Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Rafał Patyra to znany dziennikarz sportowy i prezenter telewizyjny, który nie wstydzi się publicznie przyznawać do wiary. Aletei opowiada o swoim nawróceniu, walce o małżeństwo i pomocy Boga.
Anna Gębalska-Berekets: Bierze pan udział w kampanii, której celem jest przeniesienie dnia ojca na 19 marca, wspomnienie św. Józefa. Dlaczego?
Rafał Patyra: Chciałbym być taki, jak św. Józef. Silny, ale wrażliwy. Wiodący, ale nie dominujący. Dbający o powierzonych mu ludzi. Ufający Bogu. Nawet, gdy po ludzku coś się nie klei. Odpowiedzialność, uczciwość, miłość św. Józefa to świetny przykład dla faceta.
Św. Józef to dobry wzór na wojnę i pandemię?
Wymarzony! Odważny, otaczał opieką słabszych. Kiedy pojawiło się zagrożenie, nie dzielił włosa na czworo, tylko działał. Jest jeszcze jedna rzecz, która robi na mnie ogromne wrażenie. Taka niedzisiejsza. Potrafił podporządkować swoje cele, ambicje, życiowe plany, by poświęcić się służbie najbliższym. Nie dbał o własny interes. Dbał, by jego rodzina była bezpieczna. To było najważniejsze. Zero egoizmu, 100 % poświęcenia.
Patyra: Mam różaniec zawsze przy sobie
Publicznie przyznaje się pan do wiary. Nie ma obaw o zaszufladkowanie?
W ogóle. Ja chyba nawet chciałbym być postrzegany jako mieszkaniec tej szuflady. To uczciwe postawienie sprawy. Kto chce, rozmawia ze mną, kto nie chce, daje sobie spokój. Uszanuję każdą postawę. Życie na ziemi jest tak krótkie, że szkoda czasu na udawanie kogoś innego. Wolę, żeby było jasne, kim jestem i jakie wartości wyznaję. Bez ściemy.
Dlaczego pańską ulubioną modlitwą jest różaniec?
To mój oręż w walce ze Złym. On bardzo się różańca boi. Mam różaniec zawsze przy sobie. Daje mi poczucie spokoju. Lubię modlić się na nim. Zwłaszcza, gdy nie ma warunków, by gdzieś przyklęknąć. Chyba najczęściej robię to podczas jazdy samochodem. Wokół różańca wieczorami skupia się moja rodzina. To nasz codzienny rytuał.
Nie zawsze tak było. Choć pochodzi pan z katolickiego domu, w pana wierze brakowało temperatury.
Musiałem dojrzeć do tej relacji, choć widzę, że cały czas mam nad czym pracować. Teraz przynajmniej wiem jedno – i to wiedza fundamentalna. On jest blisko. Tylko od nas zależy, czy wejdziemy z Nim w relację. On czeka z wyciągniętymi ramionami i mówi: „Chodź, zaufaj mi. Nie bój się, oszalałem z miłości do ciebie. Pragnę cię uszczęśliwiać”. Decyzja należy do nas. Mamy wolną wolę. To wielki dar. Nie wszyscy potrafimy z niego skorzystać.
„Bóg uratował nasze małżeństwo”
Pracoholizm, brak komunikacji, niewierność. Kilka lat po ślubie nastał poważny kryzys.
Niby niczego nie brakowało, ale tak naprawdę brakowało wszystkiego, co wartościowe. Pycha, egoizm, przekonanie o projektowaniu życia według swoich pomysłów. I tak sobie projektowałem i projektowałem, aż znalazłem się w matni. Nie potrafiłem z niej sam wyjść. Zupełnie zrezygnowany, zagubiony wykrzyczałem: „Rób ze mną, co chcesz. Jestem na dnie. Wszystko mi jedno, co ze mną będzie”. Jemu nie było wszystko jedno. Rzucił mną o posadzkę częstochowskiej archikatedry, po czym podał rękę i pomógł wstać. Dziś ściskam ją ze wszystkich sił i tak sobie wędrujemy – Ojciec i syn.
Bóg pomógł wyjść z kryzysu małżeńskiego?
Pomógł rozeznać, co jest dobre, a co złe. Sam nie potrafiłem wybrać. Tymczasem jak się jest w sakramentalnym związku, nie ma innej drogi. Jest tylko ta, na której stanęliśmy w dniu ślubu we troje – żona, mąż i Jezus. O tym koniecznie trzeba pamiętać! Przez małżeńskie życie idzie się we trójkę. Nawet jak ziemska dwójka zacznie się chwiać i padać, Jezus pomoże wstać i jeszcze otrzepie przed dalszą wędrówką.
