Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Żyła zaledwie 33 lata, a gdy umierała 29 kwietnia 1380 r. w Rzymie była tak schorowana i wyniszczona intensywną służbą ludziom i sprawom Kościoła, że siedząca przy jej łóżku mama Lapa di Puccio de’Piacenti, która urodziła dwadzieścioro pięcioro dzieci (Katarzyna była dwudziesta czwarta, jej siostra bliźniaczka zmarła) wyglądała na młodszą od niej. Mimo że agonia była wyczerpująca i Katarzyna okrutnie cierpiała, rozstawała się z życiem bez żalu. Tęskniła za Tym, któremu oddała każdą chwilę, każdy oddech i wszystkie uczucia. Za Tym, który obdarzył ją ukrytymi stygmatami, poślubił i pozwalał płonąć żywym ogniem w czasie ekstaz.
„Moją naturą jest ogień” – mawiała często, a gdy wyciągano ją z płomieni, myśląc, że tylko cudem uniknęła śmierci, okazywało się, że na jej ciele nie ma śladu po kontakcie z ogniem. „Miłość rodzi miłość, to znaczy człowiek, widząc, że Bóg niezmiernie go miłuje, nie może się nie odwzajemnić i nie kochać. Porzuca zatem miłość zmysłową, a zaczyna kochać prawdziwą miłością, widzi bowiem, że został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, a potem na nowo stworzony do łaski, dzięki Krwi Jednorodzonego Jego Syna” – pisała. Sama kochała Boga ponad wszystko i tą samą miłością darzyła Kościół, za który On oddał życie.
Analfabetka, ale doktor Kościoła
Mimo że dopiero pod koniec życia próbowała nauczyć się pisać, przez lata czuła ogromną potrzebę przekazywania w słowach swoich myśli i refleksji. Analfabetyzm nie był dla niej żadną przeszkodą w prowadzeniu obfitej korespondencji z biskupami, kardynałami i papieżami. W sumie podyktowała 389 listów. Nawoływała do czynienia pokuty, modlitwy i nawrócenia. Błagała papieża o powrót z Awinionu do Rzymu, wskazywała konieczność reformy Kościoła, przeprowadzenia pokojowej krucjaty i odnowy moralnego życia kleru.
Jeśli nie pisała – podróżowała. Wyprawiała się odważnie, by osobiście namawiać, negocjować, prosić o pokój, zarówno między zwaśnionymi rodami włoskich miast, jak i hierarchami Kościoła. Była stanowcza, nazywała rzeczy po imieniu, ale zawsze przynosiła pokój i żądała pokoju. Zarówno w mowie, jak i w listach zostawiała ognisty ślad mistycznych rozmów z Jezusem. Dyktowała listy zakonnikowi, bratu Rajmundowi z Kapui, ale najpierw te listy w jej sercu dyktował sam Bóg.
Szacunek dla kapłanów
Niestrudzenie uczyła okazywania szacunku kapłanom, nawet tym, którzy zawiedli. Zdradę Chrystusa potrafiła wypomnieć i surowo ocenić, jednak publiczne grzechy nie kładły się, według niej, cieniem na udziale kapłanów w Chrystusowym kapłaństwie. Nosiła w sercu i przypominała w listach słowa, które skierował do niej Jezus:
W Dialogu o Bożej Opatrzności podyktowała napomnienia do kapłanów, wskazując na wagę grzechów popełnianych przez sługi Chrystusa. „Gdyby zastanowili się nad stanem swoim, nie popadliby w takie nieszczęścia; byliby tym, czym winni być i czym nie są. Przez nich cały świat jest zepsuty, gdyż postępują gorzej, niż sami ludzie świata. Nieczystością swą kalają oblicze swej duszy, zatruwają swych podwładnych, ssą krew Oblubienicy mojej, świętego Kościoła. Pobladła i omdlała od grzechów ich. Miłość i uczucie, które winni mieć dla niej, przenieśli na siebie samych; gorliwi są tylko w łupieniu jej. Mieli dbać o dusze, a ubiegają się tylko o wysokie urzędy i wielkie dochody. Z powodu swego złego życia wywołują u ludzi świeckich pogardę i nieposłuszeństwo względem Kościoła, choć pogarda ta i to nieposłuszeństwo jest rzeczą godną potępienia i grzech kapłanów nie usprawiedliwia błędu ludzi świeckich” – pisała.
Bolesna stanowczość
„Musisz uczynić wszystko, co w twej mocy, aby wyrzucić z Kościoła tych pasterzy, którzy stali się wilkami i wcielonymi diabłami, dbającymi tylko o dobre jedzenie, piękne pałace i dorodne konie. O Boże mój, co za hańba! To, co Chrystus zdobył na drzewie Krzyża, trwoni się teraz z metresami” – pisała do nuncjusza apostolskiego we Włoszech.
Tego samego domagała się od papieża. W jednym z listów wypominała mu chwiejność w sprawie reformy Kościoła. Pisała, że kocha on tylko samego siebie i dlatego wszystko chce załatwić ugodowo. „Ja zaś mówię, że to jest największe okrucieństwo. Jeżeli bowiem nie wypali się rany rozpalonym żelazem, kiedy trzeba (...), lecz posmaruje maścią, to nie tylko rana się nie zagoi, ale zanieczyści cały organizm, często powodując śmierć” – przekonywała.
