separateurCreated with Sketch.

Ksiądz, który tworzy… rowery! I to z ewangelicznym przesłaniem

ks. Arkadiusz Dąbek
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Jednoślad „Francesco Team” zrobił sam. Ramę wykonał z bambusa i skleił, a na rowerze napisał „Pokój i dobro”.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ojciec Arkadiusz Dąbek posługuje w zielonogórskiej parafii pw. św. Franciszka z Asyżu. Czas wolny od posługi duszpasterskiej spędza na konstruowaniu rowerów. Jednoślad „Francesco Team” zrobił sam. Ramę wykonał z bambusa i skleił, a na rowerze napisał „Pokój i dobro”. Z uczniami i współbraćmi przejechał na nim w ciągu pół roku ponad 2,5 tys. km. Zakonnik stworzył też rower śnieżny – w miejscu przedniego koła zamontował nartę, z tyłu zaś gąsienicę. W planach ma także budowę szybowca napędzanego siłą mięśni.

Rowerowa pasja ojca Arkadiusza

Duchowny od najmłodszych lat interesował się sportem (zwłaszcza kolarstwem), a jego największym osiągnięciem jest zajęcie czwartego miejsca w wyścigu dookoła Polski. Udział w zawodach wiązał się z przejechaniem ponad 3 tys. km. – Pasja do rowerów rozpoczęła się w wieku szesnastu lat. Pochodzę z Sanoka. Ogromnym przeżyciem było dla mnie wtedy przejażdżka rowerem w Bieszczadach. Pokonałem sto osiemdziesiąt kilometrów, aby zobaczyć piękne góry. Później zdarzały mi się kilkudniowe wycieczki, i tak to trwało kilka lat – opowiada Aletei o. Arkadiusz Dąbek.

Kiedy był już zakonnikiem i poszedł po studiach na pierwszą placówkę, do Wrocławia, to na łamach gazety parafialnej podzielił się swoją pasją. Artykuł przeczytał jeden z kolarzy i nawiązał z franciszkaninem kontakt.

– Zapytał mnie, czy nie chciałbym pojechać na zawody i czy nie mógłbym być kapelanem grupy kolarskiej. Prowadziłem już wtedy kilka grup duszpasterskich i nie miałem za bardzo wolnego czasu. Podziękowałem mu za propozycję, a on pozostawił kontakt na siebie – tłumaczy o. Arkadiusz.

Za jakiś czas z ciekawości zajrzał na stronę internetową zawodów. Zdecydował, że pojedzie na pierwsze zawody do Trzebnicy. Do przejechania było 150 km. Na ponad 300 osób biorących udział w konkursie, zakonnik znalazł się w pierwszej 100. Zasmakował tego, jak się jedzie w peletonie, a na dodatek rozmawiał z ludźmi, także na tematy duchowe.

Od kolarzy o. Arkadiusz nauczył się techniki jazdy, zaczął jeździć z nimi na treningi i startował w zawodach. Franciszkanin pokonywał coraz dłuższe odcinki, maratony i ultramaratony, znakomicie sobie radził.

– Wystartowałem w wyścigu na sześćset kilometrów i zająłem trzecie miejsce. Później podjąłem dystans tysiąca kilometrów. To był „Bałtyk - Bieszczady Tour” i byłem w pierwszej czterdziestce, na ponad dwieście osób. Były również zawody dookoła Polski, to był dystans trzech tysięcy dwustu kilometrów i zająłem tam czwarte miejsce. Trzecie niestety straciłem tuż przed metą – opowiada w rozmowie z Aleteią.

Tandem z bambusa

Zakonnik coraz częściej zachęcał parafian do jazdy rowerem. Proponował przejażdżki jednośladem także swoim współbraciom.

