Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Magdalena Prokop-Duchnowska: Historia męki Jezusa zaczyna się w Wieczerniku. To tam podczas wspólnej uczty dochodzi do ustanowienia Eucharystii i obmycia uczniom nóg. Stamtąd też wychodzi Judasz, który udaje się do arcykapłanów, by zdradzić Jezusa za 30 srebrników.
Ks. Arkadiusz Guz: Ta zdrada może i wypełnia się w czasie Ostatniej Wieczerzy, ale tak naprawdę kiełkuje w sercu Judasza już od dawna. I choć jest on złodziejem, wbrew pozorom nie chodzi mu tylko o pieniądze. Judasz – tak jak pozostali apostołowie – na progu wspólnej działalności szczerze zachwyca się Jezusem. Trudno się dziwić, bo początki są naprawdę obiecujące – spektakularne cuda, podziw w oczach ludzi, zaproszenia na wystawne uczty od samych faryzeuszy… Prawdopodobnie apostoł wyobraża sobie, że skoro Jezus jest prawdziwym królem, to dorobi się w końcu korony, potężnej armii i dużych pieniędzy.
Tymczasem Jezus z biegiem czasu stopniowo odsłania uczniom rzeczywisty kształt swojego królowania.
Najpewniej to właśnie zawiedzione oczekiwania popychają Judasza do zdrady. I owszem – dopuszcza się wielkiego, niczym nieusprawiedliwionego zła, ale trzeba tutaj zaznaczyć, że nie takich konsekwencji swojej zdrady się spodziewa. Gdy widzi, do czego doprowadził, szok, przerażenie i brak wiary, że można mu coś takiego wybaczyć, popychają go do samobójstwa.
Potem mamy scenę modlitwy w Ogrójcu, podczas której – jeśli wierzyć Ewangelii – Jezus poci się krwią.
Hematohydrozja – bo tak nazywa się ta przypadłość – polega na pękaniu małych naczynek krwionośnych i mieszaniu się krwi z potem, a może pojawić się w wyniku ekstremalnego stresu. Pamiętajmy, że Jezus ma dwie natury – boską i ludzką. Dane jest mu doświadczyć zatem tego wszystkiego, czego doświadcza każdy z nas – poza grzechem oczywiście. Z całą pewnością emocje i potrzeby fizjologiczne nie są mu więc obce. Według wizji bł. Katarzyny Emmerich Chrystus w Ogrodzie Oliwnym miał widzieć wszystkie grzechy ludzkie – od czasów początku aż do końca świata. I to nie perspektywa zdrady, wyszydzenia, osamotnienia aż w końcu śmierci w niewyobrażalnych katuszach jest przyczyną największego cierpienia Jezusa w Ogrójcu, ale właśnie świadomość ogromu ludzkiej grzeszności, której ciężar przyjdzie mu odkupić niebawem na krzyżu.
Bóg, który krwawi jak my
Proces sądowy, na skutek którego skazano Jezusa na śmierć, był podobno jedną wielką farsą.
Prawo Starego Testamentu zakazywało aresztowania, a tym bardziej sądzenia nocą. Ta pora była zarezerwowana dla złego ducha, przez co uważało się, że nie sprzyja dochodzeniu do prawdy. Farsowość tej rozprawy polega też na tym, że decyzja o wyroku na Jezusa zapada tak naprawdę na długo przed procesem, który ma być tylko jej przypieczętowaniem. Nie mówiąc już o tym, że oskarżonemu nie przysługuje prawo do obrony.
Jaki był motyw skazania Jezusa na karę śmierci?
Zarzucano mu, że nazywa się Synem Bożym i ma czelność upominać uczonych w Piśmie i arcykapłanów. Oliwy do ognia dolewają słowa, które wypowiada w słynnej scenie wypędzania handlarzy spod świątyni: „Zburzcie tę świątynię, a ja odbuduję ją w 3 dni”. Mimo że w rzeczywistości to zdanie odnosi się do świątyni ciała i jest zapowiedzią męki i zmartwychwstania, Żydzi odbierają je dosłownie, jako prognozę zburzenia budynku świątynnego, co jest jednoznaczne z pogwałceniem Prawa i wystąpieniem przeciwko Izraelowi. Czara goryczy przelewa się, gdy Jezus dokonuje spektakularnego cudu wskrzeszenia Łazarza, pociągając za sobą tłumy. Odtąd Żydzi nie zastanawiają się już, czy należy pozbyć się Jezusa, tylko jak to zrobić.
Najpierw sądzą Jezusa Żydzi, a dopiero potem Piłat. Dlaczego?
