Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Papież chce pojechać tam, gdzie jest ludzkie cierpienie. Papież na pewno bierze wszystko pod uwagę. Podróż na Ukrainę byłaby oczywiście szczególnym gestem, ale musi służyć przede wszystkim zatrzymaniu wojny” – przekonuje Elisabetta Piqué, korespondentka wojenna argentyńskiego dziennika „La Nación”.
Piotr Dziubak (KAI): W czasie lotu powrotnego z Malty do Rzymu Franciszek rozmawiając z dziennikarzami w samolocie dał do zrozumienia, że wie, co się dzieje na Ukrainie, że rozmawia często ze zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego abp. Światosławem Szewczukiem, dzwonił dwa razy do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Powiedział też: „dzwonię czasami do jednej z was, do Elisabetty Piqué”.
Elisabetta Piqué: Tak. Papież Franciszek dzwonił. Nie mogę zaprzeczyć słowom papieża.
Jeden z takich telefonów od papieża miał miejsce, kiedy byłaś w schronie…
Tak. Papież wiedział, że jestem w Wyższym Seminarium Duchownym Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego we Lwowie. Opowiadałam mu, że znowu jesteśmy w schronie. To był dzień moich urodzin. Byli tam też seminarzyści. Zapytałam, czy mogę włączyć telefon komórkowy na głośno mówiący. Papież pozdrowił wszystkich, zapewnił, że pamięta o Ukrainie i modli się za Ukrainę.
Innym razem wspomniałam papieżowi, że odwiedziłam we Lwowie kościół, w którym była wielka figura Matki Bożej. To było na długo przed aktem oddania Rosji i Ukrainy Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. Papież powiedział, że powierzenie Matce Bożej będzie bardzo ważne, ponieważ Ona jest naszą Matką i Ona może zatrzymać wojnę.
Papież chce wiedzieć, co się dzieje na Ukrainie od osób, które tam są?
Absolutnie tak. Rozmawia z różnymi osobami.
Jesteś w Ukrainie od 23 lutego. Wieczór wcześniej przed wybuchem wojny trafiłaś do Kijowa, następnie do Lwowa, a teraz jesteś w Odessie. Mija 40. dzień wojny… Jak oceniasz sytuację?
Tu na południu Ukrainy widać, jak wielka jest skala bombardowań. Byłam w Mikołajewie. Przede wszystkim widać, że celem ataku są cywile. Widzisz ludzi, dorosłych i dzieci uwięzionych od trzech tygodni w szkole. Bomby cały czas są zrzucane tuż obok budynku szkoły.
Ogromna tragedia. Masakra w Buczy. Kto mógłby sobie coś takiego teraz wyobrazić? Putin jest coraz bardziej przypierany do ściany. Zachowuje się jak zranione i nieobliczalne zwierzę. Ludzie tutaj boją się jakiejś jego szalonej decyzji, choćby takiej, że użyje broni nuklearnej. Takie lęki i obawy tutaj panują.
Spotykasz codziennie wiele osób i rozmawiasz z nimi...
Bardzo mnie zaskakuje ich dzielność, że nie tracą ducha walki. Im więcej mija czasu, tym częściej słyszę, że wytrwamy do końca. Mówią mi, że są po słusznej stronie, bo ich ojczysta ziemia jest okupowana. Zadziwia mnie to, że nikt się nie skarży, że z takim opanowaniem działają. Mówią krótko: „Putin oszalał”. Zwłaszcza w Odessie, mieście, gdzie przed wojną więcej osób mówiło po rosyjsku, usłyszałam: musimy zapomnieć o języku rosyjskim.
Minął już ponad miesiąc. Ci, co zostali w mieście, sprawiają wrażenie przyzwyczajonych do wycia syren każdego wieczoru. Są przyzwyczajeni, ale nie ukrywają, że są w szoku, tym bardziej, że Rosjanie atakują ludność rosyjskojęzyczną. Przed wojną część mieszkańców była za Putinem. W ciągu tego miesiąca wszyscy stali się wrogami Putina.
W Odessie nie widać na razie, żeby brakowało żywności. Czasami można znaleźć się w sytuacjach trochę surrealistycznych. Chociaż połowa mieszkańców Odessy wyjechała, ci, którzy zostali, starają się żyć w miarę „normalnie”. Godzina policyjna jest bardzo przestrzegana. Za jej złamanie grozi areszt.
Wczoraj dowiedzieliśmy się, że poznany kilka dni wcześniej w Mikołajewie dziennikarz z Holandii został deportowany z Ukrainy. Zrobił transmisję „na żywo” na Twitterze właśnie z Mikołajewa i pokazywał skutki ataków Rosjan. Trochę ekscentryczny człowiek. Jeździł kabrioletem bmw. Służby wyrzuciły go z Ukrainy jako persona non grata. Został zawieziony na oddaloną o 60 kilometrów granicę z Mołdawią.
Nasza praca jest trudna. Jeśli na naszych zdjęciach, które robimy, pokazalibyśmy „za dużo”, moglibyśmy mieć problemy. Tak było na przykład w czasie ataku na zbiorniki paliwa we Lwowie. Ze względu na surowe prawo wojenne trzeba uważać na to, co i jak się pokazuje.
Papież przyjedzie do Ukrainy?
Trudno będzie zorganizować teraz taką podróż. On sam zresztą o tym powiedział. Prawie nikt nie chciał, żeby papież pojechał do Iraku, a on to zrobił. Papież chce pojechać tam, gdzie jest ludzkie cierpienie. Zawsze tak robił. Nie można wykluczyć, że pojedzie tylko na granicę polsko-ukraińską, jeśli okaże się, że nie będzie można wjechać na Ukrainę.
Trzeba będzie oczywiście wziąć pod uwagę też i to, czy taka podróż nie okazałaby się szkodliwa dla jego zdrowia. Papież na pewno bierze wszystko pod uwagę. Podróż na Ukrainę byłaby oczywiście szczególnym gestem, ale musi służyć przede wszystkim zatrzymaniu wojny. Taka podróż nie może być odebrana przez Moskwę jako jakaś forma prowokacji. Papież naprawdę nie chce odgrywać roli bohatera, ale chce realnie pomóc.
Czy spotkałaś się z jakąś krytyką papieża na Ukrainie, z żalem wobec Franciszka, że nie zrobił czegoś, co powinien zrobić dla Ukrainy?
Absolutnie nie! To, że Franciszek rozmawiał z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim dwa razy, że decyzja o podróży na Ukrainę „leży na stole”; że zanim wybuchła wojna, mówił już wcześniej o niebezpieczeństwie agresji; że rozmawia często ze zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, abp. Światosławem Szewczukiem, którego zna z Buenos Aires, sprawia, że Ukraińcy widzą i wiedzą, że Franciszek pomaga i że stara się pomóc w zatrzymaniu tej okrutnej wojny.
Nie o wszystkich działaniach watykańskich media piszą. Każdy, kto ma choć trochę inteligencji i zdaje sobie sprawę, w jakim kontekście działa papież, wie, dlaczego Franciszek nie nazywa agresora Ukrainy po imieniu.