Na płynące z Awinionu ostrzeżenia, że Rzymianie otrują papieża, gdy tam wróci, odpowiadała stwierdzeniem, że apteki Awinionu także pełne są trucizn. „Prawdziwą trucizną dla Kościoła jest rada fałszywych doradców” – odpowiedziała odważnie.
Królom przypominała, że nie wolno im rządzić tak, jak gdyby państwo było ich własnością. „Świadomi, że będą musieli zdać sprawę przed Bogiem ze swoich rządów, władcy winni raczej zabiegać o zachowanie świętej i prawdziwej sprawiedliwości i stawać się ojcami ubogich. Sprawowanie władzy nie może być bowiem oderwane od praktyki miłosierdzia, które stanowi samo sedno życia osobistego i władzy politycznej” – pisała do króla Węgier.
Szalona odwaga
Kto ją ośmielił, aby prowadzić misje pokojowe na tak dużą skalę? Jakim prawem pouczała kardynałów i papieży? Kto dał jej mandat, by pojechać do Awinionu i namawiać Grzegorza XI do powrotu? Zwłaszcza że od sześćdziesięciu siedmiu lat papieże rezydowali we francuskim miasteczku, a nie w Rzymie.
Biografowie Katarzyny odmalowują scenę, w której drobna sienenka siedzi przed papieżem. Ma zaledwie dwadzieścia lat, ale z jakiegoś powodu Grzegorz czeka na to, co powie. Gdy wreszcie pyta wprost, co powinien zrobić, Katarzyna zastyga w głębokiej modlitwie. Po chwili gęstej ciszy mówi głosem z innego świata: „A kto zna lepiej wolę Boga, niż Wasza Świątobliwość, który na początku panowania uczynił ślub, że wróci do Rzymu?”. Grzegorz blednie, bo rzeczywiście ślub złożył, ale wiedział o nim tylko Bóg…
Modlitwa
Niczego by nie zrobiła, gdyby nie żarliwa modlitwa. „Modlitwa jest orężem, którym dusza broni się przed nieprzyjaciółmi, jeśli trzyma go ręka miłości, kierowana światłem wiary”. Zażyłość, która łączyła ją z Jezusem przekracza nasze wyobrażenia. Miała dwadzieścia lat, gdy Chrystus objawił jej przez mistyczny symbol pierścienia małżeńskiego, że darzy ją szczególną miłością.
Było to zwieńczeniem głębokiego osobistego zjednoczenia, które dojrzewało w ukryciu i kontemplacji, co prawda nie w murach klasztoru, ale dzięki nieustannemu przebywaniu w duchowej siedzibie, w sercu, które nazywała celą wewnętrzną. „Niech ojciec będzie pewien, że wszystko, co wiem o drogach duszy, wiem od Pana mego i Mistrza, najsłodszego Oblubieńca mej duszy” – mówiła bł. Rajmundowi.
Ten sam Rajmund w Żywocie Świętej Katarzyny ze Sieny pisze: „Kiedy pewnego razu modliła się gorąco słowami Proroka: Stwórz, Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha (Ps 51,12), a miała szczególnie na myśli, by Pan zabrał jej własne serce i wolę, On jej odpowiedział na to takim widzeniem: Wieczny Oblubieniec przyszedł do niej, otworzył jej piersi po lewej stronie, zabrał jej serce i odszedł, tak że pozostała bez serca. Ta wizja była tak wyrazista i tak zgodna z jej fizycznym odczuciem, że spowiednikowi wprost powiedziała, iż nie ma serca. On wyśmiał jej twierdzenie, ale ona potwierdziła to, co mówiła: Naprawdę, ojcze, ja cieleśnie czuję, że jestem pozbawiona serca. Pan mi się ukazał, otworzył mi piersi, zabrał serce i odszedł”.
Pustelnia w sercu
„Przez miłosierdzie obmyłeś nas w krwi, przez miłosierdzie chciałeś rozmawiać ze stworzeniami. O Szalony z miłości! Nie wystarczyło Ci się wcielić, ale chciałeś także umrzeć! (…) O miłosierdzie! Moje serce pogrąża się w myśleniu o Tobie: gdziekolwiek myśl moją kieruję, znajduję jedynie miłosierdzie” – pisała i z kontemplacji tej szalonej miłości Boga czerpała odwagę do swoich działań.
Pomoc w naprawianiu Jego Kościoła, w obmywaniu „zabrudzonej twarzy jego Oblubienicy” widziała jako konieczną do wykonania pracę. Narażała się, wielu ją krytykowało, często doświadczała ataków złych duchów, serce oskarżało ją o pychę, ale nie ustawała. Jezus, z którym spędzała dnie i noce, prowadził ją pewną, choć trudną drogą. Jego krzyż był mostem przerzuconym nad przepaścią, przęsło miało jeszcze ślady Krwi Pańskiej, ale Katarzyna przez trzydzieści trzy lata szła po tej kładce pewnym krokiem i ci, którzy zechcieli jej posłuchać, trafili prosto w ramiona Jezusa…
Korzystałam z książek:
Bł. Rajmund z Kapui, „Żywot Świętej Katarzyny ze Sieny”;
Św. Katarzyna ze Sieny, „Dialog o Bożej Opatrzności, czyli Księga Boskiej Nauki”;
D. Nrophy, „Katarzyna ze Sieny. Niepokorna święta”;
L. de Wohl, „Św. Katarzyna ze Sieny, oblężenie niebios”.