„Punktem zwrotnym był spoczynek w Duchu”
W pańskim małżeństwie droga do Boga była wyboista, ratunkiem okazały się spotkania wspólnoty Mamre. Bóg był ostatnią deską ratunku?
Tonący nie tylko deski się chwyta, ale nawet brzytwy. Z problemu, w jaki się wpędziłem, próbowałem wyjść sam. Poległem. Pytałem o radę przyjaciół. Różnie doradzali. Żaden nie potrafił wczuć się do końca w moją sytuację. Po jakimś czasie zrozumiałem, że to moje brzemię, nikt nie weźmie go za mnie. Spróbowałem psychologa. Po pierwszej wizycie czułem, że to nie to. Na wszelki wypadek wytrzymałem trzy spotkania. Pomyłka. Pomogła żona, która namówiła na wyjazd na spotkanie modlitewne organizowane przez wspólnotę Mamre w Częstochowie.
Modlitwa scaliła wasze małżeństwo. Jak wyglądała naprawa relacji?
Punktem zwrotnym był spoczynek w Duchu Świętym, jakiego doznałem podczas pierwszej wizyty na spotkaniu Mamre. Gdy stanąłem na nogi, stało się to zarówno w sensie dosłownym, jak i duchowym. Proces uzdrawiania mnie i mojego małżeństwa trwał jeszcze kilka miesięcy, ale to wtedy jasno zobaczyłem co jest dobre, a co złe. Wcześniej miałem z tym kłopot.
Rafał Patyra: Życie to dar od Boga
Jak znaleźć czas na modlitwę i budowanie relacji w zabieganym świecie?
A jak znaleźć czas na jedzenie albo oddychanie? Świat biegnie, nie zatrzyma się. Ale to nie znaczy, że musimy utrzymywać jego tempo. Nie ma sensu trwać na siłę w krwioobiegu obowiązującej mody czy współcześnie narzucanym przez popkulturę stylu życia. Bo to droga donikąd, a na pewno nie zaspokoi głodu prawdziwej relacji, jaką każdy człowiek w sobie nosi. Do niej potrzeba ciszy i spokoju. Tak, żeby można było wsłuchać się w siebie. W takich warunkach rodzi się świadomość potrzeby modlitwy. Różnie ona może wyglądać. My modlimy się zarówno wspólnie, jak i osobno, bo każdy ma inną wizję rozmowy z Bogiem. Mamy potrzebę zacieśniania relacji z Ojcem mocniej niż tylko na niedzielnej Eucharystii. Moja żona należy do wspólnoty prowadzonej przez Odnowę w Duchu Świętym. Ja zamykam zobowiązania, które kolidują z terminami spotkań wspólnoty. Potem zamierzam pójść śladem żony. Wiem, że to będzie dla nas dobre.
Dylematy życiowe i moralne rozwiązuje pan z pomocą Boga?
Najmocniej przeżywamy cuda, które spotykają właśnie nas. Cud uzdrowienia naszego małżeństwa dotknął mnie szczególnie. Po tych przejściach zauważam też cuda, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Coś, co kiedyś nazywałem "przypadkiem" albo "szczęściem". Staram się uczyć kochać Go tak, jak On kocha nas. Słaby w tym jestem i niedoskonały, postępy czynię w tempie dżdżownicy, ale jednak dojrzewam w wierze. Staram się stawiać na tej drodze kolejne kroki.
Brał pan udział w kampanii "Każde życie cudem jest". To misja, obowiązek?
Od tych, którzy dużo dostali, wymaga się więcej. Ja dostałem dużo. Teraz staram się spłacać ten dług. Życie to dar od Boga, człowiek nie ma prawa odbierać go drugiej osobie. Nam dano szansę, by pojawić się na tym świecie, cieszyć się nim i oglądać jego piękno. Dlaczego my mielibyśmy odmawiać komukolwiek tych samych przywilejów? Świat należy do człowieka, dostaliśmy go od Boga w leasing. Nie możemy pozwolić, by zwrócić go na końcu w gorszym stanie niż przy pobraniu. Podobnie jest z życiem. Zarządzajmy nim rozsądnie i ze świadomością, że trzeba się będzie z niego rozliczyć. I że każdy za swój leasing będzie odpowiadał sam.