– Raz zapytałem braci w klasztorze: „Kto dziś ma ochotę wybrać się ze mną na rower?”. Nie było chętnych. Pytałem dalej: „A gdyby był w klasztorze tandem, to pojechałby ktoś ze mną?”. I wtedy z uśmiechem powiedzieli: „Oczywiście. Ty byś kręcił, a my byśmy sobie siedzieli. Wtedy nie ma problemu”. Ja na to: „Dobra. Trzymam was za słowo. Jak tutaj po wakacjach pojawi się tandem, to pojedziemy razem. Wtedy nie będzie wymówek”. Oczywiście oni to wszystko obrócili w żart. Pomyśleli, że ja tylko sobie tak mówię. A ja podszedłem do tematu poważnie – opowiada o. Arkadiusz Dąbek.

Duchowny stwierdził, że w domu u rodziców ma dwa stare rowery górskie. Pospawał je ze sobą i zrobił prowizorkę – tandem, który będzie na tyle sprawny, że będzie można nim jeździć.

– Miałem pewne problemy, bo brakowało mi części. Zacząłem szukać w internecie, jakie rozwiązania można zastosować. Natrafiłem na takie fora, gdzie ludzie się wypowiadali, z czego zrobić np. ramę. Ktoś napisał, że z bambusa. Nie do końca w to uwierzyłem. Ale okazało się, że są takie możliwości. Poznawałem technologię i stwierdziłem, że jestem w stanie to zrobić – mówi zakonnik.

Potem pojawił się u o. Arkadiusza pomysł na rower czteroosobowy, z bambusa, którego rama skręcana byłaby z elementów modułowych. – Gdyby nie wypalił na cztery osoby, to można go skrócić na trzy, a jeśli nie, to na dwie osoby. I w końcu zrobiłem ten rower, pierwszą wersję. Cztery metry. Można było jeździć samemu bądź w dwie osoby. Nie było żadnego problemu. Ale na trzy, cztery osoby, to tracił na sztywności. Był co prawda w stanie dźwignąć tę masę, nawet pół tony, ale trochę się chwiał. Udało się nam ujechać dwadzieścia metrów, ale nie można było na dłuższą metę utrzymać kierownicy, takie były siły. Skróciłem go ostatecznie z czterech do dwóch osób – tłumaczy duchowny. W wakacje zakonnik przejechał na nim ponad 3 tys. kilometrów. – Pojechałem nim z Zielonej Góry do domu – dodaje.

Z przodu narta, z tyłu gąsienica

Ojciec Arkadiusz przyznaje, że w jego głowie jest wiele pomysłów. Franciszkanin lubi jeździć na rowerze także zimą. Zaczął więc myśleć nad śnieżną wersją roweru. – Ściągnąłem przednie koło, zamontowałem nartę, z tyłu zrobiłem gąsienicę i wówczas mogłem jeździć nawet po głębszym śniegu – opowiada.

Duchowny ma w swoich planach również rower powietrzny, tzw. mięśniolot, czyli szybowiec napędzany siłą mięśni.

– Ludzie sami je robią. Ich konstrukcja jest lekka, skrzydła mają rozpiętość ok. trzydziestu metrów, są wąskie i długie. Napęd przeniesiony jest na śmigło i aby wznieść się w powietrze trzeba wygenerować minimum dwieście watów mocy. Minimalna prędkość przelotowa to piętnaście kilometrów na godzinę. Rower latający waży ok. trzydzieści pięć kilogramów, a do tego dochodzi jeszcze ciężar prowadzącego pojazd. Główna belka szybowca byłaby z bambusa lub karbonu. Mniej więcej wiem, jak to ma wyglądać. Na pewno będą jakieś problemy techniczne, ale to jest realne do zrobienia – tłumaczy zakonnik.

Ewangelizacja iluzją i muzyką

Franciszkanin ma też zdolności muzyczne. Skończył szkołę muzyczną II stopnia i gra na nietypowym instrumencie zrobionym z butelek zakończonych wentylem samochodowym. – W zależności od wtłoczonego wewnątrz powietrza instrument wydaje różne dźwięki – wyjaśnia.

Ojciec Arek zajmuje się też iluzją. – Wszystkie te pasje podporządkowane są jednej fundamentalnej, czyli budowaniu relacji z Bogiem i drugim człowiekiem – mówi. Tłumaczy, że poprzez swoje zainteresowania próbuje docierać do ludzkich serc i angażować ludzi w czynienie dobra i odkrywanie własnych talentów.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.