Największą karą, jaką – z racji Prawa – mogli wymierzyć Jezusowi Żydzi, było ukamienowanie. Dochodzą jednak do wniosku, że taki wyrok to za mało, że tutaj trzeba czegoś stokroć bardziej bolesnego i poniżającego. Odsyłają więc Jezusa przed trybunał Piłata, który w kwestii wyrokowania ma znacznie większe możliwości. Okazuje się jednak, że rzymski prefekt nie jest zainteresowany skazaniem na śmierć niewinnego człowieka. Mając nadzieję, że uda mu się uniknąć odpowiedzialności za zgładzenie kogoś, kto w rzeczywistości na to nie zasługuje, proponuje ludowi, by wybrał jednego skazańca, który zostanie ułaskawiony. Tłum zaskakuje samego Piłata i zamiast nieszkodliwego Jezusa, żąda uwolnienia groźnego mordercy – Barabasza. By wilk był syty, czyli Żydzi udobruchani, i owca cała, czyli Jezus dotkliwie ukarany i odarty z godności Syna Bożego, ale nie skazany na śmierć – rzymski prefekt każe go ubiczować. Jeszcze innym aspektem biczowania jest chęć pokazania, że w osobie Chrystusa nie ma żadnej boskości, żadnego królowania – ten człowiek krwawi jak my, cierpi jak my, a żadna armia nie przybywa mu na ratunek.
Niewyobrażalne cierpienie Jezusa
Wydaje mi się, że my sobie to biczowanie wyobrażamy jako mniej drastyczne, niż było ono w rzeczywistości. Tymczasem taka tortura była tak ciężka, że niejednokrotnie powodowała śmierć, tyle że z opóźnionym zapłonem.
W wyniku kary chłosty pojawiały się różne obrażenia wewnętrzne m.in.: obrzęk płuc, zawał serca, krwotoki, zakażenia, rozległe złamania. W związku z tym większość ludzi umierała po kilku dniach od biczowania. Rzemienie, z których składa się taki bicz, zakończone są wypustkami z metalu lub kości zwierząt. Te zakończenia mają ranić ciało aż do mięśni, nerwów i kości. Myślę, że sceny, które pokazał Mel Gibson w Pasji, są wiarygodnym obrazem tego, co się wtedy wydarzyło. Należy pamiętać, że rzymscy żołnierze – jako że w tamtym czasie stacjonują w kraju, który de facto okupują – praktycznie na każdym kroku spotykają się z agresją i nienawiścią ze strony Żydów. Taki legionista żyje więc w ciągłym stresie i poczuciu zagrożenia. Jeśli zatem ma okazję wyżycia się i wyładowania emocji na żydowskim skazańcu, robi to bez opamiętania. Prócz fizycznych katuszy dochodzi jeszcze kwestia szyderstw i okrutnego poniżenia. Wbrew temu co widzimy na filmach czy obrazach, zarówno podczas biczowania, jak i ukrzyżowania, Jezus był nagi.
Biczowanie to dopiero początek nieludzkich katuszy Chrystusa. Po serii dotkliwych chłost na głowę założono mu koronę cierniową.
Zacznijmy od tego, że to nie był wałek, tylko coś w rodzaju czepca. Co więcej, czepiec umyślnie pleciono w taki sposób, żeby był za ciasny, co umożliwiało nie tyle nałożenie, co dosłowne wciśnięcie go na głowę. Na Całunie Turyńskim widoczny jest ślad po ranie w centralnej części czoła. Uznaje się, że pochodzi on od ok. 13-centymetrowego ciernia, który podrażniał nerw twarzowy, co z kolei mogło powodować ból porównywalny do bólu towarzyszącego zdzieraniu skóry z twarzy.
To wszystko dla Żydów i tak za mało, bo po wykonaniu wyroku nie przestają domagać się ukrzyżowania Jezusa.
Zwierzchnikiem Piłata w tym okresie jest cesarz Tyberiusz – człowiek chory psychicznie, który cierpi ma manię prześladowczą. Już samo podejrzenie kogoś o nieprzychylność wystarcza, by władca Rzymu kazał takiego delikwenta zabić. Żydzi, chcąc dopiąć swego i ukrzyżować Jezusa, stosują więc fortel stricte polityczny. „Jeśli go wypuścisz, nie będziesz przyjacielem Cezara” – mówią Piłatowi, co w rzeczywistości oznacza, że jeśli nie skaże Jezusa na śmierć, doniosą na niego Cezarowi, a wtedy ten każe Piłata zabić. Rzymski prefekt tak bardzo boi się o własne życie, że decyduje się złamać prawo, które zakazuje skazywania kogoś na karę śmierci po uprzednim wykonaniu na nim innego wyroku, a przecież Chrystus został już wcześniej skazany na biczowanie. Piłat rozkazuje więc, by ukrzyżować Jezusa.
Krzyż
Podczas Drogi Krzyżowej, gdy Jezus jest już totalnie wycieńczony, żołnierze postanawiają ściągnąć do pomocy Szymona z Cyreny. Czy to akt miłosierdzia z ich strony?
