspieszałam powrotu do pracy z małymi dziećmi ani nie starałam się zakładać peleryny mocy. Wypieranie z pamięci traumatycznych wydarzeń powodowało, że ból wracał jak bumerang – często w najmniej spodziewanym momencie.
Co ci najbardziej w tym trudnym czasie pomogło?
Oprócz wrodzonego optymizmu to chyba myśl, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że naprawdę wszystko ma swój sens. W każdym położeniu dziękujcie! – to słowa, które niesamowicie mnie inspirują. Nawet gdy życie daje w kość, a ja kompletnie nie rozumiem sensu tego, co mnie spotyka, staram się dostrzegać we wszystkim dobro. Nie polecam fiksowania się na własnym nieszczęściu! Zamiast tego lepiej spróbować zawalczyć o wdzięczność. Tym bardziej, że trudne wydarzenia zawsze – prędzej, czy później – przynoszą piękne owoce. To, co przeżyliśmy, bardzo umocniło nasze małżeństwo i chociaż nie zawsze jest kolorowo – czujemy satysfakcję, że wyszliśmy z tego kryzysu wspólnymi siłami. Trudne doświadczenia uwrażliwiły nas też na cierpienie par, które borykają się z podobnymi problemami.
Choć nie udało nam się pochować naszych dzieci, jestem pewna, że Maksio, Matylda i Marcelina mocno orędują za nami w niebie. Świadomość, że są Tam razem z moją mamą, a ich ukochaną babcią, w dodatku zawsze gotowi do interwencji, podnosi mnie na duchu i dodaje siły.
Twierdzisz, że mamą można być nie tylko w sensie biologicznym, ale też duchowym. Co to dla ciebie znaczy?
Płodność to dla mnie dawanie życia, a życie można dawać na wiele sposobów. Płodność dotyczy nie tylko ciała, ale i ducha. Kobieta nie musi biologicznie począć albo urodzić dziecka, żeby stać się mamą. Dzielenie się talentami, troska o potrzebujących, otwartość na potrzeby innych, pielęgnowanie kobiecości, a nawet twórcze i kreatywne działanie – to wszystko sprawia, że można realizować się w roli duchowej mamy. Nieważne kim jesteś, jaką pracę wykonujesz – dawać siebie możesz zarówno jako pediatra, nauczyciel, jak i ekspedientka w sklepie. Znacznie ważniejsze od tego, co robisz, jest to, w jaki sposób to robisz! Jestem naprawdę głęboko przekonana, że macierzyństwo realizuje się przede wszystkim w owocnym życiu dla innych. A żeby móc żyć owocnie, dobrze jest poznać i rozwijać swoje talenty, troszcząc się zarówno o siebie, jak i o tych, z którymi przyjdzie nam się nimi dzielić.