Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pogłębionej analizy zjawiska podjęła się w gościnnym artykule na łamach "New York Timesa" redaktor naczelna konserwatywnego magazynu "First Things" Julia Yost. Tekst ten odbił się szerokim echem wśród opinii publicznej nie tylko w USA. W pewnej mierze pomógł w tym już jego tytuł, w którym Yost określiła Kościół mianem "najgorętszego klubu w Nowym Jorku". Jakie najważniejsze przyczyny zaskakującego zjawiska nakreśliła dziennikarka? Zobaczmy:
1. Transgresja
Literacko-artystyczna bohema Nowego Jorku od zawsze cechowała się przekraczaniem przyjętych granic i norm społecznych. W pierwszych powojennych dekadach, gdy wahadło społecznej moralności w USA wciąż pozostawało mocno przechylone w kierunku konserwatyzmu, transgresja ta objawiała się poprzez promocję postaw libertyńskich i hedonistycznych.
Dziś, gdy liberalizm i szeroko rozumiana tolerancja stanowią w Wielkim Jabłku światopogląd dominujący, przekraczaniem normy stał się zwrot w kierunku tradycyjnych wartości. Częścią takiej postawy jest właśnie powrót na łono Kościoła katolickiego, często nawet z sięgnięciem do rytu przedsoborowego. Co ciekawe, ruch ten stoi w pewnej opozycji do trendów w "starym Kościele", który nierzadko stara się "przypodobać" zliberalizowanemu społeczeństwu.
Ta transgresyjna tendencja objawia się jednak szerzej niż jedynie na płaszczyźnie wiary i religijności. Oznacza bowiem często również zwrot w kierunku poglądów antyfeministycznych czy monarchistycznych. Manifestowana jest także np. poprzez strój. W niektórych częściach Nowego Jorku nie jest niczym nadzwyczajnym np. spotkanie młodego człowieka w kapeluszu z wizerunkiem Donalda Trumpa. Jak zauważa Yost, jeszcze dwa lata temu byłoby to czymś nieprawdopodobnym.
Zdaniem dziennikarki rolę katalizatora tej przemiany mogły odegrać głośne i nierzadko agresywne wystąpienia ruchu Black Lives Matter przed dwoma laty. Osoby nieidentyfikujące się z jego postulatami stanęły w obliczu swoistej konieczności uwypuklenia i zamanifestowania własnych postaw i poglądów.
Na marginesie swojego artykułu autorka przypomina też historię kontestatorskiego XIX-wiecznego ruchu dekadentów. U swego schyłku on również doświadczył fali nawróceń.
2. Jasna hierarchia wartości
Jak wskazuje Yost, w parze z liberalizacją amerykańskiego społeczeństwa poszła relatywizacja jego podejścia do wielu kluczowych wartości, jak np. rodziny. Indywidualizacja opinii na temat tego, co jest dobre, a co złe sprawiła, że wiele osób poczuło się zagubionych czy niepewnych swojej moralnej oceny różnych zagadnień. Katolicyzm tymczasem daje jasny moralny drogowskaz. Jedna z nawróconych bohaterek tekstu Yost wskazała wprost, że w liberalizmie nie odnalazła żadnych wartości, dla których warto byłoby żyć.
Młodzi nowojorczycy zauważyli również, że zaistniałe w ostatnich dziesięcioleciach przewartościowanie niekoniecznie posłużyło ich dobru. Często bowiem sprowadzało się ono do tego, że miejsce rodziny na szczycie hierarchii wartości zajmowała praca. Swoisty "kult efektywności" był z pewnością na rękę rezydującym w Wielkim Jabłku korporacjom. Dla tysięcy ich szeregowych pracowników oznaczał jednak pracę ponad siły i rezygnację z życia osobistego, w tym właśnie z założenia rodziny. Wszystko to pod płaszczykiem narracji o realizowaniu własnych ambicji.
Wielu nowojorskich trzydziestolatków dostrzegło w pewnym momencie, że ich ścieżka kariery okazuje się być ślepą uliczką. Rezygnując z rodziny czy rozwoju duchowego nie osiągnęli oni w zamian znaczącej poprawy statusu materialnego, choćby z uwagi na gargantuiczne koszty życia w mieście (zwłaszcza wynajmu nieruchomości i opieki zdrowotnej). Nie bez powodu katolicyzm rozkwita szczególnie w dzielnicy nazywanej prześmiewczo Dimes Square (ang. dimes – dziesięciocentówka), w nawiązaniu do biznesowego centrum Times Square. Młodzi nowojorczycy zwrócili się w kierunku idei, które pozwalają zachować w życiu pewien balans.
Wreszcie, jak zauważa Yost, czymś do pewnego stopnia naturalnym jest kształtowanie własnej hierarchii wartości w opozycji do rodziców. Tymczasem w Nowym Jorku dobrych kilka lat temu w dorosłość weszła generacja młodych, wychowanych przez pierwsze znacząco zateizowane pokolenie. Niektórzy bohaterowie tekstu z "New York Timesa" wprost deklarowali, że praktykować religię zaczęli, aby zrobić na złość swoim rodzicom.
3. Pomniejsze przyczyny
Poza wskazanymi powyżej dwiema zasadniczymi przyczynami nawróceń, Julia Yost wymienia również kilka pomniejszych, także przewijających się w wypowiedziach nowojorczyków. Jedna z nich ma podłoże polityczne. W zdominowanych przez protestantów Stanach Zjednoczonych bycie katolikiem stanowiło zawsze swego rodzaju deklarację opozycyjności. Protestantami byli niemal wszyscy prezydenci USA (za wyjątkiem Johna Kennedy'ego i Joe Bidena), niezależnie od swojej przynależności partyjnej. Na katolików, jako wiernych papieżowi, patrzono zaś nierzadko jako lojalnych wobec obcej władzy. W kampanii wyborczej poprzedzającej wybór Kennedy'ego zarzut ten był całkowicie poważnie i otwarcie podnoszony przez jego politycznych adwersarzy.
Kolejnym podnoszonym przez niektórych nawracających się nowojorczyków argumentem są... względy estetyczne. Transgresja poprzednich pokoleń miejscowej bohemy wiązała się bowiem często z przekraczaniem kolejnych granic umownie postrzeganej brzydoty. Tymczasem, w pięknie liturgicznej oprawy i wielowiekowego dorobku chrześcijańskiej architektury i sztuki, wielu młodych artystów i intelektualistów odczuło nieznane im wcześniej "porywy ducha".
Ostatnim wreszcie względem, na który zwraca uwagę Yost, jest... moda. Z tego też powodu dziennikarka wyraża obawę o to, na ile trwały i głębiej zakorzeniony okaże się trend nawróceń wśród młodych nowojorczyków. Sami bowiem jej rozmówcy przyznają, że za praktykami religijnymi i wizualnymi oznakami przynależności do katolicyzmu często nie idzie realna przemiana życia.
Z drugiej jednak strony Yost przytacza wypowiedź niedawno nawróconej pisarki Honor Levy. „Po prostu wykonujesz rytuały, a potem staje się to prawdziwe. Nawet jeśli początkowo w to nie wierzysz” – stwierdziła kobieta w jednym z podcastów. Pozostaje więc mieć nadzieję, że przynajmniej dla części młodych mieszkańców Wielkiego Jabłka to podążanie za "konwersyjnym trendem" przełoży się na trwałą przemianę życia.