Biorąc pod uwagę katusze, jakie przeżywał przybity do krzyża skazaniec, prawdziwym aktem miłosierdzia było pozwolenie mu na śmierć podczas drogi krzyżowej. Zmuszenie przypadkowego przechodnia do pomocy w niesieniu krzyża jest więc z jednej strony próbą przedłużenia męki Jezusa, z drugiej zaś wynika z chęci ochrony własnego życia. Według prawa bowiem żołnierz, który dopuści do zgonu ofiary przed wykonaniem właściwego wyroku, sam zostaje skazany na śmierć.
Dlaczego przybity do krzyża Jezus odmawia napicia się octu winnego, który proponują mu żołnierze?
Rolą octu jest nawodnienie organizmu, a co za tym idzie – przedłużenie cierpienia ofiary. Oczywiście Jezus nie kieruje się w swojej decyzji chęcią skrócenia męki. Ocet winny – jak każdy alkohol – znieczulał, a w tym przypadku – zwyczajnie w pewnym stopniu uśmierzał mękę umierania. Jezus jednak nie chce iść na łatwiznę – pragnie zachować świadomość i trzeźwość umysłu aż do ostatniego tchnienia.
Jezus umiera jakieś 3 godziny po przybiciu do krzyża. Co jest ostatecznym powodem jego zgonu?
Agonia na krzyżu trwała zwykle od kilku godzin do kilku dni. Przy czym śmierć nie następowała bezpośrednio na skutek ran powstałych po przebiciu gwoździami rąk i nóg skazańca. Przyczyny zgonu były najróżniejsze – od odwodnienia, poprzez udar słoneczny, aż do skrajnego wycieńczenia organizmu. U Jezusa doszło prawdopodobnie do uduszenia, a konkretniej – utopienia w osoczu, które zebrało się w płucach na skutek silnego obrzęku po biczowaniu. Pozycja ciała na krzyżu oraz połamane żebra i tak sprawiały, że każdy oddech był niemal katorżniczym wysiłkiem, a tutaj jeszcze płyn w płucach stopniowo spłycał oddech i jeszcze bardziej utrudniał nabieranie powietrza. Zresztą to samo osocze z płuc wraz z krwią pochodzącą z przebitej komory sercowej trysnęły z ciała Jezusa, po tym jak jeden z żołnierzy chcąc mieć pewność, że Ten nie żyje, przebił włócznią Jego bok.
Czy Ojciec opuścił Jezusa?
Jezus tuż przed śmiercią woła: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił!”. Czy Ojciec faktycznie go opuścił? A może na chwilę przed finałem misji Jezus wątpi w jej sens?
Jezus ani nie czuje się opuszczony przez Boga, ani też nie zaczyna wątpić w to, co robi. On się po prostu modli. To są pierwsze słowa Psalmu 22, który potwierdza wszystkie proroctwa na temat męki, śmierci i zmartwychwstania. To bardzo piękna modlitwa, bo zapowiada, że z tych wszystkich cierpień i tragicznych wydarzeń Bóg wyprowadzi dobro. Wypowiadając te słowa, Jezus tak naprawdę ogłasza wypełnienie się planu Bożego i zwycięstwo.
Nie wszyscy wierzą w autentyczność historii męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Niektórzy traktują te wydarzenia jak zbiór mitów. Skąd pewność, że historia Jezusa wydarzyła się naprawdę, a On sam jest postacią historyczną?
Dowodów jest sporo. Jeśli ktoś nie wierzy w obiektywność dokumentów stricte chrześcijańskich, czyli czterech Ewangelii, bez problemu znajdzie świadectwa spisane ręką ludzi, którzy w Mesjasza nie wierzyli. „I był w tym czasie Jezus, człowiek mądry, jeśli godzi się nazywać go człowiekiem, działał on bowiem cuda i nauczał wśród tych, którzy z radością przyjmowali prawdę” – tak pisze o Jezusie historyk Józef Flawiusz, który był ortodoksyjnym Żydem. Wspominali o nim zresztą też inni dokumentaliści, jak np. Swetoniusz czy poganin Tacyt. Jeszcze innym niechrześcijańskim dokumentem jest zbiór praw rzymskich wraz z komentarzem do prawa rzymskiego. Oczywiście nie można pominąć dowodu, jakim jest Całun Turyński – prawdopodobnie najwnikliwiej przebadany skrawek materiału w historii.
Argumentów potwierdzających historię Jezusa jest wiele. Pomagają nam one osadzić naszą wiarę w rzeczywistych, realnych, historycznych okolicznościach. Pamiętajmy jednak, że filarem prawdziwej wiary nie jest analiza dowodów, tylko przeżywanie osobistego spotkania z Bogiem.